Dariusz Wołowski: Pod Wielką Krokwią

?Panie, na co nam te zawody. Jeden Małysz ściągnąłby do Zakopanego dziesięć razy więcej turystów? - mówił Pan Staszek, zakopiański dorożkarz zirytowany brakiem zajęcia i zarobku. W tym momencie parsknął koń Pana Staszka, jakby na potwierdzenie.

Dariusz Wołowski: Pod Wielką Krokwią

"Panie, na co nam te zawody. Jeden Małysz ściągnąłby do Zakopanego dziesięć razy więcej turystów" - mówił Pan Staszek, zakopiański dorożkarz zirytowany brakiem zajęcia i zarobku. W tym momencie parsknął koń Pana Staszka, jakby na potwierdzenie.

To wszystko zdarzyło się 12 miesięcy temu. Zbierałem właśnie informacje do tekstu o zimowej uniwersjadzie. Poza władzami miasta studenckie igrzyska nikogo w Zakopanem specjalnie nie podniecały. Wszyscy czekali na Małysza. I w końcu się doczekali.

W sobotę i niedzielę pod Wielką Krokwią ma się zjawić blisko 100 tys. ludzi, by dopingować najwybitniejszego polskiego sportowca ubiegłego roku. Rok 2002 nie zaczął się dla niego wspaniale. Małysz jeszcze nie wygrał w nim konkursu Pucharu Świata. Trwa wielka seria Svena Hannawalda. Tym bardziej jednak zawody w Zakopanem zapowiadają się porywająco. I nawet pogoda jest znacznie lepsza niż w zeszłym roku o tej porze. Widać tam w górze też wolą Małysza.

Jest jednak pewna wątpliwość, którą pod Wielką Krokiew zabierze w sobotę każdy polski kibic. Czy tak jak przed rokiem w czeskim Harrachovie nie znajdzie się wśród nas grupa ludzi, którzy o kibicowaniu nie mają pojęcia. Obawa, że po raz kolejny ktoś mógłby gwizdać na rywali Polaka jest bardziej dręcząca niż pytanie: "Czy w Zakopanem nasz mistrz odzyska formę z minionego roku?"

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.