Dariusz Wołowski: Pewne jest, co było

Są wśród nas kibice skoków narciarskich, którzy wyobrażają je sobie nawet bez Adama Małysza.

Dla wielu z nich Turniej Czterech Skoczni był zawsze najważniejszą imprezą sportową przełomu roku. Dwa lata temu eksplozja talentu Małysza sprawiła jednak, że zniknęli w tłumie. Miłość do skoków stała się u nas powszechna. Ale i dla starych fanów latania na nartach przełom wieków był wyjątkowy. Przekonali się, że miejsce piąte nie musi być szczytem marzeń dla skoczka z Polski...

Wspomnienie sezonu 2000/01 będzie nam towarzyszyło jeszcze długie lata. W tej gigantycznej euforii przeżywaliśmy każdą rzecz, każdy drobiazg. Psycholog, fizjolog, bułka z bananem, trenażer, dwa równe skoki, wiatr z przodu i wiatr w plecy - dziś nikt z nas nie wie, co miało decydujące znaczenie, a co nie. I pewnie nigdy się nie dowiemy. Teraz tajemnica formy Małysza jest może nie mniej ciekawa, ale nie szukamy już jak wariaci każdego szczegółu, który pozwoliłby nam ją przewidzieć. Przyzwyczajamy się do tego, co starzy kibice lotów wiedzą od dawna - by nie zmagać się z tym, co nieprzewidywalne.

"Nie wiem" - powiedział Primoż Peterka, gdy pytano go, dlaczego był genialny jako junior, potem popadł w kryzys, by wreszcie wygrać pierwsze zawody w tym sezonie. Jeśli on nie wie, to skąd my mamy wiedzieć?

My wiemy, że w zeszłym sezonie Adam Małysz wygrał sześć z dziewięciu konkursów PŚ przed Turniejem Czterech Skoczni. Wiemy, że miał być pierwszym skoczkiem w historii, który zwycięży na TCS cztery razy. Tymczasem pierwszym został Sven Hannawald. Wiemy, że w obecnym sezonie Małysz oddawał zwykle dwa równe skoki, ale zawodów PŚ jeszcze nie wygrał. Hannawald za to wrócił po operacji i wygrał ostatnie, w Engelbergu. Ale co to oznacza przed 51. TCS, tego znowu nie wiemy. Nie wiedzą nawet ci, którzy turniej śledzą od kilkudziesięciu lat. A więc oglądajmy, przeżywajmy i się dowiemy. W skokach wiadoma jest tylko przeszłość.

Dariusz Wołowski

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.