Łukasz Jachimiak: Skok Kamila Stocha w pierwszej serii niedzielnego konkursu w Zakopanem sędziowie z Japonii i Rosji ocenili na 19, sędzia z Norwegii - na 19,5, a Francuz - na 20 punktów. Dlaczego Marek Pilch, pański syn, przyznał naszemu mistrzowi tylko 18,5 punktu?
Jerzy Pilch: Umówmy się, że "20" to było trochę za dużo. Ale zgoda, że 18,5 to za mało. Kamilowi na pewno należała się co najmniej "19". W locie nie było za co odjąć, po pół punktu można mu było zabrać za lądowanie i za odjazd.
Dlaczego polski sędzia polskiemu skoczkowi odjął więcej niż inni sędziowie?
- Wie pan co, to jest tak, że my mieliśmy powtórki telewizyjne, więc teraz łatwo nam się ocenia. Inaczej jest, kiedy się na skok patrzy z wieży sędziowskiej.
Zgoda, ale pozostali sędziowie też przecież widzieli próbę Kamila z wieży, a nie w telewizorach.
- To prawda.
Jest coś na rzeczy w często powtarzanym przez kibiców zdaniu, że polscy sędziowie nie doceniają swoich skoczków tak, jak robią to jurorzy z Austrii, Norwegii czy Niemiec?
- Może tak faktycznie jest. Chyba rzeczywiście sędziowie z wymienionych krajów swoim skoczkom noty czasem zawyżają. Polacy na Puchary Świata są zapraszani rzadziej, dlatego pewnie lepiej pamiętają, że sędziowie podlegają ocenie. My jesteśmy rozliczani i jak nasza praca zostanie uznana za niewłaściwą, to się nas karze. Zdarza się, że sędzia dostaje czerwoną kartkę i jest odsunięty od najważniejszych zawodów na rok, a nawet na dwa lata.
Polskim sędziom FIS dawał czerwone kartki?
- Nie zdarzyło się. My się pilnujemy. Austriacy, Niemcy, a najczęściej Finowie i Norwegowie takie kartki już dostawali. Gdyby w niedzielę polski sędzia dał Stochowi "20" i Kamil by dzięki temu wygrał, to byłby bardzo duży błąd i pewnie byłaby czerwona kartka.
A wyobraża pan sobie, co by było, gdyby Stefan Kraft, który z Kamilem przegrał tylko o 2,3 pkt, skoczył w którejś z serii odrobinę dalej i Stoch by nie wygrał, bo Marek Pilch dał mu w pierwszej serii tylko 18,5 punktu? Pewnie sam wszcząłby pan w domu wojnę?
- Byłoby ciężko (śmiech). Ale myślę, że ostatecznie uznałbym, że syn postąpił słusznie, bo ocenił Stocha tak, jak według niego było trzeba. Każdy widzi swoje. Choć podkreślę jeszcze raz - Kamil zasłużył na wyższą notę. To stylista, na pewno nigdy nie będzie skoczkiem, na którym sędziowie będą się uczyć, jak nie dać się nabierać. Takie seminaria mieliśmy przez Jannego Ahonena i Simona Ammanna. I często się spieraliśmy w międzynarodowym gronie, jak te ich markowane lądowania telemarkiem oceniać.
W gronie krajowym rozmawiacie o tym, jak oceniać Polaków? Panu kiedyś zarzucono, że zbyt wysoko ocenił Pan Adama Małysza. Młodsi koledzy pamiętają tamtą sytuację z 2003 roku?
- Na pewno pamiętają, o tym się ciągle mówi, choć ja zawsze tłumaczę, że wcale nie chciałem dać Adamowi "20", a że ją dałem przypadkowo, przez pośpiech, to i tak nie miało znaczenia.
Małysz konkurs wygrał pewnie, złoto zdobyłby i z moją "19", a nie "20". Ale tak - bywa, że sobie to przypominamy. Było dużo szumu, robili go Norwegowie i Finowie w swoich mediach. Wiemy, że lepiej takich sytuacji unikać.