Skoki narciarskie. Małysz: Panika wzbroniona

- Wróci Kamil Stoch, a reszta zacznie skakać z większą wiarą. Jeden słabszy konkurs to coś normalnego. Nie daje podstaw do wyciągania głębszych wniosków - mówi Adam Małysz. Relacja na żywo z kwalifikacji w Kuusamo w Sport.pl w czwartek od 17, transmisja w Eurosporcie.

Dariusz Wołowski: Czy jest pan spokojny, że kontuzjowany Kamil Stoch będzie mógł skakać w Kuusamo?

Adam Małysz: Gdyby chodziło wyłącznie o opuchliznę na kostce, myślę, że Kamil mógłby startować już w Klingenthal. But narciarski usztywnia nogę w stawie skokowym i z lekkim bólem można skakać. Skoro jednak zdecydowano, że rezygnuje z inauguracji sezonu, a jeszcze zaplanowano konsultację medyczną, to może znaczyć, iż jest podejrzenie czegoś poważniejszego. Bo jeśli to tylko naciągnięcie, intensywna terapia sprawi, że Kamil będzie gotowy na Kuusamo.

Czy brak lidera mógł wpłynąć na nieudany start sezonu w Klingenthal? Drużynowy konkurs był klapą, w indywidualnym liczył się tylko Piotr Żyła.

- W jakimś stopniu na pewno. Bez Kamila presja na innych zawodników była większa. I to chyba wpłynęło na wyniki. Wyzwaniu sprostali tylko Żyła i Maciek Kot. Inauguracja nie była łatwa, skocznia Vogtland Arena jest trudna technicznie. Skakano w dodatnich temperaturach, a wtedy śnieg i ciepłe powietrze tworzą wiry wietrzne. Kiedy się w nie wpadnie, nie da się odlecieć. Czujniki na skoczni ich nie uchwycą, nie ma szansy na punkty rekompensaty za niekorzystny wiatr. Skoki Polaków wydały mi się poprawne technicznie, być może więc nie mieli szczęścia do warunków. Nie mówię, że los się uwziął wyłącznie na naszych - na przykład Norweg Anders Bardal i Niemiec Severin Freund skakali tak samo dobrze jak rywale, którzy byli w ścisłej czołówce, ale zajęli dalsze miejsca, bo powietrze ich nie poniosło.

Rozumiem, że zaleca pan spokój?

- Tak. Przypomnijmy sobie fatalny start sezonu dwa lata temu w Kuusamo. Nawet Kamil skakał źle, w kraju wybuchła panika, żądano zwolnienia Łukasza Kruczka i zatrudnienia trenera z zagranicy. Tymczasem Łukasz sobie poradził i zaczął odnosić sukcesy. On wie - co zrobić, umie reagować. Jeden słabszy konkurs to coś absolutnie normalnego. Nie daje podstaw do wyciągania głębszych wniosków.

To kiedy niepokój o formę Polaków byłby uzasadniony?

- Gdyby konkurs w Klingenthal był 5.-6. zawodami w sezonie lub gdyby nasi skakali źle w końcu grudnia, tuż przed Turniejem Czterech Skoczni. Na razie, nie dzieje się nic niepokojącego. Nie można co konkurs popadać z euforii w depresję lub odwrotnie. Trenerzy kadry zdiagnozują problemy z Klingenthal i zareagują.

Mówił pan, że Stoch po zdobyciu dwóch złotych medali w Soczi już nic nie musi. On sam wygląda na sportowca wciąż głodnego sukcesu. Może w tym roku porwie się na wygranie Turnieju?

- Z pewnością to może być cel Kamila, bo to jedno z niewielu trofeów, których mu brakuje. TCS to bardzo specyficzne zawody, trudne od strony psychicznej i fizycznej, niewdzięczne dla faworytów, bo często wyskakują jacyś sensacyjni zwycięzcy, jak Thomas Diethart przed rokiem. Bezdyskusyjnie jednak Kamil jest jednym z tych, którzy są w stanie pokonać wszystkie trudy.

Czy Niemcy przygotowywali się specjalnie do inauguracji sezonu na swojej skoczni? A może będą tak mocni jak w Klingenthal całą zimę?

- Raczej to drugie. Oczywiście własna skocznia i kibice niosą skoczków, jak nas Zakopane, dlatego dalekie loty Niemców w Klingenthal nie są niespodzianką. Oni mają młodych skoczków, ale jednocześnie zbyt doświadczonych trenerów, by decydowali się przygotowywać szczyt formy na pierwszy konkurs, wygrać u siebie, a potem płacić za to w ważniejszych momentach: na TCS czy mistrzostwach świata w Falun. Są mocni i będą mocni cały sezon - może z małymi wahaniami formy.

Największą indywidualnością w Klingenthal był jednak Czech Roman Koudelka - wygrane kwalifikacje, najlepsze skoki w konkursie drużynowym, zwycięstwo indywidualne.

- Koudelka dobrze skakał już latem, pod koniec Grand Prix. A w Klingenthal latał jak natchniony, lądując wciąż w tej samej dziurze, jak mówią skoczkowie - czyli w tym samym miejscu, bardzo powtarzalnie. Nic go nie ruszało, nawet ze złym wiatrem sobie radził. Po pierwszej serii niedzielnego konkursu indywidualnego był czwarty, ale patrząc na to, kto go wyprzedza, powiedziałem do żony: "Zobaczysz, on to wygra". I rzeczywiście był najlepszy, chyba wszyscy w niedzielę mieliśmy wrażenie, że jego zwycięstwo to rozstrzygnięcie najbardziej sprawiedliwe. Jak długo utrzyma tę formę? Na pewno do Kuusamo. Dla mnie będzie faworytem do kolejnych zwycięstw, szczególnie na początku sezonu.

Stara gwardia nie odpuszcza: Simon Ammann i Noriaki Kasai znów latają bardzo wysoko.

- U Ammanna nie widzę potencjału sprzed lat. Miewa przebłyski, ale nie jest w stanie dominować jak dawniej. Wtedy, jak łapał szczyt formy, przeskakiwał skocznie i rywali o parę metrów. Dziś już chyba nie jest do tego zdolny, ale skoro skoki wciąż sprawiają mu frajdę, to dlaczego miałby je rzucać? Niech skacze, dobrze się bawi i od czasu do czasu odnosi sukcesy. Trudno go nie podziwiać jako sportowca i nie lubić jako człowieka.

42-letni Kasai nie przebąkuje nawet o zakończeniu kariery.

- Moim zdaniem on wytrwa do następnych igrzysk. Już mówiłem, że Japończycy od strony psychologicznej i fizjologicznej to przypadek osobny, całkiem inny niż Europejczycy. Specyficzna dieta i inny tryb życia sprawiają, że wolniej się starzeją. Noriaki wygląda może na czterdziestolatka z zewnątrz, ale ma ciało trzydziestoletniego sportowca. Nic dziwnego, że skacze dobrze. Jeśli doleciał w Soczi po srebro na dużej skoczni, a nawet powalczył o złoto z Kamilem, to ma prawo wierzyć, że najlepsze wciąż jeszcze przed nim.

Wracając do Polaków, będzie lepiej?

- Oczywiście. Wróci Kamil, a reszta będzie skakać z większą wiarą. W każdym razie powtarzam: panika po pierwszym konkursie sezonu nie ma racji bytu.

Zobacz wideo

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.