Stoch: Małżeństwo pomogło mi stać się lepszym skoczkiem

22 listopada rozpocznie się kolejny sezon Pucharu Świata w skokach narciarskich. Z tej okazji Paweł Wilkowicz spotkał się z obrońcą tytułu najlepszego skoczka globu, Kamilem Stochem, który w szczerej rozmowie opowiedział nam nie tylko o życiu na skoczni, ale też o swoim małżeństwie, rodzinie czy... wizytach w operze.

Łukasz Jachimiak: Janez Gorisek, który stoi za przebudową mamuciej skoczni w Planicy, twierdzi, że w marcu latać pod 260. metr powinny tam pomóc skoczkom ochraniacze na kręgosłup. Tymczasem wy zrezygnowaliście z ich stosowania. Dlaczego?

Maciej Kot: Przepisy mówią, że skakać w nich nie trzeba, ale można. Według mnie to źle, bo albo wszyscy powinni z nimi skakać, albo wszyscy bez nich. Wiadomo, że kiedy się tego "żółwika" zakłada, to kombinezon nie przylega do ciała tak jak wtedy, gdy skacze się bez niego. Teoretycznie kombinezon jest więc z nim większy. My skaczemy bez ochraniacza, dlatego w klatce piersiowej i w innych miejscach możemy mieć strój większy maksymalnie o trzy centymetry od naszych obwodów. Jak ktoś założy ochraniacz, to mierzy się obwód jego ciała razem z tym ochraniaczem, dlatego kombinezon będzie miał większy.

Wyszło wam, że na tym nie zyska?

- Na pierwszy rzut oka wydaje się, że ochraniacz daje zysk, że zwiększa powierzchnię nośną. Ale kiedy przychodzi do praktycznego testowania, to wnioski są inne. U nas najwięcej z "żółwikiem" trenował Kamil Stoch. I okazało się, że nie zawsze większy opór powietrza jest dobry. Pierwszy problem pojawia się w pozycji dojazdowej. Zawodnik nie czuje się komfortowo, bo ochraniacz na plecach przeszkadza, poza tym na najeździe inaczej się wtedy czuje powietrze, wyskakuje się z dużym garbem, ciężko jest przyjąć prawidłową pozycję, wszystko się zmienia. W locie też jest inaczej. Opór jest na górnej części ciała, co nie jest specjalnie lubiane przez zawodników. Lepiej leci się szybciej, z oporem powietrza na nartach, a nie od pasa w górę. Taki opór może dać dodatkowe metry, ale trudno sobie z nim poradzić. Od nas nikt nie będzie z "żółwikiem" skakał. A z tego, co obserwowaliśmy niedawno na treningach na torach lodowych w Oberstdorfie, to z zagranicznych zawodników próbowali w tym skakać tylko Andreas Kofler i Wolfgang Loitzl.

Z jakim skutkiem?

- Loitzl zupełnie sobie nie radził i po jednym dniu zrezygnował. Koflerowi też nie szło, ale on nie trwał przy tym ochraniaczu. Na początku lata skakał w nim też Gregor Schlierenzauer, ale już tego nie robi. Sporo z tymi ochraniaczami kombinacji, generalnie nie wiemy, po co je wprowadzono, bo przecież nie po to, żeby poprawić nasze bezpieczeństwo. Umówmy się - kawałek pianki nie osłoni kręgosłupa przy upadku na skoczni. Poza tym nasze kontuzje to zwykle urazy głowy, kolan, złamania rąk i nóg. Urazy kręgosłupa to nie w tym sporcie. Międzynarodowa Federacja Narciarska chyba po prostu chciała coś zrobić, żeby było o tym głośno i żeby to było fajne wizerunkowo. A do końca sprawy nie przemyślano.

W "żółwikach" skakać nie będziecie, to opowiedz, w czym będziecie. Jakie kombinezony i po ile ich macie na zimę?

- Jeśli chodzi o kombinezony, to jest jedna zmiana w stosunku do ubiegłego roku. Poprzedniej zimy mogliśmy mieć dwa, a teraz możemy mieć trzy centymetry luzu. Zmiana jest minimalna, praktycznie jej nie czuć. Powiedziane jest też, że teraz w żadnym miejscu kombinezon nie może być ciaśniejszy niż na dwa centymetry luzu. Dotąd byli tacy, którzy wszędzie mieli plus dwa, ale w kolanach zero po to, żeby kolanami kombinezon naciągać przed skokiem i ściągać przed kontrolą. Przepis jest po to, żeby takie praktyki wyeliminować. A poza tym wszystko jest po staremu. My cały czas stawiamy na dwie firmy. Pierwsza to Berdax, stara sprawdzona firma z Poronina, która szyła stroje jeszcze dla Adama Małysza, a druga to Huligan's Stefana Huli. Dzięki temu, że mamy dwie firmy, jest komfort, że jak jedna nie ma akurat dobrego materiału, to druga ma.

Kiedyś opowiadałeś, że kolory kombinezonów mają znaczenie większe niż tylko wizualne. Znów postawiliście na sprawdzone grafity i "malinki"?

- Jeśli chodzi o te malinki i inne kolory, to - niestety - zazwyczaj nie mamy takiego wyboru, jaki chcielibyśmy mieć. Możemy zamówić tylko z tego, co nam zaproponuje fabryka. Ona przesyła zestawienie tego, co ma, a my musimy decydować, co nam najlepiej będzie pasowało.

Jak to robicie, nie widząc materiałów?

- Kolory mają kody numeryczne, jest opisana przepuszczalność na początku, w połowie i na końcu belki materiału. Trzeba trafić na dobry materiał, a jak się trafi, to później zamawiamy te kolory, które już się nam sprawdziły. W ostatnich latach były to malinowy, grafitowy i żółty. Robimy też zapasy. Jak w lecie widzimy, że dostaliśmy dobry materiał, to część od razu zostawiamy na zimę. I jak nie sprawdzą się materiały, które dostajemy na zimę, to wtedy sięgamy po to, co zostawiliśmy z lata. W ten sposób mamy sprawdzone, bardzo dobre kombinezony, a później dostajemy nowe i jak pasują nam bardziej, to je bierzemy.

Skąd zamawiacie materiały?

- Produkcją zajmują się Niemcy i Szwajcarzy. W tej chwili najlepsze materiały produkują Szwajcarzy i od kilku lat od nich zamawiamy. To oczywiście nie jest prosta sprawa. Przede wszystkim nie zawsze są te materiały, które byśmy chcieli. Trzeba mieć trochę szczęścia. Na przykład teraz fabryka wyprzedaje materiały troszkę cieńsze, nie produkuje jeszcze nowych, grubszych o milimetr, a my byśmy chcieli właśnie taki materiał kupić i z niego uszyć nowe kombinezony.

Na Klingenthal już chyba nie zdążycie, można więc zażartować, że na początek zmarzniecie.

- (śmiech) Oczywiście jeśli chodzi o czucie temperatury, to ten milimetr nie robi różnicy. Chcemy, żeby grubszy materiał dotarł jak najszybciej, by jak najszybciej mieć nowe kombinezony i móc je przetestować. Kombinezony, które mamy, są bardzo dobre. Ale warto szukać jeszcze lepszych.

Słyszałeś, jak polscy panczeniści wybierają sobie płozy?

- Nie, mają problem?

Jadą do holenderskiej firmy, która je produkuje i wybierają z tego, czego nie wzięli Holendrzy, Rosjanie i pewnie jeszcze kilka innych ekip.

- Nie mam wątpliwości, że w skokach jest tak samo. Niemcy, Austriacy i Szwajcarzy oglądają sobie w fabryce wszystkie belki materiałów, a nawet próbki i wybierają to, co im się najbardziej podoba. Dopiero później to, co zostaje, producenci przedstawiają w ofercie innym krajom, m.in. nam. Nie mam złudzeń, że jest równość. Rywale mają przewagę. Często jest tak, że proszę, żeby zamówiono grafitowy materiał. Próbujemy to zrobić przez miesiąc i cały czas słyszymy, że takiego materiału nie ma. A na zawodach kolejni Niemcy i Austriacy właśnie w grafitowych kombinezonach skaczą.

Ktokolwiek z kadry był w tej szwajcarskiej fabryce, która od kilku sezonów was zaopatruje?

- Kilka lat temu był tam Łukasz Kruczek, mamy też stały kontakt z przedstawicielem firmy. Za każdym razem ciężko by było po materiały jeździć. Zresztą czy pokazaliby nam wszystko, gdybyśmy pojechali? Przecież kupić i tak musimy, skoro oni mają najlepsze materiały. Nie muszą o nas zabiegać.

Ile kombinezonów zużywacie przez sezon?

- Zależy jak są udane. Jeśli wszystkie są dobre, to wystarczy sześć. Jeden na pierwszy period, do Turnieju Czterech Skoczni. Drugi na TCS i na konkursy zaraz po nim. Trzeci na zawody w Polsce, dwa kolejne na mistrzostwa świata i szósty na ostatnie starty w sezonie. Ale każdy musi być trafiony. Jeśli jakiś się nie sprawdza, to go odrzucamy i trzeba szyć następny. A starsze, czyli z lata i z poprzedniej zimy, zakładamy na treningi i na kwalifikacje.

Ile kombinezonów zabierzesz do Klingenthal?

- Zazwyczaj bierze się trzy - jeden treningowy i dwa bardzo dobre, bo awaryjny też musi być w porządku, gdyby np. w tym pierwszym puścił jakiś szew. Ja jestem znany z tego, że do kombinezonu przywiązuję dużą wagę, dlatego czasem zabieram ich nawet pięć.

Tego lata zrobiliście zapasy materiału?

- Tak, mieliśmy dobry materiał. Kończyliśmy w nim sezon zimowy. To był zielony kolor. A w lecie mieliśmy biało-zielone kombinezony, bo po zimie dostaliśmy biały materiał, który też nam się sprawdził. Biało-zielone stroje były bardzo dobre, dlatego identyczne uszyliśmy sobie teraz, na początek zimy.

W październiku na Facebooku opublikowałeś zdjęcie butów, ciesząc się, że je dostałeś i pisząc, że latem z butami mieliście duże problemy. Co się działo?

- Problem jest dlatego, że na rynku mamy monopolistę. Buty produkuje tylko jedna firma. Z Niemiec. Dla dzieci, dla zawodników początkujących można znaleźć buty gdzie indziej. Ale takie dla zawodowców produkuje tylko ta bardzo mała fabryka. Byliśmy w niej bodajże trzy razy. To mała hala, przysłowiowy garaż. Pod koniec sezonu zimowego złożyliśmy zamówienie na nowe buty, żeby je mieć jeszcze przed rozpoczęciem treningów na igelicie. Czekaliśmy trzy miesiące i nic. Zaczęliśmy skakać na igelicie w starych butach. Na nowe nie mogliśmy się doczekać, a potrzebowaliśmy ich nie dlatego, że stare stały się brzydkie. Tu chodzi o właściwości butów w powietrzu. Kiedy ich się długo używa, tracą swoją sztywność. Kiedy but jest nowy, to jest za sztywny i pierwsze skoki w nim są trudne. Trzeba go rozchodzić i dopiero jest OK. Ale kiedy zrobi się za miękki, to jest problem. W papuciach trudno panować nad nartami w powietrzu. But jest łącznikiem między wiązaniami a naszymi nogami. Poprzez buty sterujemy nartami, dlatego to dla nas bardzo ważny element wyposażenia. Pech chciał, że akurat moje buty były w najgorszym stanie. Zaczęły się sypać, oczka, przez które przechodzą sznurówki, popękały, nie miałem jak zawiązać butów. Później pękały w kolejnych miejscach, dlatego ciężko mi było skakać, nie mogłem zapanować nad nartami. Jeśli mamy awarię innej części ekwipunku, to za kilka dni jest ona naprawiona. A o buty możemy prosić, pisać, dzwonić i nic. Dopiero w połowie sezonu letniego nowe buty dostaliśmy. Ale od tego czasu, na szczęście, mamy już z górki. Przed zimą już w październiku dostaliśmy nowe buty. Od razu z zapasowymi parami, żeby trzymać je w swoich domach. A teraz jeszcze po jednej parze nam zamówiono, więc kryzys został zażegnany. Choć super pewnie nigdy pod tym względem nie będzie. Gdybyśmy mieli taką firmę w Polsce, to buty byśmy mieli na kiedy chcemy i moglibyśmy wprowadzać swoje nowinki techniczne. A tak nie warto. W zeszłym roku wedle naszych pomysłów zrobiono nowy model. W innych miejscach buty zostały usztywnione, inaczej wyglądały. Sprawdzały się, ale już na następnych zawodach wszyscy w takich skakali. I tyle było korzyści z naszego pomysłu. Niemiecka firma zrobiła to samo dla innych i wszyscy zyskali na tym, co my wymyśliliśmy.

Wielkich szans na to, że za produkcję butów dla skoczków weźmie się któraś z polskich firm, chyba nie ma?

- Jasne, że nie. Niestety, produkcja butów do narciarstwa alpejskiego jest u nas bardziej opłacalna, bo choć sukcesów nie mamy, to ileś tysięcy ludzi na tych nartach jeździ. A na Wielką Krokiew nikt przecież sobie skoczyć nie pójdzie. Dlatego produkcja najwyższej jakości butów ograniczałaby się do kilkudziesięciu par, ewentualnie z czasem do kilkuset, gdyby kupowali je również zagraniczny zawodnicy. Inwestycja byłaby duża, a produkcja mała, dlatego też na świecie praktycznie nikt się za to nie bierze.

Przejdźmy do nart. Pamiętam, że przed mistrzostwami świata w Predazzo w 2013 roku dostaliście narty na wiatr z tyłu, bo tam zwykle wiało właśnie w plecy. Na ten sezon też macie przygotowane specjalne rozwiązania?

- Przed zimą dostaliśmy po dwie pary nart, które niewiele się od siebie różnią. Minimalnie inny jest środek ciężkości. Niektórzy zawodnicy mają jedne narty krótsze o centymetr albo dwa, bo mają problemy z wagą. Jeżeli schudną, to na zawody wezmą krótsze narty. Ale zazwyczaj skacze się cały sezon w jednych, a rezerwowe bierze się, kiedy deska się złamie albo gdy już zedrze się struktura pod nartą. Narty bardzo się nie zużywają. W trakcie sezonu oczywiście ze dwie pary jeszcze dostaniemy. Będą trochę inne pod względem sztywności i środka ciężkości. Jeżeli nam spasują, to na nie przejdziemy. A z tym Predazzo rzeczywiście było tak, że dwa tygodnie przed mistrzostwami dostaliśmy narty, które miały trochę inny środek ciężkości i inaczej pracowały w powietrzu. Były zrobione pod kątem wiatru w plecy. Różnica nie była wielka, ale czuliśmy, że skaczemy na innym sprzęcie. Opór był większy. W szatni podczas mistrzostw mieliśmy obie pary i wybieraliśmy stare albo nowe, analizując jakie są warunki. Możliwe, że i w tym sezonie takie rozwiązanie w którymś momencie zastosujemy. Chociaż jak już narty skoczkowi spasują, to często nie patrzy na warunki i idzie cały czas w tej samej parze.

Brąz w drużynie wyskakaliście tam na tych nartach na wiatr z tyłu?

- Szczerze mówiąc, nie pamiętam. Na jakich skakali koledzy, to już zupełnie nie wiem, a i na jakich ja skakałem, nie dam rady sobie przypomnieć. Myślałem tylko, że muszę zrobić swoje, a narty na mnie czekały już przygotowane, kiedy po nie przychodziłem, tym sobie głowy nie zawracałem. Brałem, szedłem i walczyłem.

Potwierdza się to, co wiele razy mówił Adam Małysz - że jak jest forma, to sprzęt i warunki mają niewielkie znaczenie.

- To prawda. Sprzęt może pomóc, ale tylko wtedy, kiedy jest forma.

Z drugiej strony nie czujecie, że wszystko zostało dograne, kiedy wiecie, że nie o każdy szczegół zadbaliście. Kask, gogle, rękawiczki - takie elementy też mają znaczenie?

- Piotrek Żyła pięć ostatnich lat przeskakał w jednym kasku, ale ja zmieniam co sezon. I ze względów higienicznych, i dlatego, że lubię coś nowego sobie namalować, bardziej bojowo się dzięki temu czuję. Teraz zmieniać kaski musieli wszyscy, bo zmieniły się certyfikaty i kaski muszą być minimalnie większe, mają trochę więcej wypełnienia. Ale tu się wielkich nowinek nie wprowadzi. Wszyscy mamy kaski bardzo lekkie, wykonane z karbonu. W goglach najważniejsze i najdroższe są szybki. Ciemne, jasne, pomarańczowe, niebieskie - są różne, liczy się, żeby nie parowały, żeby dobrze się przez nie patrzyło. Ciekawiej jest z rękawiczkami. Od dwóch, a może nawet trzech lat jest tendencja, żeby były jak największe, żeby zwiększać dzięki nim powierzchnię nośną. My mamy rękawiczki specjalnie dla nas szyte przez polską firmę. Częściowo są zrobione z tego samego materiału co kombinezony. Jesteśmy na dobrej pozycji, bo nie wszyscy mogą się takim rozwiązaniem pochwalić. Produkcja jest bardzo ograniczona, niektóre zagraniczne ekipy chciały takie rękawiczki kupić, ale produkcja jest tylko dla Polskiego Związku Narciarskiego i zgody nie było. Ważne jest też to, co zakładamy pod kombinezon.

A co zakładacie?

- Specjalne, obcisłe ubranie, które może sporo pomóc. Nie może być za grube, musi być obcisłe. To jest jednoczęściowy kombinezon, na zimę z długimi nogawkami i rękawami, jest też wersja letnia. To ubranie zwiększa nacisk na nogi, stabilizuje je dzięki temu, że opina mięśnie. Pomaga zachować dobrą pozycję na dojeździe do progu.

A co z wiązaniami? Kostka, którą zaskoczyliście w Soczi, nadal pomaga wam przybrać właściwą pozycję zaraz po wyjściu z progu?

- Tak, nadal ją stosujemy. Teraz tego rozwiązania używają już chyba wszyscy, choć tak naprawdę większą korzyść mieliśmy z niego jeśli chodzi o psychologię niż o metry na skoczni. Nie wiem czy to rozwiązanie dawało chociaż z pół metra. Latem próbowaliśmy pójść jeszcze dalej, chcieliśmy jeszcze mocniej pokombinować z kątem między butem a nartą, ale okazało się, że efekt jest odwrotny od zamierzonego. Wydaje mi się, że przy wiązaniach na ten moment wszystkim wyczerpały się pomysły. Są kostki, są wygięte bolce, raczej na razie nikt z niczym nowym nie wyskoczy.

Na co poświęcicie ostatnie dni przed startem sezonu?

- W środę wyjeżdżamy do Hinzenbach, żeby przetestować narty. W zeszły piątek serwismeni byli w fabryce i przywieźli po dwie pary każdemu z nas. Jedna na zawody, druga rezerwowa, będą z nami jeździć przez tę zimę. Ale zanim w następną środę albo w czwartek ruszymy do Klingenthal, trzeba je sprawdzić, żeby później mieć komfort, że już się na nich skakało.

W Hinzenbach jest śnieg?

- Nie ma, w całej Europie nie ma skoczni, na której już można by było poskakać na śniegu. Trudno, trzeba będzie nowe narty przetestować na igelicie. Grubiej je posmarujemy, żeby się nie zniszczyły i oddamy chociaż po dwa skoki. A resztę treningów zrobimy na tych, których używaliśmy latem. Choć treningów dużo nie będzie, bo już ich nie potrzebujemy. Do Austrii jedziemy tylko na dwa dni. A później ostatni odpoczynek i w drogę.

Odważnie powtarzasz, że ruszasz w ten sezon z myślą o pierwszym w karierze podium zawodów PŚ, miejscu w czołowej "10" generalki na koniec, celujesz też w medal MŚ w Falun. Czujesz, że to będzie dla ciebie przełomowa zima?

- Wierzę w to i będę walczył, żeby zrealizować wszystkie swoje cele.

Czy znasz sportowców i ich wąsy? Sprawdź się! [QUIZ]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.