Skoki narciarskie. Tajner: Stoch wielki, drużyna też. Tak samo będzie za rok

- Początek sezonu nam nie wyszedł, ale szybko wprowadziliśmy korekty i wyprowadziliśmy zawodników na odpowiedni poziom już przed Turniejem Czterech Skoczni. Nasz program jest innowacyjny, świeży, więc ta świeżość na pewno zadziała jeszcze i w przyszłym sezonie- podsumował sezon skoczków narciarskich Apoloniusz Tajner. W kończącym sezon konkursie w Planicy Piotr Żyła zajął 5. miejsce, a 8. Kamil Stoch zagwarantował sobie trzecie miejsce w PŚ.

Pewnie żałuje pan, że to już koniec?

- Dobra forma nam nie ucieknie, w następnym sezonie też ją pokażemy. Mamy bardzo mocną grupę i bardzo fajny program, który w tym roku sprawdziliśmy. Początek sezonu nam nie wyszedł, ale szybko wprowadziliśmy korekty i wyprowadziliśmy zawodników na odpowiedni poziom już przed Turniejem Czterech Skoczni. Nasz program jest innowacyjny, świeży, więc ta świeżość na pewno zadziała jeszcze i w przyszłym sezonie.

Na czym ta innowacyjność polega, co nowego wprowadziliście do tego programu?

- Na przykład przydzieliliśmy trenerom i asystentom, którzy pracują w naszych kadrach, po trzech, czterech zawodników. Dzięki temu skoczkowie byli prowadzeni nie tylko w grupie, ale też wewnątrz grupy mieli szczególną indywidualną opiekę. Poza tym później weszliśmy w sezon na igelit, dzięki czemu mocni byliśmy w najważniejszym momencie sezonu. Ci zawodnicy, którzy błyszczeli w grudniu, teraz się już tak nie liczą. Przykładami mogą być Andreas Kofler czy nawet Gregor Schlierenzauer. Lepiej troszkę się na początku opamiętać i kończyć dobrze. Sezon trzeba wytrzymać, przygotowanie fizyczne musi wypalić. Nam się udało i tak będzie też za rok.

Dobrze by było uniknąć też aż takich wpadek, jak w pierwszych startach kończącego się sezonu. Lepiej nie denerwować i samych siebie, i kibiców.

- W Lillehammer i w Kuusamo wszystko nam się posypało, jeśli chodzi o kombinezony. Nasza ekipa po prostu nie zdążyła dojść do porządku ze sprzętem w tych nowych przepisach. Przez to wszystko lawinowo nam się zepsuło. Było tak źle, że aż trzeba było przestać się martwić. No bo skoro cała grupa siadła, łatwiej było znaleźć przyczynę i wszystko naprawić.

Przed sezonem olimpijskim Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) przepisowych niespodzianek pewnie wam nie przyszykuje?

- Na pewno żadnych zmian nie będzie. W ogóle w perspektywie kilku najbliższych lat powinien być spokój. W pewnym momencie postanowiono, że kombinezony mają maksymalnie przylegać do ciał zawodników. W końcu uznano, że w każdym miejscu skoczkowie mogą mieć dwa centymetry luzu, i raczej tak już zostanie.

Ale spokoju nie ma - w tym sezonie za nieprzepisowe stroje zdyskwalifikowany był m.in. Stoch, a ostatnio w Oslo Hula.

- To prawda, że cały czas trzeba się bardzo pilnować, bo tak naprawdę, jak ktoś się uprze, to może zdyskwalifikować każdego zawodnika. Nie ma takiego, który by się obronił. Kombinezon można zmierzyć w dowolnym miejscu - na kostce, łokciu, dosłownie wszędzie. I zawsze znajdzie się takie miejsce, gdzie będzie minimalnie za luźny. Dlatego niektóre ekipy wożą ze sobą krawców. Niemcy i Norwegowie mają po dwóch.

My też będziemy mieć?

- U nas od paru lat zajmuje się tym Zbyszek Klimowski. Pracuje późnymi wieczorami i nocami, sam szyje nowe kombinezony, bo zajmuje mu to mniej czasu niż poprawianie kombinezonów uszytych przez firmy, które z tego żyją. On jest na bieżąco, mierzy chłopaków, a ekipa ma gwarancję, że nic nie jest zaniedbane i że przez to nie odpadniemy w wyścigu z resztą świata. Mówiłem Łukaszowi Kruczkowi, że jeśli potrzebują krawca, to możemy znaleźć odpowiedniego i dołączyć do ekipy. Ale powiedział, że wolą sobie radzić sami.

Pytał pan też, czy nie przydałby się dodatkowy serwismen, żeby nasi skoczkowie mieli lepsze prędkości na dojeździe do progu?

- Każdy nowy człowiek to nowa osobowość, która może zadziałać pozytywnie, ale może też coś zepsuć. Z doświadczenia wiem, że trzeba ostrożnie dobierać ludzi, bo wystarczy jeden niedopasowany człowiek, żeby w grupie zaczęło się dziać coś złego. W naszej kadrze jest dobrze, nie ma potrzeby nic zmieniać. A co do prędkości, to one zależą głównie od pozycji dojazdowej zawodników, od tego, jak oni ułożą ciała, jadąc do progu, a nie od pracy serwismenów. Zresztą najważniejsza jest wygoda na dojeździe, bo od niej zależy jakość odbicia. Dlatego za tymi prędkościami nie ma co gonić. Tak samo jak za ulepszaniem tego, co naprawdę pracuje dobrze.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.