Łukasz Kruczek: On walczył o czołową trójką już w ubiegłym roku. Szanse stracił w Lahti. Gdyby tam wygrał... Nie ma co gdybać. Najważniejsze, że jego głowa jest gotowa na zwycięstwa. Wygrywał już konkursy PŚ, ma doświadczenie. Z takimi zawodnikami jak on zawsze trzeba się liczyć.
- To był ciężki przypadek. Kamil się denerwował, my szukaliśmy rozwiązań i nic nie mogło "zaskoczyć". Zawody wyzwalają u zawodników - u niego również - emocje, łatwiej im trenować ze świadomością kolejnego startu i rywalizacji, ale Kamilowi musieliśmy zmniejszyć obciążenia i liczbę konkursów. Inaczej nie starczyłoby mu energii na ten sezon i następne. Takie przerwy stosował nie tylko on, tak robią też Austriacy, którzy latem niemal w ogóle nie pokazywali się na skoczniach. Pierwsze dobre skoki oddał dopiero na zawodach GP w Wiśle. Powoli zaczął wychodzić z dołka.
- Na początku skakał tak słabo, że aż było to do niego niepodobne. Nie mógł się dostosować do nowych kombinezonów, które są dużo bardziej obcisłe. Nie płaczę nad zmianą przepisów, bo dotyczą wszystkich i ograniczają kombinowanie. Skończą się wreszcie komentarze na wieży trenerów "ten ma za luźny kombinezon, a tamten krok niżej". Dziś strój nie sprawia już Kamilowi problemów.
- Dwa lata temu ustaliliśmy, że nikomu niczego nie narzucamy. Każdy sam musi powiedzieć, co chce osiągnąć. A ja to zapisuję do zeszytu i po sezonie będzie rozliczenie. Jeśli zawodnik sam sobie wyznaczy zadanie, zrobi wszystko, by je zrealizować. Jeśli coś mu się narzuci, wtedy trudniej o motywację. W drużynie nie mam minimalistów.
- I niech walczy. Dla mnie najważniejsze jest utrzymanie tendencji, którą pokazałem na wykresie podczas konferencji prasowej w Wiśle. Z każdym rokiem zdobywamy coraz więcej punktów PŚ. W poprzednim wywalczyliśmy 2638, dwa lata temu - nie licząc Adama Małysza - 2068, a jeszcze sezon wcześniej mniej niż tysiąc. Miejsce w klasyfikacji drużynowej i liczba punktów pokazuje siłę grupy. Celem nadrzędnym jest porządny zespół. By liczyć się w konkursach drużynowych, potrzeba zawodników regularnie zdobywających punkty. Bez tego ciężko liczyć na sukcesy.
- Kiedyś musieliśmy spróbować. Mogliśmy tak zrobić, bo nawet gdybyśmy w ogóle nie wystartowali latem, nie stracilibyśmy ani jednego z sześciu miejsc dla polskich zawodników w zimowym PŚ. Więc zrobiliśmy eksperyment i teraz wiemy, jak się przygotowywać do następnego, olimpijskiego sezonu. Próba dotyczyła głównie dwóch-trzech zawodników, który zimą wywalczyli najwięcej punktów PŚ. Najlepsi na świecie też opuszczają zawody. No bo warunki atmosferyczne są inne, rozbiegi ceramiczne, a nie lodowe i zmiana zimą bywała bolesna. Akurat w tym roku wszystko dobrze zagrało. U ani jednego zawodnika nie widziałem problemów.
- I dobrze. To nie jest dla nich coś nowego. Z roku na rok dojrzewali do tego. Do ich świadomości docierało, że są w stanie walczyć o medal. O nim zawsze zresztą warto mówić, bo skoki to dyscyplina, w której o sukcesie lub porażce może zadecydować przypadek. Ale teraz skoczkowie podchodzą do tego z pełną świadomością. Podczas konkursu nie będą zaskoczeni, jeśli taka szansa się otworzy. Dorośli, by podjąć walkę. Pierwsze sukcesy przychodziły trudno, teraz przyjeżdżają na zawody, by walczyć o jak najwyższe miejsca. Skończyły się pytania "co to będzie, na co mnie stać". To najistotniejsza zmiana, która nastąpiła w kadrowiczach przez ostatnie trzy lata. Każdy skoczek zrobił postęp. Jednemu czy drugiemu zdarzy się słabszy rok, wreszcie jednak ma ich kto zastąpić. Między pierwszym a piętnastym nie ma przepaści. Latem wiedzieliśmy, że Kamil ma kłopoty i że będzie mniej startował. Było napięcie, jak wypadniemy w GP, bo - tak jak kiedyś kibice przyjeżdżali oglądać skoki Adama - tak teraz przychodzą oglądać Kamila, który w dwóch ostatnich sezonach wygrywał konkursy PŚ w Zakopanem. Teraz był w słabszej formie, ale na szczęście pokazało się dwóch-trzech innych zawodników i problemu nie było. Dotąd taką siłę mieli tylko Austriacy. Kiedy wypadał jeden z liderów, ktoś inny zajmował jego miejsce. Do tego dążyliśmy i chyba już dorośliśmy do takiej sytuacji. W ubiegłym sezonie w Lillehammer Kamil nie wszedł do drugiej serii, ale wtedy Piotrek Żyła był szósty. W Lahti wydawało się, że Kamil powalczy o zwycięstwo, a znowu nie wszedł do trzydziestki. Piotrek był siódmy, Maciek Kot jedenasty i konkurs można było uznać za udany.
- Najlepiej się rozkręcać z przyzwoitego poziomu. Skoczkowie będą dochodzić do optymalnego skakania konkursami. Ważne, by początek był dobry, wtedy nie będzie niepotrzebnych napięć. Jak machina ruszy, to później wszystko już fajnie pójdzie.
- Ta w Finlandii jest ciężka, dobrze skaczą na niej tylko gospodarze i Austriacy. Reszta miała problemy. Ale i tak rok temu Kamil był czwarty. Pasuje nam obiekt w Lillehammer, rok temu Kamil był trzeci, Maciek 19. i zdobył pierwsze w życiu punkty PŚ.
- Nie mam z nimi do czynienia, rzadko je oglądam. Ale poziom się podnosi. Kilka lat temu nieźle skakały ledwie dwie-trzy zawodniczki, reszta walczyła o przeżycie. Teraz rywalizacja zaczyna się na poważnie.