Siatkówka. Pościg za Wagnerem

- Choć Puchar Świata ma blask szczerego srebra i bezapelacyjnie jest sukcesem siatkarzy imponującym, to nie umiem sobie przypomnieć ani jednego turnieju, na którym Polacy przegrali tyle meczów w równie zawstydzających okolicznościach - pisze w swoim felietonie dziennikarz ?Gazety? i Sport.pl Rafał Stec.

Redaktor to dopiero jest kibic! Poznaj nas na profilu Facebook/Sportpl ?

Paradoks pierwszy: choć Puchar Świata ma blask szczerego srebra i bezapelacyjnie jest sukcesem siatkarzy imponującym, to nie umiem sobie przypomnieć ani jednego turnieju, na którym Polacy przegrali tyle meczów w równie zawstydzających okolicznościach: z Iranem prowadzili 16:11 w czwartym secie, by go oddać; Brazylię rozwalali w decydujących, wydawało się, chwilach 13:8; Rosję w tie-breaku nokautowali 14:9.

Paradoks drugi: choć porażki poniesione w tychże okolicznościach chwały nie przynoszą, to czy nie wolno nam w świątecznym, pomedalowym nastroju odwrócić perspektywy i zakrzyknąć triumfalnie, że drobiazgi dzieliły naszą drużynę od kompletu (!) zwycięstw w morderczym maratonie 11 gier na dystansie 15 dni? Że bliżej pobicia "Canarinhos" niż w sobotę nie byli Polacy od blisko dekady?

Na podium prestiżowych imprez zaczęli ponownie wskakiwać - po całej wieczności bez odrywania się od ziemi - w 2006 r., ale zdołalibyśmy przedstawić poważne argumenty dla tezy, że właśnie bieżący sezon przebiegał szczególnie wyjątkowo. Trener Andrea Anastasi wyrzeźbił przecież drużynę całkowicie autorską, zaskakującą nie tylko wynikami. To on wyobraził sobie w roli atakującego Zbigniewa Bartmana (na co dzień przyjmującego), którego dotąd kojarzyliśmy z boiskowym rozedrganiem z pogranicza ADHD, według wielu fachowców czyniącego go niezdolnym do poważnych międzynarodowych igrzysk. On pasował na kapitana Marcina Możdżonka. Nie zabrał do Japonii uchodzącego za wręcz najlepszego polskiego środkowego Daniela Plińskiego. Ośmielił się odsunąć Piotra Gruszkę, czyli żywy pomnik zbudowany z przeszło 400 meczów w kadrze. Przywrócił reprezentacji usuniętego z niej w zeszłym roku - w dość niesmacznych okolicznościach - Łukasza Żygadłę, a potem jeszcze zareagował z bezceremonialnością heretyka, gdy tego samego Żygadłę wysunął przed nietykalnego dotąd Pawła Zagumnego.

Radykalnymi ruchami uświadomił nam, jak bogatymi zasobami ludzkimi dysponujemy. Na Pucharze Świata żonglował nazwiskami do zatracenia, z pomysłami trafiał, rekordową przyjemność zaoferował kibicom chyba w zwycięskim dreszczowcu z Włochami, kiedy obejrzeliśmy, jak krasnalowaty w standardach siatkarskich Michał Ruciak rewelacyjnie wyręcza słabującego tego dnia kolosa Bartosza Kurka. O przestronności kadry niech zresztą świadczy fakt, że nie ma ani jednego siatkarza, który zdobył wszystkie medale od 2006 roku - mundialu, mistrzostw Europy (dwukrotnie), Ligi Światowej i PŚ.

Gdyby ten ostatni sukces był wyrwany z kontekstu, mielibyśmy prawo zadawać pytanie, czy nie trąci trochę przypadkiem - jeśli siatkarze lecą do Azji w trakcie sezonu klubowego, wyciągnięci znienacka z kieratu ligowego, to turniej musi być mocno improwizowany. Ale drużyny sięgającej podium na trzech imprezach z rzędu takimi podejrzeniami obrażać nie wolno. Wypada raczej typować, że w roku 2012, w którym Polacy unikną mordęgi kwalifikacji olimpijskich, biało-czerwoni błysną wreszcie tam, gdzie w erze nowożytnej siatkówki odpadali dotąd w ćwierćfinałach. Na igrzyskach.

Trener Anastasi zdobyłby w Londynie czwarty medal z naszą reprezentacją. Tyle uzbierał też Wagner. Pościg za legendą trwa.

Podyskutuj z autorem na jego blogu

Drzyzga: Zabrakło jednego szczęśliwego punktu

Więcej o:
Copyright © Agora SA