MŚ siatkówka 2018. Polska - Serbia 3:0. Trzy rzeczy po trzech setach: Jeszcze Polska nie zginęła, Heynen ma dwie głowy

Po naszej stronie siatki było męskie granie, a co się działo po stronie serbskiej - to nie nasz problem. Polska pokonała Serbię 3:0 (25:17, 25:16, 25:14) w swym ostatnim meczu drugiej fazy mistrzostw świata i razem z rywalem awansowała do najlepszej szóstki turnieju. Swych przeciwników w walce o półfinał mundialu poznamy w poniedziałek w Turynie

Jeszcze Polska nie zginęła

Serbia pomoże czy nie? Woli „zabrać” ze sobą do walki o medale Polskę czy rozpędzającą się Francję? A może Nikola Grbić nie przepada za denerwującym wszystkich rywali Vitalem Heynenem i będzie chciał wyrzucić z turnieju nadpobudliwego Belga prowadzącego naszą kadrę? – na takich rozważaniach mijała nam doba od meczu z Francją do meczu z Serbią. Zasadne było też pytanie czy Polska będzie na tyle silna, by zdziałać cokolwiek, nawet jeśli Grbić da w jakimś wymiarze pograć swoim zawodnikom drugiego planu.

Po dwóch porażkach z rzędu (2:3 z Argentyną i 1:3 z Francją) morale naszej drużyny było niskie. Zawodnicy mogli powtarzać, że turniej się nie skończył, mogli deklarować walkę do końca, ale widzieliśmy, że większość z nich chodzi ze spuszczonymi głowami, a rozmów generalnie unika.

Co się stało, że drużyna wyszła na Serbię odmieniona? Tego nie wiadomo. Ale 6:0 w asach serwisowych w pierwszym secie najlepiej oddaje nastawienie, z jakim Polacy zaczęli mecz. Brylował zagubiony wcześniej Bartosz Kurek. On w partii otwarcia zaserwował cztery asy i jeszcze ze cztery takie zagrywki, po których skontrowaliśmy i zdobyliśmy punkty. W ataku bił bez litości, nie bawił się w kiwki i plasy, skończył cztery z siedmiu piłek. Blok Serbów raz po raz przełamywał też Artur Szalpuk (4/5 w pierwszym secie), a Fabian Drzyzga dawał dobre piłki i im, i Michałowi Kubiakowi, i Piotrowi Nowakowskiemu. Do 17 pokonaliśmy Serbię grającą pierwszą „szóstką”. Grbić wysłał na boisko swój podstawowy skład. Nie zaskoczył, bo skoro dał odpocząć liderom w sobotę z Argentyną, byłoby bardzo dziwne, gdyby trzymał ich w kwadracie w dwóch meczach z rzędu. Taki Aleksandar Atanasijevic musi przecież być w rytmie na mecze pierwszej „szóstki”.

W drugiej partii atakujący Serbów, który dopiero co wyrównał punktowy rekord mistrzostw w jednym meczu (zdobył 38 pkt w piątkowym meczu z Francją wygranym przez Serbię 3:2), przez chwilę straszył nas zagrywką. Dzięki niemu Serbowie doszli Polaków z 1:4 na 4:4. Ale za chwilę bombardier dostał dwie „czapy” – od Kochanowskiego i Szalpuka – i od stanu 6:4 nasi, ani na moment nie odpuszczając, tylko powiększali przewagę. Set skończony wynikiem 25:16 był kolejną odsłoną męskiego grania po polskiej stronie siatki. Prawda, że po stronie serbskiej widzieliśmy zaledwie niemrawe próby odwrócenia przebiegu gry. I dużo zmian. Ale ta strona siatki interesowała nas mniej, a nawet wcale. Nam chodziło o taki mecz, jaki grali Kurek, Szalpuk, Kubiak, Drzyzga, Nowakowski, Kochanowski i Zatorski. Siódemkę, której szło Heynen trzymał na boisku przez cały czas. A kiedy wypracowała ona prowadzenie 8:3 w trzeciej partii, czuło się, że już naprawdę można zacząć podsumowania. Z pochwaleniem ich za zrobienie dokładnie tego, co mieli zrobić.

Laurent Tillie się zna

Takiego meczu spodziewał się trener Francji. Laurent Tillie przed spotkaniem Polski z Serbią stwierdził, że jego kadra ma tylko pięć procent szans na awans do Top 6 mistrzostw. Doświadczony trener czuł, że Polacy – mimo wszystkich problemów jakie mieli w piątek i sobotę – pozbierają się i w pokażą swoją wyższość w meczu z rywalem, który był już pewny gry w Turynie. W nas tej wiary było mniej. Ale to dobrze, że trener Tillie zna się na siatkówce lepiej.

Vital Heynen ma dwie głowy

Była w pierwszym secie taka sytuacja, w której Heynen zachował się po swojemu, co akurat wtedy było wyjątkowo niemądre. Nasz trener krzyczał na sędziego, bo na tablicy zamiast wyników wyświetlono 5:3 dla nas zamiast 6:2. To fakt, że pan Ramirez z Dominikany średnio radzi sobie ze swoimi obowiązkami, ale tu od razu pokazywał naszemu trenerowi, że błąd „stolika” zauważył i że zaraz zostanie wprowadzona poprawka. Kiedy Heynen mimo to nie przestawał krzyczeć i gestykulować, można było mieć obawy, że niepotrzebnie wkurzy wszystkich wokół. Na szczęście później Belg umiał się opanować. W końcówce pierwszego seta nie protestował nawet w takiej sytuacji, w której normalnie spowodowałby kilkuminutową przerwę w grze i zapracował na żółtą kartkę.

Heynen to ogień, ale – jak widać – i on potrafi się pohamować i nie podpalać przeciwników, nie pobudzać ich do walki. Naszemu Belgowi trzeba oddać, że jednak ma dwie głowy. Oczywiście na co dzień gorącą. Ale chłodną też potrafi pokazać. Po niespodziewanej porażce z Argentyną, która bardzo mocno podkopała w naszej ekipie wiarę w siebie, wykalkulował, że lepiej będzie skumulować energię na Serbię niż na Francję. Przyjąć do wiadomości, że trener spodziewa się porażki z Francją było trudno. Ale skoro efektem jest nasz awans do najlepszej „szóstki” mistrzostw świata, to trzeba mu pogratulować.

MŚ siatkówka 2018. Miało być najtrudniej, było najłatwiej. Szybkie 3:0 Polaków z Serbami. Jest awans do trzeciej rundy!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.