Daniel Pliński: Tak, bo w naszej grupie panuje świetna atmosfera. Czujemy, że to będzie fajny turniej i jesteśmy spokojni.
- Na pewno dużo daje nam to, że już dwa razy mieliśmy przyjemność grać w takim turnieju, a i w innych, dużych zawodach często braliśmy udział. Jesteśmy więc doświadczeni. Ale to doświadczenie każe nam też bardzo uważać i cenić rywali.
- Przyznam, że przed dwumeczem Turków z Zaksą stawiałem na naszych chłopaków. Byłem trochę zaskoczony, że gładko [3:1 i 3:0] wygrał Arkas. Może gdyby w Kędzierzynie nie było takich problemów ze zdrowiem, wynik byłby inny. Ale muszę przyznać, że po tym, co zobaczyłem, nabrałem do Arkasu dużego szacunku. Nie dziwię się, że są w walce o wygranie Ligi Mistrzów.
- Moim zdaniem oni są silniejsi od Słoweńców. W ostatniej rundzie byli lepsi od mocnego Lokomitiwu Nowosybirsk, mają wielu zagranicznych zawodników, grają ostrą zagrywkę. I nie mają nic do stracenia.
- Szczególnie trzeba uważać na wielkiego Kolumbijczyka Libermana Agameza [atakujący ma 207 cm wzrostu] i na znanego z gry w reprezentacji Brazylii Joao Paulo Bravo. To dwie kluczowe postaci. Wszystkim świetnie kieruje amerykański rozgrywający Kevin Hansen. Naprawdę mają mocną ekipę.
- Może rzeczywiście to my jesteśmy faworytem. Ale nie jakimś zdecydowanym. Większe szanse mamy z racji tego, że gramy u siebie i że w takim turnieju nie debiutujemy.
- Na pewno to będzie zacięty mecz, który może potrwać długo. Ale stawiałbym na Trento.
- Jestem przekonany, że to nie będzie miało znaczenia. Wyobrażam sobie, że ja normalnie bym z takim kolegą współpracował, bo czemu miałoby być inaczej?
- Cieszyłbym się, że mój kolega będzie tyle zarabiał. Życzę tego Mariuszowi.
- Rzeczywiście budzi szacunek. Ale jeśli ktoś ma takie pieniądze zarabiać, to dobrze, że tym kimś jest Juantorena.
- Na swojej pozycji na pewno jest najlepszy. A ogólnie? Chyba też.
- Nie dziwię się, że tak mówi, bo oni naprawdę mają na to dużą szansę. W ostatnich latach są najlepsi na świecie, wygrali przecież Ligę Mistrzów trzy razy z rzędu. Ale wszystko jest w naszych rękach. Możemy im pomieszać szyki. Pamiętamy, że nieco ponad rok temu w Atlas Arenie pokonaliśmy ich 3:0 w grupowej fazie Ligi Mistrzów. Z Zenitem już też wygrywaliśmy, więc nie mamy się czego bać.
- Dwa razy graliśmy tu w finałach i dwa razy zdobywaliśmy brązowe medale. Niby teraz jesteśmy spokojni, nie nastawiamy się tak, że musimy wygrać, ale każdy z nas w duchu powtarza sobie "do trzech razy sztuka". Dwa lata temu może nie byliśmy blisko zwycięstwa, ale w 2008 roku naprawdę niewiele brakowało. Wtedy przegraliśmy z Zenitem półfinał po tie-breaku, a oni później zdobyli puchar. Nam zostało pokonanie słynnego Sisleya Treviso w meczu o trzecie miejsce. Fajnie, ale teraz chcemy wygrać finał. I wiemy, że nas na to stać.