Zbigniew Bartman: Nie gonimy mistrzów, oni gonią nas

- Nie obawiam się ani o kolegów, ani o siebie. Mamy wiele atutów, także tych, których nie oddają statystyki. Nie zdarzył się jeszcze moment, byśmy odpuścili - mówi atakujący reprezentacji siatkarzy

Masz dla nas temat? Propozycję? Zgłoś to na Facebook.com/Sportpl ?

Po trzytygodniowym pobycie za oceanem w piątek i w sobotę Polacy grają w Płocku z Portoryko (transmisje w Polsacie Sport o 20.30 i 17). Na razie zajmują w grupie A Ligi Światowej trzecie miejsce ze stratą trzech punktów do USA i dziewięciu do Brazylii. Bez względu na wyniki, jako organizator, biało-czerwoni wystąpią w trójmiejskim finale z siedmioma innymi zespołami fazy grupowej (6-10 lipca).

We wtorek trener Andrea Anastasi dał siatkarzom wolne, w środę i w czwartek trenowali po dwa razy w Orlen Arenie. Z Portoryko zagrają w najsilniejszym składzie, najprawdopodobniej z libero Krzysztofem Ignaczakiem, który narzekał ostatnio na kontuzję kolana.

Polska ma szansę po tej kolejce przeskoczyć Amerykanów w tabeli, a siatkarze awansować bądź utrzymać wysokie miejsca w rankingach indywidualnych. Na razie Marcin Możdżonek przewodzi najlepiej blokującym, Ignaczak - najlepiej broniącym, a Bartosz Kurek jest czwarty wśród najlepiej punktujących.

W innych grupach awans zapewnili już sobie Rosjanie oraz Argentyńczycy. Bliscy tego są Włosi, Kubańczycy, Serbowie i Bułgarzy.

Przemysław Iwańczyk: Jak oceniasz trzy wyjazdowe zwycięstwa i trzy porażki z Brazylią, Portoryko i USA?

Zbigniew Bartman: Jako dobry znak przed gdańskim finałem. Wygraliśmy to, co mieliśmy, Portorykańczyków wręcz zdeklasowaliśmy, wygraliśmy raz z Amerykanami i po raz pierwszy od wielu lat stoczyliśmy wyrównane boje z Brazylią. Graliśmy z nimi do końca, to mistrzowie świata nas gonili, a nie odwrotnie. Choć oczywiście zdarzyły się również momenty słabsze.

Jesteście zupełnie nową reprezentacją?

- Jesteśmy inną grupą, prezentujemy inny styl gry. Proszę spojrzeć w statystyki - staliśmy się najlepiej broniącym zespołem całej Ligi Światowej z dużą przewagą na rywalami. Kiedyś to blok i atak były mocnymi stronami kadry, teraz obrona, co należy traktować jako duży postęp.

Skład zmienił się znacznie, a my podchodzimy do meczów z dużą determinacją. Widać to gołym okiem, z efektownych obron biorą się kontry, w których zdobywamy wiele punktów. Ta nasza zawziętość wpływa nie tylko na statystyki, ale i widowiskowość. Potrafimy również spektakularnie atakować, a to kibicom się podoba.

A jak oceniasz siebie w nowej roli atakującego? Dotychczas grałeś jako przyjmujący.

- Patrzę na moją grę z umiarkowanym optymizmem. Tak jak mecze z Amerykanami w Łodzi były dobre w moim wykonaniu, tak później poszło mi troszkę słabiej. Myślę, że w starciu z Portoryko odbiłem się od dna.

Gram coraz lepiej, bo coraz lepiej rozumiem się z Łukaszem Żygadło, z którym usiadłem i porozmawiałem. Ja przekazałem mu, jakich wystaw od niego oczekuję, on z kolei powiedział mi, jak i dlaczego rozgrywa. Jak widać, zadziałało.

Dużo czasu zajęło ci przyzwyczajenie się do nowej pozycji?

- Raczej nie, w ustawieniu w klubach grałem najczęściej jako przyjmujący ustawiany najbliżej rozgrywającego, więc atak z prawego skrzydła ćwiczyłem regularnie. Mógł być problem z atakami z drugiej linii, ale akurat ja lubię to robić. Musiałem jednak dużo pracować nad regularnością oraz grą w bloku, bo skakanie do przeciwnika z prawego skrzydła to zupełnie co innego niż na lewym. Do tego gra w obronie, którą musi mieć opanowaną atakujący, ale myślę, że akurat ta najgorzej nie wygląda, powiedziałbym, że nawet dobrze.

Anastasi lepszy od innych, Polaków stać na wszystko

Czyj to by pomysł?

- Sam się na tę pozycję nie pchałem. Trener Anastasi powiedział: "Od dziś grasz jako atakujący. Obiecałem mu, że będę trenował i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Daliśmy sobie czas, gdyby było źle, wróciłbym na przyjęcie.

To prawda, że Anastasi zmienił cię jako siatkarza? Że bezgranicznie mu zaufałeś, a on na ciebie postawił.

- Widzę i czuję to zaufanie z jego strony, zrobię wszystko, by ten kredyt jak najszybciej spłacić. I to z nawiązką, bo dostałem naprawdę dużą szansę, a ja mam duże możliwości. Takie wsparcie trenera bardzo pomaga. Wykorzystam to nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla reprezentacji.

Anastasi opowiadał po powrocie z USA, że tamtejsi eksperci byli tobą zachwyceni.

- Mnie trener w ogóle o tym nie mówił. Nie ukrywam, miła to dla mnie informacja. Widać praca, jaką wkładam, nie idzie na marne, nie jest to robota głupiego, a trenera warto słuchać i podążać wytyczoną przez niego drogą. Efekty są? Są.

Pracowałeś ze wszystkimi zagranicznymi selekcjonerami. Zechcesz ich porównać?

- Każdy jest inny, każdy ma inną wizję. Anastasiego różni od Castellaniego to, że ten drugi uwielbiał długo dyskutować po akcjach na treningu, Włoch twierdzi, że na dyskusje nie ma czasu i tylko wścieka się na nas, kiedy sami stajemy i zaczynamy rozprawiać o danej akcji. Jest wtedy poirytowany, wręcz krzyczy na nas, byśmy skończyli rozmowy. Krótko mówiąc, to człowiek konkretów i czynów, a nie słów. Wymaga od nas dużo, ale sam też ostro zasuwa. A jeśli coś wyjaśnia, to w żołnierskich słowach, nie debatując nad problemem w nieskończoność.

Z Lozano przeszedłem rok. Był trenerem, który nie przyjmował sugestii z zewnątrz, Andrea dla porównania przyjmuje do siebie wszystkie rozwiązania i dopiero później podejmuje decyzję.

Działacze PZPS są bardzo wymagający wobec was. Mówiąc wprost: nie ma w tym sezonie miejsca na potknięcia. Czujecie presję, że powinniście wygrywać w każdym meczu?

- My chcemy wygrywać, więc nie jest to presja, tylko głód zwycięstwa. Nie czuję się obciążony oczekiwaniami, bo sam zdaję sobie sprawę, że po poprzednim nieudanym dla kadry roku, sukces jest nam pilnie potrzebny.

Powrotu którego z czterech czołowych polskich siatkarzy - Zagumny, Winiarski, Wlazły, Pliński - potrzeba kadrze najbardziej?

- W kadrze nikt się nad tym nie zastanawia. Nie ma sensu mówić o nieobecnych. Jesteśmy w takiej a nie innej grupie zawodników, że nie modlimy się o powroty, nie ubolewamy nad absencjami, po co o tym gadać. Lepiej grać i nadrobić ich nieobecność na boisku. Niech każdy robi, co do niego należy, a na pewno sięgniemy po sukces.

Jesteście nową reprezentacją. Ale czy na tyle gotową psychicznie, aby podjąć walkę z najsilniejszymi na świecie - Brazylią, Rosją czy Włochami?

- Tak, jesteśmy nową, młodą grupą, ale silną. Zresztą, czy Bartka Kurka, Marcina Możdżonka, Łukasza Żygadło, Michała Ruciaka albo Krzyśka Ignaczaka można uznać za debiutantów? Ci panowie trochę siatkarskiego chleba już zjedli, nie obawiam się zupełnie o nich ani o siebie. Z każdym będziemy walczyć, z każdym można wygrywać. Mamy sporo atutów, także tych, których nie oddają statystyki - żywiołowość, zawziętość. Nie zdarzył się jeszcze moment, abyśmy odpuścili.

A gdzie jest wasze miejsce na tle czołowych drużyn?

- Jesteśmy na dobrej drodze, tak to ujmijmy. Oczywiście nasi najgroźniejsi konkurenci, z którymi zmierzymy się w finale, regularnie wygrywają, ale to my mamy najsilniejszą grupę z Brazylią i USA. Jaka to klasa rywala, wiedzą wszyscy kibice siatkówki, a my z jednymi i drugimi dosłownie się bijemy i walczymy. Po pierwsze, mogą być bardzo ciekawe rozstrzygnięcia dwóch ostatnich weekendów fazy grupowej Ligi Światowej [Polska gra z Portoryko i Brazylią u siebie]. Po drugie, jestem przekonany, że w gdańskim finale będziemy groźni dla każdego.

Podium jest możliwe?

- Wszystko jest możliwe, ale każdy z nas koncentruje się na najbliższym treningu, nawet nie meczu. Jeśli tu wykonamy dobrą robotę, zaprocentuje ona w grze. Nie chcemy być indykiem, który myślał o niedzieli, a w sobotę łeb mu ucięli. W naszej drodze jesteśmy na razie na początku tygodnia, więc myślmy o tym, co jest dzisiaj.

Kontuzja Krzysztofa Ignaczaka ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.