Michał Winiarski: Serce chciało, ciało nie nadążało

- Kto mnie zna, wie, że jeśli się czegoś podejmuję, to na całego. Walczyłem często z bólem do granic możliwości, ale nigdy o tym głośno nie mówiłem. Teraz mówię dość i na razie się leczę - opowiada ?Gazecie? i Sport.pl Michał Winiarski

Sport.pl na Facebooku! Najświeższe informacje ?

Przemysław Iwańczyk: Rozmawiam z najlepszym czy najbardziej schorowanym polskim siatkarzem?

Michał Winiarski: Nie wiem, czy najbardziej schorowanym, bo wielu z nas ma podobne problemy, jednak wielotygodniowa przerwa spowodowana operacją barku, rehabilitacją i powrotem do formy daje powody, by tak o mnie myśleć.

Zaczęło się od igrzysk w Pekinie, na których grałem ze znieczuleniem w plecach. Miałem dwie przepukliny kręgosłupa, po igrzyskach nie wystąpiłem już w turnieju kwalifikacyjnym do mistrzostw Europy. W klubie [Trentino] kazano mi się rehabilitować. W Polsce usłyszałem, że konieczna będzie operacja. Po miesiącu z plecami było OK, ale zaczął szwankować bark, później kolano. I tak w kółko...

Część kibiców zarzuca ci na forach internetowych, że symulujesz, bo kilka dni temu po rozmowie z nowym trenerem kadry Andreą Anastasim stwierdziłeś, że na razie reprezentacja nie może na ciebie liczyć.

- To niesprawiedliwe, nawet trudno mi to komentować, bo kto mnie zna, wie, że jeśli się czegoś podejmuję, to na całego. I tak było od 14. roku życia, odkąd zagrałem w reprezentacji juniorów. Tam grało się za wszelką cenę, bez względu na dolegliwości. Walczyłem często z bólem do granic możliwości, ale nigdy o tym głośno nie mówiłem, bo nie w mojej naturze jest żalić się przed ważnym wyzwaniem, mówić, że coś boli, szukać alibi. Starałem się ukrywać wszelkie dolegliwości i robię to do dzisiaj, choć nie wiem, czy to dobre.

Staram się nie śledzić opinii kibiców, ale wiem, że po nieudanych mistrzostwach świata spadła na nas wielka krytyka. Fatalny występ nie ma żadnego usprawiedliwienia, ale tylko ja wiem, że po sezonie klubowym w ogóle nie odpoczywałem, liczyłem godziny od treningu do treningu, zrobiłem wszystko, by znaleźć się w kadrze Daniela Castellaniego na tamten mundial. Nie wyszło, ale wiem, co o mnie mówiono. To była nauczka, bo choć serce chciało sukcesu, organizm nie nadążył. Chyba lepiej powiedzieć sobie: wylecz się, będzie z ciebie więcej pożytku. I tak sobie powiedziałem w tym roku.

Powiedziałeś Anastasiemu, że nie zagrasz latem w Lidze Światowej?

- Tak. Nie chcę popełnić błędu z zeszłego roku. Zbliża się koniec sezonu ligowego, a ja dopiero teraz mogę powiedzieć, że doszedłem do siebie. Czuję się świetnie, ale odzywają się powoli kolejne dolegliwości i wiem, że trzeba będzie odpocząć. Wiem, że jeśli zatrzymam się teraz, za jakiś czas reprezentacja będzie wreszcie miała ze mnie stuprocentowy pożytek.

A ja mam wrażenie, że przez kilka lat zostaliście wyciśnięci jak cytryna. Od wicemistrzostwa świata w 2006 roku gracie więcej i z coraz większą presją na wygrywanie.

- Takie podejście zdaje egzamin, kiedy wszyscy są zdrowi na 100 proc. Tak było za Raula Lozano, kiedy każdy chciał być w kadrze i wygrywać. W każdym meczu, nawet w Lidze Światowej. Nikomu nie przyszła do głowy myśl o odpoczynku. Kończyliśmy sezon ligowy, zaczynał się kadrowy, ale nie da się tak ciągnąć w nieskończoność, nie ma mowy, by ten mechanizm się nie zużył. Myślę, że to nie tylko nasz problem, ale całej światowej siatkówki.

Działacze, widząc interes finansowy, nie chcą przyjąć do wiadomości, że siatkarz nie jest maszyną...

- Trudno to przyjąć do wiadomości komukolwiek, kto ogląda mecz z trybun lub w telewizji. Wygrany w trzech setach mecz wydaje się lekkim wysiłkiem, ale tak naprawdę jest ciężką orką. Ktoś, kto nie siedzi w sporcie, tego nie rozumie.

Wiceprezes PZPS Artur Popko w magazynie "Punkt, Set, Mecz" w Sport.pl może nie wprost, ale powiedział: kto nie przyjął powołania teraz, kto nie jest gotowy na pracę w kadrze, może w niej nie zagrać wcale, bo przyjdą inni...

- Jeśli rzeczywiście padło takie ultimatum, to ja mogę powiedzieć: powołanie przyjmuję, tylko nie chcę, żeby ktoś miał do mnie pretensje, że nie wyjdę na boisko z powodu kontuzji, albo wyjdę i będę grał słabo. Zawsze podkreślałem, że chcę grać w reprezentacji, ale na razie na zgrupowanie nie przyjadę, bo tak jak kilku moich kolegów mam problemy ze zdrowiem. Zresztą myślę, że takie decyzje o wykluczeniu kogoś z kadry powinien podejmować sam trener Anastasi...

Myślisz, że z nim polska siatkówka ma szansę na sukces?

- Rozmawiałem z nim tylko raz, z opinii kolegów wiem, że jest to naprawdę dobry fachowiec i myślę, że osiągniemy z nim wiele sukcesów. Pod warunkiem, że damy mu czas, że będzie mógł na te sukcesy w spokoju popracować. Jego historia przemawia z nim.

U nas, cofając się nawet do zeszłego sezonu, nawet w Memoriale Wagnera czuliśmy presję, że każdy mecz jest o życie, chłodnego myślenia raczej nie było.

Anastasi to trener, który łączy cechy dwóch poprzednich selekcjonerów. Raul Lozano zdyscyplinował drużynę, a Daniel Castellani rozpuścił was totalnie...

- Lozano był raczej srogim trenerem, ale to z nim osiągnęliśmy największe sukcesy, po których przyszły imprezy klęski. Z Castellanim było podobnie, najpierw mistrzostwo Europy, a później nieudane starty. Na sukces składa się wiele rzeczy i nie ma jednej odpowiedzi. Nie żyjemy już w czasach, kiedy kadra była nieprofesjonalna, d ziś już nikt nie baluje, ani hucznie nie oblewa zwycięstw. Bata nad nami nie trzeba.

Czyli wbrew temu, co się mówi, nie rezygnujesz z kadry na dobre, pomożesz we wrześniowych mistrzostwach Europy i listopadowym Pucharze Świata, którego podium daje awans na igrzyska?

- Będę robił, co tylko można, żeby zagrać, jednak to trener zdecyduje, kto pojedzie na najważniejsze imprezy.

Polska siatkówka zmierza we właściwą stronę?

- Rozgrywki pucharowe pokazały, że jesteśmy w dobrym miejscu, bo polskie kluby są europejską siłą. Że idzie to w złym kierunku, będzie można powiedzieć dopiero, kiedy nie zakwalifikujemy się do igrzysk w Londynie. Jeśli awansujemy, powodów do niepokoju nie będzie.

Siatkówka nie przesyciła się kibicom?

- Ja tylko gram, mogę wyciągać wnioski sportowe, ale przyznaję, że przez ostatnie lata za dużo było konsumowania tego "towaru". Jeśli czegoś nie zmienimy, siatkówka rzeczywiście kibicom się przeje. Kiedyś mecze Skry z ZAKS-ą Kędzierzyn, czy Resovią były wielkim świętem. Teraz, poprzez rozbudowany terminarz ligi, są codziennością. Myślę jednak, że wszyscy popełniamy jakiś błąd, media także, które wywierają presję, że trzeba wygrywać wszystko i wszędzie?

Twoja Skra Bełchatów zmonopolizowała ligę. Jej mecze są nudne, wiadomo, że i tak wygra, ktokolwiek z Polski nie stałby po drugiej stronie siatki.

- Zaczynanie meczu z wygranej pozycji wcale nie jest takie łatwe, na to też trzeba solidnie zapracować. Ciśnienie przed każdym meczem nie pomaga nam. A zewsząd słychać, że musimy, że wygrywamy jeszcze przed wyjściem na boisko.

W środowisku panuje przekonanie, że Skra to zamknięta kasta, która nie znosi krytyki. Rozmawiam z tobą i w ogóle nie mam takiego wrażenia...

- Ciśnienie, które nad nami ciąży, wygrane mecze i ciągłe bycie na topie wiąże się z presją. Przez to kibice albo wyraźnie są po twojej stronie, albo po przeciwnej i odnotują twoją wpadkę ze zdwojoną siłą. Jesteśmy mistrzami Polski od kilku lat i wymagania wobec nas są większe niż wobec innych.

Zbigniew Boniek mówił kiedyś do piłkarzy: "Uciekajcie na Zachód". U siatkarzy takim Zachodem są Włochy. Grałeś tam kilka lat i myślisz, że takie doświadczenie przydałoby się każdemu zawodnikowi?

- Bardzo dużo dał mi ten wyjazd, tylko szkoda tych kontuzji, ale doświadczenie jest nieporównywalne. Tam osiągnąłem pierwsze sukcesy klubowe i pucharowe, tam każdy mecz jest o zwycięstwo, trzeba je wyszarpać. Oczywiście polska liga poszła do przodu, nie ma już takiej przepaści między nami a Włochami, trzeba tylko zadbać, by ciągle iść naprzód.

Nie korciło cię nigdy, żeby namówić inne polskie gwiazdy ze Skry, na przykład do Bartosza Kurka, czy do Mariusza Wlazłego, aby pojechali tam choćby na rok i też spróbowali czegoś nowego.

- Nie wtrącam się do czyjejś kariery, ale gdyby się mnie spytali, odpowiedziałby im, że dla mnie było to cenne doświadczenie.

Podobno zawsze żałujesz, że udzielając wywiadów nikt nie pyta cię o piłkę nożną?

- Bo bardzo ją lubię, może dlatego, że długo uprawiałem ten sport. Futbolowa kadra może przegrać dziewięć meczów, wygra dziesiąty, a i tak o nie mówią, na trybunach siada komplet widzów. Siatkówka, niestety, aż takich emocji nie niesie.

Michał Ruciak: ? Nie spoczniemy na laurach przed finałem

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.