Siatkówka. Andrea Anastasi. Trener czy saper?

Przebywającego w Brazylii Andreę Anastasiego pewnie bardzo pieką uszy - tak często i gęsto mówi i pisze się o nim w Polsce w ostatnich dniach, zwłaszcza od wczoraj. A temperatura dyskusji wokół Włocha na pewno jeszcze wzrośnie, gdy przyjedzie do naszego kraju i zostanie oficjalnie przedstawiony jako trener męskiej reprezentacji.

Później będzie gorąco po ogłoszeniu sztabu szkoleniowego. Prawdziwie zaś pewnie zawrze, kiedy poznamy skład kadry.

Na razie jednak trudno nie ulec zbiorowej uldze, która, jak się wydaje, zapanowała w polskim światku siatkarskim po ogłoszeniu decyzji o wyborze trenera. Przez cztery miesiące, bo tyle minęło od klapy na mistrzostwach świata, byliśmy bowiem obserwatorami ledwie podrygów działaczy PZPS w tej kwestii. Ich graniczący z opieszałością spokój spokoju na pewno nie dawał kibicom, dziennikarzom i sympatykom siatkówki. Nie da się ukryć, że przedziwna jest dla sprawność, z jaką nowego szkoleniowca poznaliśmy. Jeszcze w poprzednią środę wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że następcą Daniela Castellaniego zostanie Jacek Nawrocki, po czym w piątek dowiedzieliśmy się, że PZPS na łączenie pracy w klubie i drużynie narodowej jednak się nie zgadza. W takiej sytuacji na faworyta w wyścigu o posadę trenera Polaków wyrósł Ferdinando de Giorgi. Przedwczoraj wszystko się zmieniło za sprawą Andrei Anastasiego. Czarny koń czy as z rękawa prezesa Mirosława Przedpełskiego - zwał jak zwał - nasze orzełki od wczoraj mają już przewodnika stada. I to na dodatek, z najwyższej światowej półki - jak wyjątkowo zgodnie podkreślają działacze i eksperci. Ci sami, którzy jeszcze kilka dni temu gotowi byli niemal dać się rozczłonkować za Nawrockiego.

Sam Włoch jest oczywiście uszczęśliwiony wyborem. W swojej ojczyźnie był ostatnio trochę na cenzurowanym, a do Polski przyjedzie jako superbohater i nowy mesjasz. Wciąż bardzo dobra koniunktura na siatkówkę to niewątpliwie łakomy kąsek. Oby tylko nie okazał się dla Anastasiego niestrawny. Ciekawi mnie, jak głęboka jest jego znajomość polskiego piekiełka, w którym bardzo szybko pokonuje się drogę od zera do bohatera, a przeciwną jeszcze prędzej, co boleśnie odczuli dwaj ostatni trenerzy naszej reprezentacji.

Wbrew pozorom i na przekór zdaniu PZPS, Włoch czasu ma naprawdę mało. PlusLiga, w której gra większość potencjalnych kadrowiczów, w pełni, a zanim zobaczymy Anastasiego na polskiej ziemi (co ma nastąpić 21 lutego) będziemy już nie tylko po fazie zasadniczej, ale i na półmetku starć w grupach 1-6 i 7-10. Castellaniemu zarzucano skrofilizm, to samo wysuwano jako pierwszy argument przeciwko Nawrockiemu w reprezentacji, z czym więc uderzymy w Anastasiego? Że powołuje nazwiska a nie graczy rzeczywiście najlepszych? Że ma sentyment do tych, którzy grali/grają we włoskiej lidze? Że zajeżdża liderów? Że przez niego czołowi siatkarze zrezygnowali z gry w kadrze? Że nie wprowadza młodych? Już dzisiaj profilaktycznie na te oskarżenia można odpowiedzieć. Czy Włoch śledził do tej pory na bieżąco rozgrywki ligowe z udziałem biało-czerwonych? Czy ma ryzykować posadę dla ogrywania młodzieży, gdy siedzi na bombie z opóźnionym o dwa lata zapłonem? Czy zna polską mentalność? Czy praca w Polsce jest jego ostatnią? Dlaczego ma mu zależeć na rozwoju siatkówki w naszym kraju w ciągu najbliższych dziesięcioleci?

Tak, od wczoraj polska kadra ma trenera. Trenera, przed którym postawiono konkretne cele z kwalifikacją olimpijską na czele. Tę mogą zdobyć trzy najlepsze drużyny z Pucharu Świata, zwycięzcy pięciu kontynentalnych turniejów i trzech światowych. Udział w tym pierwszym uzyskują mistrzowie kontynentów i czterej najwyżej w rankingu sklasyfikowani wicemistrzowie, więc europejskiego czempionatu odpuścić sobie Anastasi nie może. Tym bardziej, że jednej z dwóch dzikich kart w Pucharze Świata Polska podobno nie ma co się spodziewać. Jeśli w Austrii i Czechach Włochowi się nie uda, nie trzeba będzie jednak rozdzierać szat. Trzeba będzie tylko znaleźć się wysoko w rankingu FIVB, by liczyć na udział w turniejach kwalifikacyjnych. I tu się PZPS zabezpiecza. Jako że dużo punktów do zestawienia dostarczają czołowe miejsca w Lidze Światowej, Anastasi ma naszą drużynę wprowadzić na podium w tych rozgrywkach. Zadanie o tyle łatwe (?), że start w turnieju finałowym jako gospodarz mamy zagwarantowany.

Znakomite perspektywy, czyż nie? No właśnie nie. Bo co się stanie, gdy były szkoleniowiec narodowych drużyn Italii i Hiszpanii (odpukać!) wejdzie na minę i stawianych mu celów nie osiągnie? Samo nasuwa się zdanie, że Włoch - jak saper - będzie mógł pomylić się tylko raz. Za błąd zapłaci głową i posadą coacha biało-czerwonych. Tak jak jego poprzednicy, a może nawet szybciej. Życzmy jednak Andrei Anastasiemu, by sprawdzać cierpliwości i słowności PZPS nie musiał.

Więcej o siatkówce znajdziesz na stronie Siatka.org ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA