Później będzie gorąco po ogłoszeniu sztabu szkoleniowego. Prawdziwie zaś pewnie zawrze, kiedy poznamy skład kadry.
Na razie jednak trudno nie ulec zbiorowej uldze, która, jak się wydaje, zapanowała w polskim światku siatkarskim po ogłoszeniu decyzji o wyborze trenera. Przez cztery miesiące, bo tyle minęło od klapy na mistrzostwach świata, byliśmy bowiem obserwatorami ledwie podrygów działaczy PZPS w tej kwestii. Ich graniczący z opieszałością spokój spokoju na pewno nie dawał kibicom, dziennikarzom i sympatykom siatkówki. Nie da się ukryć, że przedziwna jest dla sprawność, z jaką nowego szkoleniowca poznaliśmy. Jeszcze w poprzednią środę wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że następcą Daniela Castellaniego zostanie Jacek Nawrocki, po czym w piątek dowiedzieliśmy się, że PZPS na łączenie pracy w klubie i drużynie narodowej jednak się nie zgadza. W takiej sytuacji na faworyta w wyścigu o posadę trenera Polaków wyrósł Ferdinando de Giorgi. Przedwczoraj wszystko się zmieniło za sprawą Andrei Anastasiego. Czarny koń czy as z rękawa prezesa Mirosława Przedpełskiego - zwał jak zwał - nasze orzełki od wczoraj mają już przewodnika stada. I to na dodatek, z najwyższej światowej półki - jak wyjątkowo zgodnie podkreślają działacze i eksperci. Ci sami, którzy jeszcze kilka dni temu gotowi byli niemal dać się rozczłonkować za Nawrockiego.
Sam Włoch jest oczywiście uszczęśliwiony wyborem. W swojej ojczyźnie był ostatnio trochę na cenzurowanym, a do Polski przyjedzie jako superbohater i nowy mesjasz. Wciąż bardzo dobra koniunktura na siatkówkę to niewątpliwie łakomy kąsek. Oby tylko nie okazał się dla Anastasiego niestrawny. Ciekawi mnie, jak głęboka jest jego znajomość polskiego piekiełka, w którym bardzo szybko pokonuje się drogę od zera do bohatera, a przeciwną jeszcze prędzej, co boleśnie odczuli dwaj ostatni trenerzy naszej reprezentacji.
Wbrew pozorom i na przekór zdaniu PZPS, Włoch czasu ma naprawdę mało. PlusLiga, w której gra większość potencjalnych kadrowiczów, w pełni, a zanim zobaczymy Anastasiego na polskiej ziemi (co ma nastąpić 21 lutego) będziemy już nie tylko po fazie zasadniczej, ale i na półmetku starć w grupach 1-6 i 7-10. Castellaniemu zarzucano skrofilizm, to samo wysuwano jako pierwszy argument przeciwko Nawrockiemu w reprezentacji, z czym więc uderzymy w Anastasiego? Że powołuje nazwiska a nie graczy rzeczywiście najlepszych? Że ma sentyment do tych, którzy grali/grają we włoskiej lidze? Że zajeżdża liderów? Że przez niego czołowi siatkarze zrezygnowali z gry w kadrze? Że nie wprowadza młodych? Już dzisiaj profilaktycznie na te oskarżenia można odpowiedzieć. Czy Włoch śledził do tej pory na bieżąco rozgrywki ligowe z udziałem biało-czerwonych? Czy ma ryzykować posadę dla ogrywania młodzieży, gdy siedzi na bombie z opóźnionym o dwa lata zapłonem? Czy zna polską mentalność? Czy praca w Polsce jest jego ostatnią? Dlaczego ma mu zależeć na rozwoju siatkówki w naszym kraju w ciągu najbliższych dziesięcioleci?
Tak, od wczoraj polska kadra ma trenera. Trenera, przed którym postawiono konkretne cele z kwalifikacją olimpijską na czele. Tę mogą zdobyć trzy najlepsze drużyny z Pucharu Świata, zwycięzcy pięciu kontynentalnych turniejów i trzech światowych. Udział w tym pierwszym uzyskują mistrzowie kontynentów i czterej najwyżej w rankingu sklasyfikowani wicemistrzowie, więc europejskiego czempionatu odpuścić sobie Anastasi nie może. Tym bardziej, że jednej z dwóch dzikich kart w Pucharze Świata Polska podobno nie ma co się spodziewać. Jeśli w Austrii i Czechach Włochowi się nie uda, nie trzeba będzie jednak rozdzierać szat. Trzeba będzie tylko znaleźć się wysoko w rankingu FIVB, by liczyć na udział w turniejach kwalifikacyjnych. I tu się PZPS zabezpiecza. Jako że dużo punktów do zestawienia dostarczają czołowe miejsca w Lidze Światowej, Anastasi ma naszą drużynę wprowadzić na podium w tych rozgrywkach. Zadanie o tyle łatwe (?), że start w turnieju finałowym jako gospodarz mamy zagwarantowany.
Znakomite perspektywy, czyż nie? No właśnie nie. Bo co się stanie, gdy były szkoleniowiec narodowych drużyn Italii i Hiszpanii (odpukać!) wejdzie na minę i stawianych mu celów nie osiągnie? Samo nasuwa się zdanie, że Włoch - jak saper - będzie mógł pomylić się tylko raz. Za błąd zapłaci głową i posadą coacha biało-czerwonych. Tak jak jego poprzednicy, a może nawet szybciej. Życzmy jednak Andrei Anastasiemu, by sprawdzać cierpliwości i słowności PZPS nie musiał.
Więcej o siatkówce znajdziesz na stronie Siatka.org ?