Mirosław Przedpełski: Udowodnimy, że siatkówka się nie wali, choć wielu by chciało

Szef polskiej siatkówki tłumaczy nam, dlaczego ma się ona dobrze, a on nie jest figurantem; opowiada, jak naprawdę zwalniał trenera Daniela Castellaniego; wyjaśnia, kogo chce zatrudnić jako jego następcę.

Przemysław Iwańczyk: Wali się nasza siatkówka?

Mirosław Przedpełski: Nie wydaje mi się. Udowodnimy, że się nie wali, choć wielu by chciało.

W wywiadzie powiedział pan, że siatkówka to sport, z którego zrobi pan w Polsce cacuszko. Kończący się sezon jest pod względem wyników tragiczny, najgorszy od lat.

- Tego jeszcze nie wiadomo. Poczekajmy, co zrobi na mistrzostwach świata w Japonii drużyna Jurka Matlaka.

Sądzę, że niewiele to zmieni. Męska kadra na mundialu poniosła klęskę, juniorskie reprezentacje zawiodły na całej linii, wizerunek PZPS został nadszarpnięty przez styl pożegnania Daniela Castellaniego.

- Mnoży pan jeden problem - odejście trenera wynikało ze słabego wyniku.

Wciąż pan uważa, że trenera powinno się zwalniać przez SMS-a?

- Umiem postępować z ludźmi, przynajmniej tak mi się wydaje. Nie robię współpracownikom chamskich numerów. To nie jest moim celem. Wielokrotnie wspominałem, że dla mnie była to niezwykle trudna decyzja. Argumentów za i przeciw było mniej więcej tyle samo, zadecydowały niewielkie rozbieżności. Chciałem przekazać mu wiadomość delikatnie, żeby dowiedział się pierwszy. Forma powiadomienia związana była z różnicą czasu dzielącą Polskę i Argentynę. Obrady zarządu zakończyły się po godz. 11 naszego czasu, w Argentynie była piąta rano. Postanowiłem wysłać Danielowi SMS-a o treści: "Daniel, czy śpisz? Chciałbym z tobą porozmawiać". Spodziewałem się, że czeka na rozstrzygnięcie. Nie odpowiedział, więc wstrzymałem się z telefonem. Poza tym rozpoczynało się właśnie walne zebranie i panowało zamieszanie. Wiedziałem jednak, że to my pierwsi musimy przekazać tę informację, że tak wypada. Po kilkunastu minutach wysłałem mu kolejną wiadomość, aby poinformować go o sytuacji. Napisałem: "Zarząd zdecydował o rozwiązaniu kontraktu".

Menedżer Castellaniego twierdzi, że gdyby panu zależało, dodzwoniłby się pan do niego. On nie miał z tym problemu.

- Może Daniel miał umowę z menedżerem, że się zdzwonią. Ja nie miałem. Nie ustaliliśmy, że o decyzji zarządu poinformuję go telefonicznie w chwili jej podjęcia. Zresztą oczekiwał na rozstrzygnięcie w Argentynie, a może lepiej byłoby, gdyby był tutaj i próbował się bronić. Na to nikt nie patrzy, tylko na to, że prezes wysłał mu SMS-a. Uważam, że jego zachowanie było bardziej niewłaściwe. Tym bardziej że mówił, jak zależy mu na posadzie. Może powinien był zostać w Polsce i szukać argumentów przemawiających na jego korzyść.

Darzę Daniela olbrzymim szacunkiem i może dlatego tak postąpiłem. Nie chciałem go obudzić. Obraził się, ale druga strona też może czuć się urażona jego postawą.

Dlaczego Castellani został zwolniony?

- Głównie z powodu słabych wyników, które odstawały od normy. Przegrywaliśmy mecze w Lidze Światowej i towarzyskie, o ogólnej ocenie przesądził styl porażek z Brazylią i Bułgarią na mistrzostwach świata.

Kiepskie wyniki nie były jedynym powodem zwolnienia. Prosiliśmy Daniela o plan na przyszłość. Prezydium zarządu oraz Wydział Szkolenia nie były zadowolone z tego, co zaproponował. Nie miał przekonującej wizji. Wielokrotnie apelowaliśmy, by ją przedstawił. Bez skutku. On uważał, że przygotowanie mentalne zawodników jest prawidłowe, my uważaliśmy, że nie jest.

Zastanowiliście się nad przyszłością, zanim Castellaniego zwolniliście?

- Spodziewałem się, że przyszłość zaproponuje Castellani. Teraz wierzę, że zrobi to nowy trener.

A może warto było zaczekać? Castellani złożył pisemny raport, który jest tłumaczony. Może trzeba było przetłumaczyć go przed głosowaniem...

- Nie chcę wygłaszać krytycznych uwag, ale Castellani sam prosił mnie o nieujawnianie raportu publicznie, tylko o zreferowanie go ustnie przed Wydziałem Szkolenia i prezydium zarządu.

A jeśli następcy też się nie uda? Kto poniesie za to odpowiedzialność? Nad losem Castellaniego głosowało 21 członków zarządu, to i odpowiedzialność się rozmyła...

- To ja muszę ponieść odpowiedzialność za kolejny wybór, choć decyzja zostanie podjęta wspólnie.

Czy nie lepiej dla pana wizerunku byłoby, gdyby pan przyznał: "Ja, Mirosław Przedpełski, uważam, że Castellani nie sprawdził się. Wraz z doradcami doszliśmy do wniosku, że nie może być dalej trenerem".

- Ale i ludziom, którzy wspólnie selekcjonera odwołali, trudno zarzucić brak kompetencji i odpowiedniej wiedzy. Znają się na siatkówce, są blisko z nią związani.

To ludzie, którzy znają się raczej np. na biznesie, sędziowaniu itd. Mało tam było szkoleniowców.

- Kibiców interesują przede wszystkim wyniki, a dlaczego są one niesatysfakcjonujące, musimy rozstrzygnąć my. Dla dobra sprawy pewne rzeczy nie powinny ujrzeć światła dziennego. Nie rozumiem, czemu np. zawodnicy krytykują działaczy. Powinniśmy być rodziną. Takie rzeczy załatwia się między sobą.

Straciliście wizerunkowo na sprawie Castellaniego?

- To się okaże. Straciliśmy wizerunkowo, bo na razie najbardziej zapamiętane zostało hasło, że zwolniliśmy trenera przez SMS-a. Wychodzi na to, że jesteśmy prymitywnymi ludźmi, niemającymi pojęcia o kulturze i zachowaniu. Że nie doszło do dyskusji merytorycznej. Być może jest w tym nasza wina, może trzeba było wypunktować, dlaczego tak postąpiliśmy. Lepiej będzie, gdy porozmawiamy o tym za jakiś czas, kiedy każdy nabierze dystansu.

Na meczu Skry w Bełchatowie pojawił się transparent: "PZPS robi pod siebie". To się w siatkówce dotychczas nie zdarzało.

- Pan przyłożył do tego rękę. Mówił pan w telewizji, że gdy w PZPS przechodzi się z pokoju do pokoju, to zawsze wali się głową o framugę. Albo że Ministerstwo Sportu pokazuje nam czerwoną kartkę.

Nawiązałem do towaru pięknie opakowanego, ale niedoskonałego. A o czerwonej kartce mówił sam minister Adam Giersz.

- Telewizyjna dyskusja o zwolnieniu Castellaniego bardzo zaważyła na naszym wizerunku. Dziennikarze też powinni brać odpowiedzialność za to, co mówią. Interpretują fakty, zamiast je opisywać. Naszym celem, moim i tzw. leśnych dziadków, jak ich nazywacie, jest dobro siatkówki. To są fantastyczni ludzie. Odzywa się w człowieku żal, że jest traktowany jak ktoś niepotrzebny.

Zabolał pana transparent w Bełchatowie?

- Nie widziałem go, ale bardzo boli. Oddaję siatkówce serce i duszę, wszyscy staramy się pracować jak najlepiej. Czasami nie wychodzi, bo każdy popełnia błędy. To jest cienka linia. Mam żal o to, że my bierzemy odpowiedzialność za siatkówkę, a niektórzy dziennikarze piszący i mówiący czasami bzdury już nie. W sporcie, jak w każdej innej dziedzinie życia, mamy 50 proc. rzeczy dobrych, 50 proc. rzeczy złych. Rozmawiamy o kawałku tego, co złe, ale jeśli jeszcze to nadmuchamy, siatkówka naprawdę padnie. A moim zdaniem rozwija się fenomenalnie. Nie ma dyscypliny, w której jesteśmy tak poważani na świecie. Tylko nie umiemy się z tego cieszyć i życzymy sobie: niech krowa zdechnie sąsiadowi, cieszmy się z czyjegoś nieszczęścia. Nie odżegnuję się od błędów, bo je popełniam, ale miejmy umiar i dystans.

Po Castellanim przyjdzie polski trener? Ostatnio co chwila zmienia pan zdanie.

- Wydaje mi się, że wysławiam się bardzo jasno - chcę polskiego szkoleniowca, ale prawdopodobnie odpowiedniego kandydata jeszcze nie ma. Może w końcu przyjdzie któryś z nich, człowiek z wizją, i powie: - Tak, wezmę to. Krajowy trener z odpowiednim warsztatem najlepiej dotrze do naszych siatkarzy.

Wierzy pan, że inni trenerzy nie zaszczują go w parę tygodni?

- Uważam, że Polacy nie są gorsi. Nie mam kompleksów. Jeśli możemy być wśród władz światowych siatkówki na samym szczycie, rodzimy trener też powinien dać sobie radę z kadrą.

Zawodnicy mówią, że z Polakiem pracować nie będą.

- Każdy ma prawo do własnej opinii. Występy w reprezentacji powinny być przywilejem i zaszczytem. Nie gra się dla działaczy czy trenera, gra się dla kraju, dla kibiców - to oni są najważniejsi. Wierzę, że zawodnicy właśnie tak będą podchodzić do gry z orzełkiem na piersi. Myślę, że zawodnicy, np. Świderski czy Możdżonek, gdy za parę lat zostaną działaczami lub trenerami, będą rozumieć więcej, ale teraz według mnie nie powinni się tak wypowiadać o związku czy działaczach. Ale oczywiście, kto nie chce, niech w kadrze nie gra.

Pytam więc: polski czy zagraniczny trener? Wskaże pan polskich kandydatów?

- Nie. Przed kadencją Castellaniego pojawiały się przecież nazwiska: Alojzego Świderka, Grzegorza Wagnera, Krzysztofa Stelmacha. Mają dużą wiedzę, nie wiem jednak, czy byliby w stanie mentalnie przygotować zawodników. Być może daliby sobie radę.

W myśl hasła "Teraz Polska", pokażmy na co nas stać. Nie rozumiem, na czym ma polegać lepszy warsztat trenera włoskiego czy argentyńskiego? Co jest trudnego w technice treningu? Ważniejsze jest mentalne dotarcie do drużyny. Kiedy ruszała Akademia Polskiej Siatkówki, zainteresowanie było niewielkie, a teraz mamy przy niej mnóstwo młodych trenerów.

Może chce pan Polaka z oszczędności?

- To nie jest problem. Moglibyśmy przecież zatrudnić, kogo chcemy, dzięki pomocy sponsorów. Rozmawiałem ostatnio z trenerami i prezesami różnych federacji światowych i oni są przekonani, że warsztat bardzo się, dlatego w kadrach pracują raczej rodzimi szkoleniowcy.

Moim zdaniem po prostu nie macie pomysłu.

- Nie zwalnialiśmy Castellaniego, żeby zrobić miejsce komuś konkretnemu. Nie mamy następcy, ale mamy masę możliwości i propozycji.

Załóżmy, że nowy trener - obcokrajowiec - przyjdzie w styczniu. Nim zorientuje się, o co tu chodzi, minie sporo czasu, a doradcy wykrzywią mu rzeczywistość.

- Braliśmy to pod uwagę w trakcie debaty nad Castellanim. To był argument przeciwko zwolnieniu. Ale brutalnie mówiąc, najlepiej było na początku kadencji nie tylko Castellaniego, ale i Raula Lozano. Może to przypadek, ale gdy trener jest za długo, też robi się niedobrze. Lozano powinniśmy zwolnić już po drugim roku współpracy, kolejne lata były trudne.

Pali się pan, by zostać szefem światowej federacji FIVB?

- Czy szefem, nie wiem. Wywiady ze mną są czytane na świecie, więc wolę być ostrożny z odpowiedzią. Konkurencja jest silna, a ja stałem się dla niektórych groźnym rywalem.

Na razie to wyrósł panu konkurent pod bokiem, bo Piotr Pykel z Polsatu ma bardzo wysokie notowania w światowych władzach i to jego chcą zaprosić do ścisłej współpracy.

- To nie jest konkurowanie ze mną, to jest współdziałanie. Wspomagam Piotra i bardzo chętnie mu pomogę. Jako współorganizator mistrzostw świata w 2014 roku może wejść tymczasowo jeszcze w tej kadencji do prezydium FIVB. W tej chwili zastanawiamy się nad tym, czy nie sprawdziłby się lepiej w komisji marketingowej. Dwóch Polaków nie może wejść do zarządu. Tylko gdybym ja był prezesem, on - działacz z tego samego kraju - mógłby wejść do prezydium lub zarządu.

To prawda, że chciał pan zostać szefem PKOL-u?

- Nikt mi tego nie proponował ani ja nikomu nie zgłaszałem takiej chęci.

Ale opowiadał pan o tym i szukał poparcia. Wymieniano pana wśród kandydatów obok Aleksandra Kwaśniewskiego, Andrzeja Persona i Roberta Korzeniowskiego.

- Tak nie było.

Powalczy pan o to stanowisko w 2013 roku?

- Zobaczymy, jaka będzie sytuacja.

A ma pan do siebie jakieś zastrzeżenia jako szefa PZPS?

- Młodzieży nie szkolimy tak, jak trzeba, chociaż trudno, bym sam za wszystko odpowiadał. Ale z drugiej strony tego się ode mnie jako prezesa wymaga. Chodzi o pomoc finansową dla Szkół Mistrzostwa Sportowego w różnych województwach. Wszyscy spodziewają się, że PZPS pomoże, a nam brakuje pieniędzy. Czuję z tego powodu niedosyt.

Nie ma pan wrażenia, że jest pan prezesem malowanym, że siatkówką rządzi wiceprezes Artur Popko?

- W PZPS uzgodniliśmy podział ról. Ja jestem prezesem społecznym, pracuję bez wynagrodzenia i zajmuję się polityką. Artur Popko jest pierwszym zastępcą i odpowiada za marketing oraz organizację imprez, jednak żadnej wiążącej decyzji nie podejmie sam. Choć ma dużą swobodę, musi konsultować najważniejsze decyzje - mam do niego pełne zaufanie. Nie czuję się prezesem malowanym, ale odpowiedzialnym za całą działalność Związku, a szczególnie za aspekt sponsorski, polityczny. To wszystko jest dobrze ustawione.

Jest pan dobrym gospodarzem polskiej siatkówki?

- Bardzo dobrym. Pełnię funkcję sześć lat, zdobyliśmy w tym czasie cztery medale mistrzostw Europy i świata, siatkówka plażowa ociera się już o medale, organizujemy największe imprezy rangi międzynarodowej. Nasza sytuacja finansowa jest na lepsza niż wtedy, kiedy zaczynałem. Nie mamy długów, siatkówka stała się popularna. Chyba nigdzie na świecie dyscyplina ta nie jest tak popularna jak w Polsce.

Czyli nie ma wątpliwości - nasza siatkówka się nie wali?

- Nie. Jeśli poczuję, że coś jest nie tak, sam ustąpię. Mam nadzieję, że zrobię jeszcze dużo dla siatkówki, także tej światowej.

Wszystko o siatkówce - znajdziesz na Sport.pl ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA