Siatkówka. Matlak się zmienił, siatkarki zaskakują

Zaraz po ubiegłorocznych mistrzostwach Europy, na których Polki niespodziewanie sięgnęły po brąz, kolejne lata kadry widziałem raczej w ciemnych kolorach. Niejasna była przyszłość selekcjonera, który miał kłopoty osobiste i niechętnych mu związkowych działaczy. Siatkarki też gremialnie przebąkiwały o rezygnacji z reprezentacji, nadziei nie dawały kończące się kariery zawodniczek ze złotej ekipy trenera Andrzeja Niemczyka. Tak jak i nadziei nie dawała liga, której poziom spada z roku na rok i coraz trudniej dostrzec w niej następczynie Glinki czy Świeniewicz.

Obawiałem się jutra, bo inne kraje - oglądające dotąd plecy Polek - robią większe postępy. Inwestują w kluby, wznoszą potęgi oparte na zawodniczkach światowego formatu, od których uczy się młodzież. Wykorzystują każdy, nawet najmniejszy sukces, by w przyszłości zaprocentował on dla dorosłej reprezentacji. W Polsce, gdzie siatkówka pań podąża za sukcesami panów i staje się sportem wszystkich kibiców, wyraźnej piramidy, na szczycie której stałaby kadra, nie widać.

Mimo to kadra zaskakuje. Formą, wynikami, świętym spokojem, jaki mają w końcu siatkarki. Także wybraną przez selekcjonera drogą przygotowań z uporządkowanym harmonogramem, z którego jasno wynika, kto kiedy dołącza do drużyny, na kogo można liczyć. Zaskakuje także powściągliwość trenera, który jeszcze kilka miesięcy temu zżymał się na najmniejsze nawet słowo krytyki i zamiast na pracę z zespołem, rzucał wszystkie siły na walkę z dziennikarzami. Zaskakuje, że z ligowej mizerii, w której liczyły się tylko dwa zespoły, dało się wyjąć z zespołu beniaminka siatkarkę (Karolina Kosek) zdolną nie tylko wskoczyć do kadry, ale nawet grać w podstawowej szóstce.

Prawdziwą weryfikacją pracy Matlaka będą jesienne mistrzostwa świata. Na razie można się tylko cieszyć, że miało być fatalnie, a jest obiecująco.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.