Final Six LŚ siatkarzy. Drzyzga: Nie jesteśmy i nie będziemy faworytem igrzysk

- Faworytem igrzysk nie zostaniemy, nawet jak wygramy Ligę Światową. Są trzy zespoły, które od zdobycia przez Polskę mistrzostwa świata do teraz były od nas lepsze - mówi Wojciech Drzyzga. Wszystkie od środy do niedzieli zagrają w Final Six Ligi Światowej w Krakowie. Były reprezentant Polski, a obecnie komentator Polsatu, twierdzi, że po tym turnieju z kadry na Rio może wypaść Marcin Możdżonek. Relacja na żywo z meczu Polska - Francja w środę o godz. 20.30 w Sport.pl.

Obserwuj @LukaszJachimiak

Turniej finałowy Ligi Światowej to ostatni poważny test przed igrzyskami olimpijskimi w Rio de Janeiro. W Krakowie Polska zagra w grupie z Francją i Serbią, w drugiej znalazły się Brazylia, USA i Włochy. Od środy do niedzieli wyłonieni zostaną półfinaliści, którzy o finał będą walczyć w sobotę. Mecze o medale zaplanowano na niedzielę.

Łukasz Jachimiak: W Final Six Ligi Światowej od polskich siatkarzy powinniśmy oczekiwać już zwycięstw, bo start turnieju olimpijskiego za trzy tygodnie, czy wystarczy zwyżka formy, a wyniki będą jeszcze na drugim planie?

Wojciech Drzyzga: Wynik oczywiście by się przydał, żeby podnieść troszeczkę pewność siebie zespołu, morale, dobrą atmosferę, którą zawsze łatwiej się buduje, kiedy są zwycięstwa. Byłoby super, gdyby udało nam się stanąć na podium tej imprezy. Ale oczywiście ostateczną ocenę będziemy mieć po igrzyskach. Jeśli w Rio będzie superforma, to siatkarzom i trenerom można by było wybaczyć, gdyby w Krakowie jeszcze nie zdążyli być w wysokiej dyspozycji.

Myśli pan, że mogą nie zdążyć?

- Mogą, z różnych powodów. Większa część jest bardzo obiektywna, droga dojścia do zbudowania zespołu na Rio nie jest łatwa. Trzeba się cofnąć aż do europejskich kwalifikacji w Berlinie, na początku stycznia. Część kibiców doskonale pamięta, jak trudny jest ten sezon, ale niektórym warto odświeżyć pamięć. Turniej majowo-czerwcowy w Japonii też był bardzo ciężki, z bardzo trudnymi meczami. Nasza drużyna nie była tam w dobrej dyspozycji, ale potrafiła grać, walczyć. A później zaczęło się mnóstwo różnych dolegliwości poszczególnych zawodników plus rozsądnie planowane przez trenerów przerwy od treningów, zmniejszanie natężeń, doprowadzanie graczy do równej formy. W Final Six drużyna powinna być już na równym poziomie. Chciałbym zobaczyć, że zawodnicy są już w zrównoważonej formie, mniej więcej na etapie zresetowania różnic, które między nimi były. Na pewno ci, którzy mieli poważniejsze kontuzje, jak Mateusz Mika, Fabian Drzyzga i Piotr Nowakowski, muszą gonić czas. Szczególnie Nowakowski. Ale Mika i Drzyzga też przechodzili proces leczenia, który nie trwał krótko, bo trzy tygodnie to sporo. Siłą naszego zespołu nie jest jeden zawodnik. Mistrzostwo świata w 2014 roku zdobyliśmy, bo do maksimum wykorzystaliśmy nasz potencjał fizyczny, który jest dobry, ale nie najlepszy na świecie. Do tego dołożyliśmy umiejętności techniczne. Teraz też trzeba wszystko ładnie zbilansować. Gra musi być kombinacyjna, musi opierać się na fajnych rozwiązaniach technicznych i musi być odpowiednia moc. Chciałbym już w Krakowie zobaczyć wszystkie ataki "a la Mika", "a la Kubiak", siłę Kurka, utrzymanie tempa gry, dobre przyjęcie, różnorodną zagrywkę. Ten turniej na pewno nam pokaże, gdzie mniej więcej zespół jest. Czasu po nim jeszcze niby trochę będzie, ale wszyscy rywale z Finale Six poza Serbią pojadą na igrzyska, wszyscy są prowadzeni przez fachowców i jeśli oni będą już gotowi, to my też powinniśmy. Przy równej formie tych drużyn one między sobą za bardzo różnić się nie będą. Jeśli ktoś będzie miał problemy fizyczne teraz, to może być mu ciężko zdążyć z formą na Rio.

Z drugiej strony pamiętamy, że wygranie Ligi Światowej nie musi od razu oznaczać złota czy w ogóle medalu na igrzyskach.

- Zgadza się. W 2012 roku byliśmy pewnym kandydatem do medalu, a nawet dużym faworytem do ścisłego finału. W Londynie forma nam się załamała dziwnie. Po wygraniu Ligi Światowej zawodnicy wyjeżdżali na igrzyska w kapitalnych nastrojach, zespół był pewny siebie, gotowy do ciężkiej walki, a coś się stało. Ale powiedzmy sobie szczerze - gdyby teraz Final Six miało nam się zupełnie nie udać, to zadowolonych by nie było. Możliwe, że trenerzy zaczęliby nawet wykonywać gwałtowne ruchy. Ale poczekajmy na fakty, nie wyprzedzajmy. Czekam na poprawę formy każdego zawodnika z osobna i na podniesienie jakości całej drużyny, bo postawa poszczególnych graczy zawsze przenosi się na zespół. Myślę, że już zobaczymy wyjściową, twardą szóstkę, że trenerzy mają już przygotowane plany personalne i taktyczne na igrzyska.

Kogo pan się spodziewa w szóstce Stephane'a Antigi? Myśli pan, że będzie jakaś niespodzianka?

- Siatkówka to nie łapanie pcheł, tu za szybko nie wymyśli się cudów. Bywa, że reakcje trenerów odwracają losy meczów, ale wszyscy do ważnych turniejów przystępują z pewnym, mocnym fundamentem. Rozgrywającym numerem jeden jest absolutnie Grzesiek Łomacz, a Fabian będzie powoływany w momentach ciężkich alarmów i kryzysów. W trakcie turnieju coś się może zmienić, ale to by świadczyło raczej o naszych problemach niż o naszej sile. Na pewno na ataku będzie Bartek Kurek. Co do czwórki środkowych, to myślę, że tu każdy z obserwatorów ma najwięcej znaków zapytania. Mamy trzech środkowych ofensywnych i Marcina Możdżonka troszkę defensywnego, z dobrym blokiem. Trenerów czeka ciężki wybór. Wydaje mi się, że będziemy grać Nowakowskim i kimś z pary Karol Kłos - Mateusz Bieniek. Nie umiem wskazać, którym z nich. Ale to już czas dla trenerów, żeby to zrobić. Na przyjęciu Michał Kubiak i oczywiście Mika. Tylko czy Mika jest już gotowy do gry w pełnym wymiarze? Wrócił do zdrowia, ale do formy jeszcze na pewno nie, więc prawdopodobnie będzie już posyłany do gry, ale pewnie mecze z Kubiakiem będzie otwierał Rafał Buszek. Na libero absolutnym hegemonem jest Paweł Zatorski, Damian Wojtaszek jest tylko graczem wspomagającym.

Czyli według pana do dwunastki na Rio nie załapie się Możdżonek?

- Wszystko na to wskazuje, jeśli weźmiemy pod uwagę czas gry, jaki trenerzy dawali zawodnikom. Z drugiej strony za Marcinem na pewno przemawia jego bardzo dobra dyspozycja. On może nie musi grać dużo, żeby być wykonawcą pewnych zadań. On mi się jawi jako gracz zadaniowy, na momenty, z konkretnymi rzeczami do zrobienia, a nie jako zawodnik do pełnej gry. On ma niewątpliwie największy udział w bloku w naszej drużynie. Tamta trójka to gracze ofensywni, z ciut lepszą zagrywką i z lepszym atakiem, choć nie wiem czy w przypadku Kłosa. Tutaj trenerzy mają twardy orzech do zgryzienia, muszą albo postawić na parę ofensywnych, albo uznać, że mogą potrzebować taktycznej, chłodnej głowy na bloku.

Mówił pan, że trzeba zwycięstw, żeby się podbudować mentalnie, a mnie się wydaje, że wygrywanie jest szczególnie potrzebne kibicom, których boli, że w ostatnich tygodniach przegraliśmy aż sześć z dziewięciu meczów, i którym trudno zrozumieć, że trzeba było poświęcić fazę interkontynentalną LŚ, żeby dać zawodnikom trochę odpocząć.

- Szkoda, że nasza mentalność jest tak odległa od amerykańskiej. Jeśli mamy jakiś plan, który musimy wiele razy trochę zmienić, to wpędzamy się w różne niepewności. A skoro trenerzy mają jakiś zarys i mimo wprowadzania zmian idą jednak jakąś linią, to wielkich obaw nie powinni mieć, powinniśmy im zaufać. My też zapominamy, że już nie mamy zespołu mistrzów świata. Przecież w połowie cyklu olimpijskiego ta drużyna musiała być budowana na nowo. Amerykanie idą od igrzysk do igrzysk, po drodze nie zawracają sobie głowy wynikami. Jak im się uda coś ugrać, są zadowoleni, jak nie, to u nich nie ma wielkich napięć. U nas popularność i oczekiwania są ogromne. Przed startem Ligi Światowej wszyscy - dziennikarze, eksperci - głośno mówiliśmy "dajcie chłopakom spokój, niech trenerzy popróbują nowych, młodych", a po dwóch przegranych meczach i tak słyszeliśmy, że trzeba powołać Zagumnego, Winiarskiego i Wlazłego, bo nic z tego nie będzie, niech ratują sytuację. Jesteśmy świetnymi kibicami, ale nie jesteśmy wytrwali w swojej wierze w trenerów, w zawodników. Ciągle jesteśmy na huśtawce. Mam nadzieję, że chłopcy są odporni. To jest grupa, która poza Bednorzem przeżyła kilka bardzo mocnych uderzeń. Ich połączyło i ogromne doświadczenie na boisku, i bardzo dobry wiek, i pragnienie do realizacji marzeń na boisku. Ale rywale są mocni, a Polska na pewno nie jest faworytem igrzysk.

Nie myśli pan, że po ewentualnym wygraniu Final Six Ligi Światowej byłaby za takiego uważana? Może lepiej nie wygrywać w Krakowie, żeby uniknąć wielkiej presji?

- Tak by było, ale nie mylmy presji ze strachem. Presja dobrego, przygotowanego sportowca powinna napędzać, dawać mu siłę, a nie go paraliżować. Jeśli ktoś nie umie grać pod presją, to nie nadaje się do profesjonalnego sportu. Presja jest przereklamowana. Przecież to tylko sport. Nikt na igrzyskach nie zginie, nikt nie wywoła trzeciej wojny światowej. Faworytem moim zdaniem nie zostaniemy, nawet jak wygramy Ligę Światową. Są trzy zespoły, które od zdobycia przez Polskę mistrzostwa świata do teraz, czyli praktycznie do igrzysk, były od nas lepsze.

To Francja, USA i Brazylia?

- Jak spokojnie prześledzimy składy, to zobaczymy, że trzy ekipy, które pan wymienił, są najbardziej stabilne. Jeszcze szybko dorzuciłbym do nich Włochów, którzy po naturalizowaniu Juantoreny mają całkiem nową sytuację, zespół im się bardzo zmienił na plus. Te zespoły są od nas lepsze wynikowo. My zawalczyliśmy i wygraliśmy z Amerykanami na Pucharze Świata, to był nasz najlepszy mecz w najnowszej historii. Często bym go chłopakom pokazywał, żeby im utrwalić, że potrafią. Przecież w Japonii oni byli właśnie w takim składzie, w jakim są teraz. Francuzi są cholernie niewygodni i urokliwi w swojej grze, co widzimy w każdym spotkaniu z nimi. Brazylia z tej grupy ma może największe słabości. Ale to oczywiście nie są prawdziwe słabości, tylko niuanse, które można wykorzystać, kiedy jest się w najwyższej formie. My musimy być w doskonałej dyspozycji, chłopaki muszą prezentować kombinacyjną, różnorodną grę wspartą sporą mocą. Mamy dobre parametry fizyczne, zespół jest wysoki, silny, ograny. My jesteśmy gotowi do ciężkiej walki. Droga za nami trudna i wyboista, ale ta grupa musi poczuć, że skoro ją przeszła, to jest wiele warta.

Uważa pan, że ludziom Antigi trochę brakuje przekonania o własnej sile?

- Nie mogę odżałować Pucharu Świata. Gdybyśmy go zdobyli [po 10 zwycięstwach z rzędu Polska zajmowała pierwsze, ale w ostatniej kolejce przegrała 1:3 z Włochami i spadła na trzecie miejsce, które oznaczało konieczność gry w kolejnych turniejach kwalifikacyjnych do igrzysk], to on raz na zawsze scementowałby tę drużynę, kibice nie cofaliby się do tego, co minęło, do niektórych zacnych nazwisk, daliby wiarę, że obecni reprezentanci też są klasowi, że to też mistrzowie. A tak chłopaki cały czas muszą swoje mistrzostwo udowadniać. Ale z tego, co wiem, medialny szum wokół chłopaków już nie robi na nich wrażenia, przywykli do tego wszystkiego.

Cztery zespoły, które wymieniliśmy jako lepsze od nas, w Rio zagrają w innej grupie niż Polska, więc niemal na pewno z jednym z nich zmierzymy się w ćwierćfinale. Boi się pan tego meczu?

- Już wiemy, że w ćwierćfinale zagramy z takim zespołem, który jedzie walczyć o medal. Musimy być wysoko w grupie, żeby trafić na tę drużynę, która będzie miała w fazie grupowej najwięcej problemów. To niby logiczne. Ale tak naprawdę my możemy wygrać grupę, a w ćwierćfinale trafić na Brazylię, która w swojej grupie będzie czwarta, mimo że będzie grała dobrze, bo przecież tam tabela będzie ściśnięta, jeden set może decydować o miejscach. I wtedy nie krzyknę "hurra". Ale grajmy mocno grupę. Bo jeśli wyjdziemy z niej na trzecim czy czwartym miejscu, to raczej nie będziemy gotowi do dobrego ćwierćfinału, wtedy ten mecz będzie takim z kategorii "sportowe modlitwy". Natomiast po twardym zagraniu grupy i jej wygraniu albo zajęciu drugiego miejsca przystąpimy do ćwierćfinału z przekonaniem, że mamy siłę i co najmniej 50 proc. szans na zwycięstwo.

Zobacz wideo

10 najlepiej zarabiających sportsmenek 2015 roku. Jest Agnieszka Radwańska!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.