Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone
W zakończonych w niedzielę w Kopenhadze mistrzostwach Europy polscy siatkarze zostali sklasyfikowani na dziewiątym miejscu. Udział w imprezie zakończyli kilka dni wcześniej, przegrywając 2:3 z Bułgarią baraż o awans do ćwierćfinału. Zespół Andrei Anastasiego, który miał walczyć w stolicy Danii o medal, grał tylko w polskiej części turnieju. W Gdańsku biało-czerwoni wygrali z Turcją i Słowacją, a przegrali z Francją i Bułgarią.
Dla naszej narodowej drużyny był to już trzeci z rzędu nieudany start w wielkiej imprezie. Po wygraniu Ligi Światowej w lipcu 2012 roku polscy siatkarze zawodzili kolejno na igrzyskach olimpijskich w Londynie (przegrali w ćwierćfinale z Rosją 0:3), w tegorocznej Lidze Światowej (11. miejsce) i w mistrzostwach Europy. Byli znakomici siatkarze reprezentacji zastanawiają się, czy:
Mówi Tomasz Wójtowicz , jeden z najlepszych siatkarzy w historii:
- Na pewno za ostatnie niepowodzenia nie możemy winić tylko szkoleniowca, ale nie wolno też odsuwać od niego zarzutów. Na sprawę trzeba spojrzeć szeroko, zastanowić się, dlaczego są zawodnicy, którzy reprezentacji by się przydali, a jednak w niej nie grają i pomyśleć, dlaczego niektórzy siatkarze, jak Grzegorz Bociek czy Fabian Drzyzga, nie byli próbowani wcześniej, a postawiono na nich dopiero na mistrzostwach. To powinno zostać wyjaśnione.
Tak samo jak i praca całego sztabu Anastasiego. Włosi mają to do siebie, że otaczają się swoimi ludźmi i mimo wszystko mocno ich bronią. A przecież niektórych można by było wymienić na lepszych fachowców. Trzy duże imprezy nam nie wyszły, bo po chłopakach nie było widać formy. Na igrzyska nie dociągnięto formy z Ligi Światowej, to błąd osób odpowiedzialnych za przygotowanie fizyczne. W tym roku wydawało się, że między Ligą Światową i mistrzostwami Europy jest taka przerwa, że da się przygotować dwa szczyty formy, a nie przygotowano ani jednego. To wina nie zawodników, tylko sztabu, który się nimi zajmuje.
Mówi Edward Skorek , kapitan legendarnej drużyny Huberta Wagnera:
- Anastasi powiedział, że kilka piłek w meczu z Bułgarią mogło całkowicie zmienić naszą sytuację i to jest prawda. Prawdą jest też, że sami podaliśmy przeciwnikowi rękę. I to jest wina zawodników, a nie trenera. To nasi siatkarze nie potrafią zachować spokoju, wygrać na chłodno. W tym kluczowym spotkaniu z Bułgarami kilka razy poszli na efekt, zamiast sprytnie obić ręce rywali albo kiwnąć, chcieli wbijać gwoździe i przez to nie zdobywali ważnych punktów. Teraz sami podkreślają, że zawalili sprawę.
W tie-breaku też zawiedli. Prowadzili 9:6, dali się dogonić, później sami gonili, a jak już przeciwnika doszli, to Bartek Kurek uderzył ręką w siatkę, atakując przechodzącą piłkę. Przecież to nie jest wina trenera. On wykonał wspaniałą robotę, bo chwilę wcześniej postawił na Łukasza Wiśniewskiego, a ten po wejściu na boisko zdobył ważny punkt i zapewniłby kolejny, gdyby Kurek się nie podpalił.
Zawodnicy robią głupie, juniorskie błędy, a najsmutniejsze jest to, że nie wyciągają wniosków. Najgorsze, że ten zespół bardzo szybko zachłystuje się sukcesem, że stracił wolę walki. Kiedy pracował na swoją pozycję, to był pełen wiary, agresywności. W pewnym momencie nasi siatkarze zaczęli myśleć "jesteśmy mistrzami, bójcie się nas, musicie się poddać". Niestety, w sporcie główna zasada to "bij mistrza". Na Polskę wszyscy zaczęli się mocniej mobilizować, w tej sytuacji nasi gracze powinni się jeszcze bardziej koncentrować i angażować, a tego mi u nich brakuje.
Wójtowicz:
- Gdybyśmy chcieli szukać nowego trenera, to musimy wiedzieć, że długiej kolejki fachowców czekających na pracę w Polsce nie ma. Już słyszymy, że Władimir Alekno czy Hugh McCutcheon nie są dla nas. Prawda jest taka, że ryzyka i tak nie unikniemy, bo w pierwszym roku pracy z nową drużyną nikt nie zagwarantuje sukcesu. Oczywiście teraz wszyscy mówią, że w przypadku naszej kadry efekt zmiany działa, przypomina się, że ten pierwszy rok z nowym trenerem jest zwykle udany. W porządku, ostatnio tak było, ale to się może zmienić.
Dlatego ja się nie nastawiam mocno na zmianę. Dla mnie najważniejsza będzie analiza, jaką przygotuje Anastasi. Jeżeli poda przyczyny kłopotów, w jakie wpadła drużyna, jeżeli będzie się nad czym pochylić, to może zostać na stanowisku.
Po igrzyskach za szybko pogodziliśmy się z tym, że nam nie wyszło, nie przeanalizowaliśmy szczegółowo sytuacji, ludzie decydujący o losach kadry przyjęli zapewnienie trenera, że teraz już wie, jak optymalnie przygotowywać zespół, a w szczegóły nikt się nie zagłębił. Mam nadzieję, że teraz będzie inaczej.
O naszej drużynie trzeba uczciwie powiedzieć, że już za długo gra źle. Jeśli Włoch tego nie zrozumie, to może dobrym rozwiązaniem byłoby zatrudnienie Polaka? Świetnie znałby mentalność zawodników i od razu miałby rozeznanie, na kogo warto postawić. Ale nie wiem, czy polski trener uniesie ten ciężar. Ciśnienie przed MŚ będzie wielkie jak nigdy dotąd, w każdej kwestii człowiek prowadzący kadrę będzie miał 150 doradców, a każdy z nich będzie przedstawiał inne zdanie. Reprezentację musi poprowadzić ktoś mocny w środowisku i odporny na to, co się będzie działo wokół drużyny.
Może dobrym pomysłem byłoby powierzenie kadry duetowi złożonemu z Polaka i szkoleniowca zagranicznego z dużym autorytetem? Trzeba głęboko ten problem przemyśleć, spokojnie wszystko rozważyć. A może Anastasi przedstawi szczegółowy raport, zostanie i zgodzi się na współpracowników z Polski?
Skorek:
- Jesteśmy w takiej sytuacji, że każda decyzja będzie zła. Uważam, że związek nie na darmo czeka na wynik spotkania z trenerem. On musi powiedzieć, jakie są problemy, dlaczego sobie nie radzimy.
Trzeba też spotkać się z zawodnikami. Ciężko trenują, rezultatów tego nie ma, więc trzeba zapytać ich o zdanie. Jeśli powiedzą, że z tym trenerem pracuje im się dobrze, to wtedy trzeba przeanalizować tłumaczenia Włocha, zastanowić się, czy on ma pomysł na poprawę sytuacji. Jeśli z nim już nie da się porozumieć albo jeśli siatkarze już mu nie ufają, to dobrym wyborem byłoby postawienie na polskiego szkoleniowca.
Dobrym kandydatem mógłby być Andrzej Kowal z Resovii, który współpracował z Ljubomirem Travicą i trochę obserwował pracę Anastasiego z reprezentacją. Mamy też Krzyśka Stelmacha i Radosława Panasa. Związek mógłby się na któregoś z nich zdecydować. Myślę, że Polak poradziłby sobie sam, bez wsparcia zagranicznego mentora, choć ktoś taki by nie zaszkodził, bo niektórzy zawodnicy muszą czuć, że pracują z kimś, kto w siatkówce coś osiągnął, a nie tylko przeczytał o niej kilka książek.
3. Jaka jest realna siła polskiej kadry?
Wójtowicz:
- Na pewno nie jesteśmy taką potęgą, za jaką lubimy się uważać. Wygląda na to, że musimy być w najwyższej formie, by walczyć o najwyższe cele, że nie mamy aż takiej klasy, by wygrywać ważne mecze, kiedy nie prezentujemy się najlepiej. Na pewno nie mamy tylu utalentowanych zawodników jak Rosjanie, ale też nie jesteśmy tak słabi, żeby nie wchodzić do najlepszej "ósemki" mistrzostw Europy.
Nasza reprezentacja nie jest gorsza od kadry Włoch, Serbii czy Bułgarii. Włosi na oko nie grają super, a z igrzysk przywieźli brąz, do niego teraz dołożyli srebro mistrzostw Europy. Nas też stać na takie wyniki. Na pewno oni nie pokazują wspaniałej siatkówki, nie są od nas lepsi. Mamy potencjał na medale wielkich imprez, tylko trzeba go umieć wykorzystywać.
Skorek:
- Pompujemy balon oczekiwań na siatkarskie sukcesy, bo oczywiście mamy ku temu podstawy. Ale światową potęgą na pewno nie jesteśmy. Naszym problemem jest to, że za mało wprowadzamy zdolnej młodzieży. Nie mówię, że ona od razu miałaby wchodzić do reprezentacji, bo to niemożliwe, ale w klubach jej wyraźnie brakuje.
Grzegorz Bociek przed chwilą pojawił się nie wiadomo skąd. Nawet Anastasi przyznał, że do niedawna nie wiedział o jego istnieniu. Bociek nigdy nie był w szkoleniu centralnym, bazując na jego przykładzie związek powinien się zastanowić, czy nie mamy innych takich chłopaków, którzy mogliby się przydać, gdyby zostali zauważeni.
W ostatnich latach bazujemy tylko na dwóch rocznikach. Z juniorskiej kadry Irka Mazura, która zdobyła mistrzostwo świata, nie zostało już prawie nic. Teraz mamy jeszcze zawodników ze złotego teamu juniorów Grzegorza Rysia. Następnych młodych nie widać. Kluby angażują mnóstwo obcokrajowców, nie dają szansy grania naszym młodym chłopakom. Sadzają ich na ławkach rezerwowych, a ci, tylko trenując, nigdy nie wejdą na taki poziom, jaki osiągnęliby, grając o stawkę.
Był Michał Kamiński [rocznik 1987], atakujący ze wzrostem 210 cm, poszedł do Jastrzębia i zginął, bo tam przesiedział kilka lat. Następny przykład - Mateusz Mika [rocznik 1991], przyjmujący, 207 cm wzrostu, był w Resovii, przez moment świetnie się zapowiadał, przebił się do kadry, ale trafił na ławkę rezerwowych i zginął. Od lat gubimy talenty. Bartłomiej Neroj jako juniorski mistrz świata, grający z Winiarskim, Wlazłym, Ruciakiem i Możdżonkiem, poszedł do Skry, przesiedział kilka lat na ławce i już go nie ma. Po igrzyskach wszystkie drużyny pozmieniały składy. My nie. Gramy prawie tymi samymi ludźmi. I co? Okazuje się, że praktycznie wszyscy są teraz groźniejsi, że zmiany wyszły im na dobre.
Z Francuzami wygrywaliśmy spokojnie, a w tym roku przegraliśmy wszystkie trzy mecze. Bułgarzy, którzy też stworzyli nowy zespół, również nas biją. Widać, że coś jest nie tak. Można mówić, że mamy słabe zaplecze, ale tak jest, bo nie potrafimy wykorzystać tego, co mamy. Wróćmy na chwilę do Rosjan. Mają mocną ligę, a młodzieży nie zaniedbują. Ostatnio wygrywają mistrzostwa świata i juniorów i kadetów.