Siatkówka. Polscy siatkarze potrzebują kata?

Andrea Anastasi zdobył dla polskiej siatkówki m.in. brązowy medal mistrzostw Europy oraz brąz i złoto Ligi Światowej. Teraz, odpadając z mistrzostw Europy już w 1/8 finału, Włoch przegrał trzeci duży turniej z rzędu i najpewniej pożegna się z naszym krajem. Kto go zastąpi? Historia pokazuje, że najlepsze wyniki nasz zespół osiągał pod wodzą szkoleniowców-zamordystów.

- On wie doskonale, jakim cieszy się zaufaniem. Nie pęka, to fachura, między nami jest chemia - tak kilka dni temu mówił o Anastasim Mirosław Przedpełski w rozmowie z dziennikarzem "Gazety Wyborczej" i Sport.pl Przemysławem Iwańczykiem.

- Na pewno nie jest tak jak z Lozano czy Castellanim. Oczywiście oni też byli fachowcami, ale z jednym nie było dyskusji, a drugi był za delikatny - dodawał prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Jednocześnie Przedpełski podtrzymał swoje stanowisko z lipca. - Jeśli ktoś sobie nie radzi, to wie, jakie są konsekwencje. Nie można położyć kilku imprez z rzędu - mówił nam prezes, gdy reprezentacja szykowała się do mistrzostw Europy po tym, jak nie awansowała do turnieju finałowego Ligi Światowej.

Anastasi coraz gorszy

Dla zwycięzcy z ubiegłego roku była to kolejna rysa na wizerunku po dotkliwej porażce z igrzysk w Londynie. Olimpijski występ zespół uznawany za faworyta zakończył na przegranym 0:3 ćwierćfinale z Rosją poprzedzonym m.in. wstydliwą wpadką z Australią w fazie grupowej.

Na trwających właśnie - choć już nie dla naszych siatkarzy - w Polsce i Danii mistrzostwach Europy było jeszcze gorzej. Anastasi miał poprowadzić drużynę co najmniej do półfinału, a przegrał już w walce o czołową "ósemkę".

PZPS na razie nie podjął decyzji w sprawie ewentualnej zmiany na stanowisku trenera kadry, ale szanse Włocha na pozostanie na nim są niewielkie. Coraz częściej pada pytanie nie o to, czy Anastasi przetrwa, ale o to, kto zajmie jego miejsce.

Niewykluczone, że doświadczony i utytułowany Włoch wreszcie wyciągnąłby wnioski z porażek i zdołałby dobrze przygotować polski zespół do przyszłorocznych mistrzostw świata, których będziemy gospodarzem. Jednak - mimo kilku znaczących sukcesów, do jakich poprowadził już naszych siatkarzy - ryzyko pozostawienia Anastasiego na stanowisku byłoby chyba zbyt duże.

Z polskimi siatkarzami Anastasi jako pierwszy trener w historii wygrał Ligę Światową. W lipcu 2012 roku, w bułgarskiej Sofii, biało-czerwoni pokonali kolejno Brazylię, Kubę, Bułgarię i USA. To był ich szczyt, a wspinaczkę zaczęli w tej samej Ergo Arenie, w której we wtorek przeżyli horror z Bułgarami. W turnieju finałowym Ligi Światowej w 2011 roku kadra Anastasiego odniosła pierwszy sukces, zdobywając w gdańsko-sopockiej hali brązowy medal. Po nim, we wrześniu, przyszedł krążek tego samego koloru w mistrzostwach Europy (wygrany w spotkaniu z Rosją), a na przełomie listopada i grudnia srebro Pucharu Świata w Japonii dające też awans na londyńskie igrzyska.

W sumie pod wodzą Anastasiego reprezentacja Polski rozegrała 71 oficjalnych meczów. Wygrała 44, przegrała 27. Bilans może przyzwoity, ale w tym roku zdecydowanie słaby, bo z 14 meczów o stawkę kadra wygrała zaledwie sześć.

Poprzednik Włocha, Daniel Castellani, pożegnał się z naszą drużyną w 2010 roku, kiedy z 17 oficjalnych meczów wygrał 9, a osiem przegrał. W sumie za kadencji Argentyńczyka Polska z 45 oficjalnych spotkań międzynarodowych wygrała 27, a przegrała 18. Castellani wyróżnił się doprowadzeniem biało-czerwonych do pierwszego w historii mistrzostwa Europy (2009 rok), a został odstawiony po pierwszym poważnym niepowodzeniu, jakim było odpadnięcie w drugiej fazie mistrzostw świata w 2010 roku po porażkach z Brazylią i Bułgarią.

Kontynuować pracę z Castellanim chcieli polscy siatkarze, którzy i teraz - według zapewnień kapitana drużyny Marcina Możdżonka - nie chcą zmiany na stanowisku trenera reprezentacji. Dlaczego siatkarze bronią Anastasiego? - Potrafi być surowy, wymaga od nas, ale też daje nam dużo swobody - mówi o wciąż aktualnym trenerze Michał Winiarski.

Lozano najlepszy

Inaczej zawodnicy wypowiadali się na temat Raula Lozano. W 2008 roku żaden z nich nie mówił, że chciałby kontynuować pracę z Argentyńczykiem. - Traktuje zawodników jak maszyny - skarżył się Mariusz Wlazły.

Lozano nie znosił sprzeciwu, a kiedy siatkarze zgłaszali kontuzje, zarzucał im, że symulują i bez względu na wszystko zmuszał ich do katorżniczej pracy. Zawodnicy wytrzymali do końca Igrzysk Olimpijskich w Pekinie i kto wie, czy nie wytrzymaliby dłużej, gdyby inaczej potoczył się tie-break meczu z Włochami. Prowadzona przez Anastasiego Italia wygrała go 17:15 i naszym kosztem awansowała do półfinału. Po tym meczu i krytyce, jaka spadła na Lozano ze strony zawodników, PZPS postanowił nie przedłużać wygasającego z końcem 2008 roku kontraktu z Argentyńczykiem.

Lozano na pewno jest człowiekiem trudnym, w niezdrowej atmosferze żegnał się też z reprezentacją Niemiec, ale nie wolno nie zauważyć, że to dzięki niemu polscy siatkarze wrócili do światowej czołówki. Srebrny medal, jaki pod jego wodzą zespół zdobył na mistrzostwach świata w 2006 roku, był sukcesem, który kibice przeżyli chyba mocniej niż wszystkie późniejsze. To dlatego, że na podium światowej imprezy nasz zespół wrócił po 30 latach, bo tyle w 2006 roku minęło od olimpijskiego złota, jakie w 1976 roku w Montrealu wywalczyła drużyna Huberta Jerzego Wagnera.

To za trwającej trzy lata kadencji Lozano polscy siatkarze zaczęli przypominać legendarny zespół nie mniej legendarnego "Kata". Z grupy z wielkim, ale niewykorzystywanym przez poprzednich, polskich trenerów potencjałem, stali się wreszcie grupą potrafiącą wygrywać ważne mecze. Pod wodzą Lozano Polska rozegrała 106 oficjalnych spotkań. Wygrała aż 75, przegrała 31. Na "rozkładzie" miała wszystkie czołowe drużyny świata poza niedoścignioną wtedy Brazylią. Potrafiła bić Rosję na mistrzostwach świata i igrzyskach olimpijskich, notować serię 14 zwycięstw z rzędu w Lidze Światowej, a z Bułgarami, z którymi w tym roku przegrała wszystkie trzy ważne mecze, miała znakomity bilans 6:1.

Powrotu Lozano spodziewać się nie należy, zresztą Argentyńczyk też nie był ideałem (poza trudnym charakterem na jego niekorzyść policzyć trzeba piąte miejsce w mistrzostwach Europy w 2005 i szczególnie dopiero 11. pozycję w 2007 roku), ale na pewno warto zastanowić się, czy polskim siatkarzom nie jest potrzebny inny, równie surowy i wymagający szkoleniowiec.

Jeśli PZPS znalazłby pieniądze na zakontraktowanie fachowca z najwyższej półki, to w oparciu o wyniki z przeszłości można chyba zaryzykować i stwierdzić, że w pracy z naszą kadrą lepiej sprawdziłby się twardy i groźny Władimir Alekno niż poukładany i spokojny Hugh McCutcheon.

Zobacz wideo

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.