LŚ siatkarzy. Łasko: Polska potęgą jest i basta

- Brazylia, która dominowała przez 10 lat, wcale nie była lepszą drużyną od tej, jaką teraz ma Polska - mówi mieszkający we Włoszech Lech Łasko. Mistrz olimpijski z Montrealu, z 1976 roku, jest przekonany, że podopieczni Andrei Anastasiego mogą wygrać rozpoczynającą się dla nich w piątek Ligę Światową. Mecz Polska - Brazylia o godz. 17.45. Relacja na żywo w Sport.pl i aplikacji mobilnej Sport.pl LIVE.

Łukasz Jachimiak: Przed rokiem, gdy Polska wygrała Ligę Światową, liczyliśmy, że zdobędzie olimpijskie złoto w Londynie. Pan też mówił, że najwyższa pora powtórzyć sukces z Montrealu, z 1976 roku. Teraz w naszej drużynie widzi pan potęgę czy raczej tylko ćwierćfinalistę igrzysk?

- Nadal nie mam wątpliwości, że Polska stała się jedną z najlepszych drużyn świata. W technice gry niczego nam nie brakuje do Brazylijczyków czy Rosjan, nasi siatkarze indywidualnie mają wielkie umiejętności. Braki albo jak kto woli rezerwy są w sferze mentalnej. Na igrzyskach zostało udowodnione, że psychicznie jesteśmy jeszcze słabsi od tych, którzy przez lata są zawsze w czołówce. Ale to trzeba szybko zmienić.

Jak?

- Trzeba uwierzyć w swoją siłę. Moim zdaniem Brazylia, która dominowała przez 10 lat, wcale nie była lepszą drużyną od tej, jaką teraz ma Polska. Trzeba tylko dojrzeć mentalnie. Tak jak w Londynie zrobiła to Rosja. Przez lata wszyscy byli przekonani, że ze względu na warunki fizyczne zawodników i ich siłę Rosja powinna rozbijać przeciwników. To się nie działo, ta drużyna regularnie zawodziła. Na igrzyskach nagle trener całkiem zmienił ustawienie w najważniejszym meczu, w finale, który Brazylia już prawie wygrała. Zawodnicy musieli się bardziej skoncentrować, zagrać coś innego niż zwykle, pokazać, że są też dobrze wyszkoleni technicznie. To im pięknie zadziałało, przekonali się, jaki drzemie w nich potencjał, jak wiele potrafią.

Z Polaków w Londynie przekonanie o własnej sile uleciało.

- Niesłusznie. Ja ich mogę zapewnić, że są tak dobrzy, by przez najbliższe lata nie schodzić z "pudła" największych turniejów. Mecz zawsze mogą przegrać, ale taka porażka nie powinna ich łamać. Nie może być jak na igrzyskach, gdzie szybko stracili pewność siebie. Naprawdę uważam, że na każdej większej imprezie Polska powinna zdobywać medale. A miejsce poniżej pierwszej czwórki to dla zespołu z takim potencjałem klęska.

Po sukcesie w Lidze Światowej mówił pan, jak zresztą wszyscy, że Andrea Anastasi wszczepił naszym siatkarzom takie przekonanie.

- Osobiście go nie znam, nie będę więc mówił, że to człowiek z wyjątkową charyzmą, ale we Włoszech na pewno słusznie uchodzi za bardzo dobrego trenera. On od zawsze dużo wygrywa, prowadził już kilka narodowych zespołów, wszędzie coś osiągnął. Na pewno umie stworzyć taką maszynę, w której współpracują ze sobą wszystkie elementy. No i dobrze wie, że kiedy trener wygrywa, to jest podrzucany, ale jak przegrywa, to już nikt go nie łapie. Jemu i nam wszystkim trzeba wytrwałości. I wiary, że naprawdę możemy zawojować świat.

Po igrzyskach ten świat na pewno nie boi się nas tak, jak przed nimi.

- Był taki moment, że wszyscy widzieli w polskim zespole głównego faworyta igrzysk, pretendenta do wygrywania największych imprez w najbliższych latach. Na razie nie udało się naszej drużynie potwierdzić tych opinii, ale jestem przekonany, że nadal wszyscy się z nami liczą, a nawet się nas boją.

Włosi, czyli brązowi medaliści z Londynu, boją się Polaków?

- Świetnie ich znają, wiedzą, ile potrafią tacy zawodnicy jak Bartman, Winiarski, Żygadło czy Kurek. Te nazwiska mógłbym wymieniać dalej. Nasi zawodnicy naprawdę grają na znakomitym poziomie. A ja czekam, aż zaczną wygrywać, kiedy będą grali słabo.

Dlaczego?

- Bo po poprzednim sezonie już wiemy, że leją wszystkich, kiedy są w sztosie. Teraz przydałoby się, żeby wygrywali, mając słabsze okresy. Klasowy zespół musi odnosić zwycięstwa bez względu na wszystko. Nie może szukać wymówek, tłumaczyć się ciężkim treningiem czy innymi okolicznościami. Ta Liga Światowa to idealny moment, by zacząć wygrywać zawsze. Zaciąć można się w finale czy w półfinale. Ale nie wcześniej.

Gorzej, że w tym sezonie wygrywać mecz za meczem będzie ciężej niż kiedykolwiek. Po reformach w Lidze Światowej mamy trzy sześciozespołowe grupy, dwie bardzo mocne, z których awans do turnieju finałowego uzyskają po dwie najlepsze drużyny, i grupę średniaków, z której wyjdzie tylko zwycięzca. Jak się panu podobają te zmiany?

- Nie podoba mi się to, co się dzieje w klubowej siatkówce. Pucharów jest cały pęczek, drużyny ciągle gdzieś latają i grają dla pięciu czy dziesięciu osób w krajach, które siatkówką się nie interesują. Jeżeli te zmiany pomogą propagować dyscyplinę, bo dadzą kibicom mecze potęg, to wszyscy będziemy zadowoleni. Mało jest takich miejsc jak Polska, gdzie na każdy mecz przychodzi 10-12 tys. kibiców. Dlatego trzeba próbować nowych pomysłów. Ten chyba jest dobry, bo też ograniczy czas, jaki zawodnicy spędzają w samolotach. Jak ktoś gra mecz praktycznie co drugi dzień, to ciężko jeszcze przemieszczać mu się po całym świecie. Przy takim natężeniu pracy trzeba choć trochę odpocząć.

Od włoskiej kadry odpoczywa właśnie pański syn. Dostał wolne od trenera, czy jest ziarno prawdy w plotkach mówiących, że Osmany Juantorena i Michał Łasko nie grają, bo Italia ma już zbyt wielu naturalizowanych zawodników?

- Ze względu na swój ślub syn poprosił o wolne i je dostał. Rozmawiał z trenerem, Mauro Berutto dał mu odpocząć, bo wie, że Michał w ostatnich latach ciężko pracował w kadrze i że chwila odpoczynku dobrze mu zrobi.

Włosi do Ligi Światowej podchodzą podobnie, jak w ubiegłym sezonie, a więc znów nie widzą w niej kluczowego elementu przygotowań do głównej imprezy sezonu?

- Włochom i Rosjanom odpuszczenie poprzedniej Ligi Światowej wyszło na zdrowie, ale nie wierzę, że w ten sposób drużyny z czołówki będą postępować regularnie. Przecież kiedy nie gra się w optymalnym składzie przez kilka tygodni, to przed walką o medale najważniejszej imprezy pozbawia się zespół potrzebnej w takich chwilach pewności. Ktoś może powiedzieć, że grając jednym składem, trudno utrzymać najwyższą formę przez długi czas, a każdą, nawet minimalną obniżkę dyspozycji zaraz ktoś wykorzysta, bo bardzo mocnych drużyn jest kilka. Ale uważam, że dla Polski naprawdę najważniejsze jest przekonanie o własnej sile, wejście w gaz. Zresztą tym razem Włosi wcale nie odpuszczają. Oni ewidentnie szukają już następców. Po sezonie olimpijskim chcą sprawdzić, jak radzi sobie młodzież. Problem włoskiej siatkówki jest taki, że od wielu lat w wielkich imprezach grał żelazny skład, zamknięty dla nowych zawodników. Teraz się otwierają, szukają nowych objawień. Nie mają wyjścia, bo oni nie mają drużyny gotowej do wygrywania największych imprez.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.