PlusLiga. Brąz jak złoto? Jastrzębski Węgiel i Asseco Resovia Rzeszów zaczynają grę o 3. miejsce

We wtorek Jastrzębski Węgiel oraz Asseco Resovia Rzeszów zmierzą się w pierwszym meczu o brązowy medal mistrzostw Polski. Dla obu zespołów będzie to szansa na zmazanie złego wrażenia, które pozostawiły po sobie po spotkaniach półfinałowych. Czy dla każdego ewentualne 3. miejsce będzie jednak tak samo cenne?

Czy to emocje powstrzymały Jastrzębski Węgiel w meczach z ZAKSĄ?

W półfinale zespół prowadzony przez Marka Lebedewa rywalizował z obrońcami tytułu, ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle. Choć wcześniejsze pojedynki zapowiadały wyrównaną walkę, to kibice oglądali dwa jednostronne mecze, w których wyraźnie zwyciężali kędzierzynianie. Po stronie Jastrzębskiego Węgla zabrakło liderów - źle grali Maciej Muzaj, Salvador Hidalgo Oliva i Jason DeRocco - a także zmienników, którzy byliby w stanie poprawić jakość. Nie było woli walki, wystarczyły dwa błędy, by gra drużyny ze Śląska całkowicie się załamała.

- Nie można być zdziwionym samym rezultatem meczów półfinałowych i tym, że wygrał mistrz Polski. Faworytem była ZAKSA. Co jednak mogło zaskoczyć, to poziom gry Jastrzębskiego Węgla. W obu spotkaniach podopieczni Marka Lebedewa nie zaprezentowali nawet 50 procent z tego, co zazwyczaj grali w rundzie zasadniczej. W półfinałach nie byli w wystarczającej formie, by w jakikolwiek sposób nawiązać walkę z kędzierzynianami - ocenia postawę jastrzębian reprezentant kraju, trzykrotny wicemistrz Europy, uczestnik igrzysk olimpijskich w Moskwie i trener, Wojciech Drzyzga.

- Jakie były tego powody? Trudno stwierdzić. Może zaważył bardzo długi sezon, w którym grali wąskim składem? Jastrzębianie nie mieli chwili na wyizolowanie czasu na trening przed najważniejszym momentami sezonu. Mistrzowie Polski byli natomiast w sytuacji komfortowej - "przepuścili" mecz z Asseco Resovią Rzeszów i z tego, co słyszałem, zrobili sobie fajny mikrocykl treningowy. Tym samym podbudowali siłę i dynamikę, co przyniosło oczekiwane rezultaty, a Jastrzębski Węgiel jechał na tym samym baku, który już powoli się kończył - dodaje Drzyzga.

Największym problemem drużyny ze Śląska było przede wszystkim przyjęcie, które wśród zawodników w niektórych setach wynosiło kilkanaście procent. Czy jest to wystarczające wytłumaczenie porażki Jastrzębskiego Węgla? - Kto ma więcej przyjmujących w zespole? - pytał Wojciech Drzyzga. - Poza Asseco Resovią, która ma nadmiar zawodników na wszystkich pozycjach, każda drużyna jest limitowana składem. Warto popatrzeć na ZAKSĘ, która musi radzić sobie z problemami wiążącymi się z kontuzją Kevina Tillie. Nietrudno jest sobie wyobrazić, ile kłopotu przyniosłyby mistrzom Polski kolejne urazy czy obniżenie formy Rafała Buszka i Sama Deroo.

- Fajną rzecz powiedział Grzegorz Kosok przyznając, że jego zespół miał dużo szczęścia w lidze. Dobrym przykładem na to jest Salvador Oliva, który bardzo często sam nie wiedział jak to się dzieje, że "rozłupuje" blok. Nie chcę go rzecz jasna obrazić, bardzo doceniam koloryt jego osoby, ale jest to jeden z zawodników, który potrzebuje szczęścia, by widowiskowo zdobywać punkty. ZAKSA znalazła na niego sposób, co poskutkowało tym, że w półfinałach nie było szybkich akcji - Lukas Kampa zwyczajnie nie mógł sobie na nie pozwolić - stwierdził Drzyzga. - Po pierwszym meczu skłaniałem się ku temu, że Jastrzębski Węgiel nie dorósł jako drużyna i nie wytrzymał emocji psychicznie. Po drugim spotkaniu uważam, że drużyna ze Śląska była po prostu w nieporównywalnie słabszej dyspozycji fizycznej niż ZAKSA - dodał.

Wiele twarzy Resovii

O formie Asseco Resovii Rzeszów sezonie 2016/2017 można by napisać bardzo dużo. W rundzie zasadniczej był to zespół z najlepszym bilansem meczów z czołówką, który jednocześnie w Lidze Mistrzów potrafił przegrać tak, że kwestionowało się zasadność jego uczestnictwa w europejskich pucharach. W PlusLidze radził sobie nieźle do momentu pierwszego półfinału w Łodzi, kiedy uległ PGE Skrze Bełchatów 0:3.

- Resovia pokazała swoją bardzo dobrą stronę chociażby w meczu z ZAKSĄ lub w drugim pojedynku z bełchatowianami. W nim podopieczni Andrzeja Kowala udowodnili, że potrafią walczyć, i że o wyniku mogła decydować wyłącznie sfera emocjonalna - skomentował trener Ireneusz Mazur. - Niemniej pokazywali już w tym sezonie, że grają słabo lub żenująco słabo, jak to miało miejsce w pierwszym meczu półfinałowym, w którym drugi i trzeci set władze klubu, kibice i sami zawodnicy powinni jak najszybciej wymazać z pamięci. Te wyniki nie świadczyły dobrze o Resovii, która prezentowała w tych rozgrywkach różne kolory. Ta wielobarwność w najważniejszym momencie sezonu jest paradoksem, ponieważ pamiętamy, że niejednokrotnie głównym argumentem sztabu szkoleniowego, który usprawiedliwiał wyniki rzeszowian, było przygotowywanie się do gry w play-off.

To wszystko sprawiło, że nie wiadomo czego można się spodziewać po zespole z Podkarpacia przed ostatnimi spotkaniami sezonu. - Ostatecznie okazało się, że Resovia nie ma ani stabilności, ani formy sportowej, która wystarczałaby na finał. Pamiętajmy, że poprzedni sezon był podobny - gdyby nie mała dekoncentracja bełchatowian w meczu z BBTS-em, to kto wie, czy rzeszowianie graliby o złoto. Podsumowując - Resovia zaprezentowała w ostatnim czasie całą tęczę barw, ale osiągnięty przez nią wynik to chyba ten najczarniejszy kolor - zakończył trener Mazur.

Brąz może być jak złoto?

Jeszcze sezon temu trener Andrzej Kowal podkreślał, że wywalczony w słabych meczach z ZAKSĄ srebrny medal mistrzostw Polski był dla Asseco Resovii Rzeszów jak złoto. Wspominał kontuzje, które przytrafiły się zespołowi i to, że sukces należy mierzyć na możliwości. W trwających rozgrywkach urazy przytrafiały się jego drużynie w dużo mniejszej skali, a jej szeroki skład (szczególnie na przyjęciu) był głośno komentowany. Mówiło się również o tym, że drużyna zbudowana została, by osiągnąć sukces zarówno na polu krajowym, jak i europejskim. Kiedy to drugie się nie udało jedynym sukcesem mógł być złoty medal mistrzostw Polski. Rywalizacja ze Skrą zmieniła jego kolor na brąz. Z kolei Jastrzębski Węgiel nie był stawiany w roli faworyta, a na samym początku zawodnicy nie liczyli na wiele. Mark Lebedew wielokrotnie podkreślał, że nie wszyscy jego gracze wierzyli mu, kiedy mówił o grze o miejsca 1-4. Set po secie i mecz po meczu zespół ze Śląska przekonywał się, jak wiele może zrobić. Sam awans do walki o złoto był dla niego dużym sukcesem, więc wydaje się, że niezależnie od koloru każdy medal ucieszy jego graczy.

Więcej o:
Copyright © Agora SA