Liga Mistrzów. Potężna polska siatkówka bez potężnej kasy. Jak to możliwe?

Bez kupowanych za miliony euro siatkarzy, z budżetami kilkukrotnie niższymi niż rywale, a jednak w Final Four siatkarskiej Ligi Mistrzów. Po wrześniowym sukcesie reprezentacji teraz polska siatkówka świętuje sukcesy klubowe. Dwie nasze drużyny, Skra Bełchatów i Resovia Rzeszów, zagrają w najlepszej czwórce w Europie, po raz pierwszy w historii.

To największy sukces klubowej siatkówki w naszym kraju od 1978 roku, kiedy Płomień Milowice jako jedyny nasz zespół wygrał Puchar Europy Mistrzów Krajowych. Wtedy turnieje finałowe rozgrywano jeszcze na zdrowych zasadach, każdy musiał do nich awansować. Później, gdy rozgrywki przekształcono w Ligę Mistrzów, w większości przypadków jedna z drużyn - jako gospodarz - miała pewne miejsce w turnieju.

Z takiego przywileju trzykrotnie korzystała Skra Bełchatów, dla której tegoroczny awans jest historycznym, bo pierwszym wywalczonym na boisku. Tak samo jak dla Asseco Resovii, której nie udawało się przez kilka lat przejść przez play-offy w Lidze Mistrzów. Zawsze na drodze stawał ktoś mocniejszy, zazwyczaj z Włoch. Teraz nasze zespoły bez większych problemów wyrzuciły z rozgrywek właśnie Włochów i Rosjan.

Nie było układów, przywilejów, łatwiejszych rywali. Droga do półfinału nie była usłana różami, ale po raz szósty z rzędu Polacy będą w Final Four. Po raz pierwszy reprezentowani przez dwie drużyny, co do tej pory było zarezerwowane dla Włochów czy Rosjan. I szkoda tylko, że przepisy nie pozwalają spotkać się im w finale. Ale za to już dziś wiadomo, że polski zespół zagra w decydującym meczu Ligi Mistrzów.

Sukces tym większy, że polskie drużyny do potentatów finansowych w Europie nie należą. Co prawda Asseco Resovia i PGE Skra Bełchatów na krajowym podwórku mogą sobie pozwolić na wiele, to jednak czołowe kluby z Rosji, Turcji czy Włoch dysponują innymi pieniędzmi. Podobnymi do tych w Polsce, jeśli chodzi o liczbę zer, tyle że w euro. Konkurować z nimi o siatkarzy nie ma szans. I nie chodzi tu o sumę rzędu 100 tysięcy euro. Stawki są o wiele wyższe. Ale jak się okazuje, pieniądze nie grają roli.

Co roku polskie drużyny na rynku transferowym polują w momencie, gdy "najedzą" się już najbogatsi. Muszą polować, szukać, czasami sporo zaryzykować, by za mniejsze pieniądze osiągnąć cel. Tak jak dwa lata temu zrobiła to Skra, ściągając do siebie dwóch Argentyńczyków - Nicolasa Uriarte i Facundo Conte. Obaj z wielkim talentem, ale bez wielkich sukcesów, a drugi jeszcze po ciężkiej kontuzji. Takich w Rosji nie chcą. Ryzyko się opłaciło, bo to motory napędowe tego zespołu, które na dodatek zadomowiły się w naszym kraju.

Wyrywać najlepszych próbowała Asseco Resovia, ale transfery doświadczonych europejskich graczy były do tej pory nieudane. Aż postawiono na młodość. Bułgar Nikołaj Penczew jeszcze rok temu głównie stał w kwadracie, a teraz w obu spotkaniach z Lokomotivem Nowosybirsk był gwiazdą wieczoru, tak samo jak Serb Marko Ivović, niewiele starszy. Obaj już ze sporymi umiejętnościami, ale z jeszcze większą chęcią do gry i zdobywania szczytów. Nie spijania śmietanki. Tak samo jak duet środkowych w Bełchatowie - Karol Kłos i Serb Srecko Lisinać - czy rozgrywający Asseco Resovii Fabian Drzyzga. Cała piątka w krótkim czasie może wyrosnąć na gwiazdy światowego formatu, o których już pytają najbogatsi w Europie.

Oni lubią tworzyć sztuczne drużyny, ściągać - jak Zenit Kazań - całą masę obcokrajowców tylko po to, by grali oni w Lidze Mistrzów. W Rosji na boisku może występować ich tylko dwóch. I na trybunach lądują wtedy największe gwiazdy siatkówki. Naszych klubów na to nie stać.

Stać jednak na stworzenie dobrej atmosfery, zgranych kolektywów. Stać na wykreowanie liderów, takich jak Mariusz Wlazły czy Niemiec Jochen Schops, który w 2007 roku był najlepszym atakującym finału Ligi Mistrzów, ale później wiodło się mu różnie. W Rzeszowie odżył i jest najpewniejszym punktem Asseco Resovii. Stać wreszcie na stworzenie przyjaznego środowiska wokół siatkówki, co nie jest bez znaczenia dla dyspozycji psychicznej siatkarzy. Grania w Rosji już niejeden zawodnik nie wytrzymał.

Sukces klubowy zawsze jednak jest pokłosiem sukcesu reprezentacji. Zawsze mówi się tak, jeśli chodzi o marketing, popularność dyscypliny, dopływ pieniędzy. Tym razem jednak poszedł za tym aspekt sportowy. W Asseco Resovii gra przecież pięciu mistrzów świata, w PGE Skrze czterech. Kilku z nich jeszcze dwa lata temu było "siatkarskimi smarkaczami", teraz grają, jakby o najwyższą stawkę rywalizowali od lat. Bo jeśli wygrywa się mistrzostwo świata, pokonując Brazylię, Rosję czy Włochy, to nie ma sytuacji, w której nasi siatkarze musieliby czuć przed kimś zbyt wielki respekt. I nie poczuli nawet, gdy trzeba było odrabiać spore straty, jak w Łodzi czy Rzeszowie. Pewność siebie, która epatuje z naszych drużyn, może zaprowadzić ich jeszcze dalej. Bo przecież jeden zespół z Polski zagra już w ścisłym finale. A ten trwał będzie około dwóch godzin, w trakcie których wszystko jest możliwe.

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.