Na boisku z siatkarzami warszawskiej Politechniki AZS jest jak z ich sytuacją ekonomiczną - do samego końca niepewnie, nieprzewidywalnie, ale z widokami na lepszą przyszłość. Gdyby przed wczorajszym spotkaniem, które inaugurowało rundę rewanżową w PlusLidze, ktoś dawał im dwa punkty, wzięliby je pewnie z chęcią. Po ostatniej akcji mogą mieć jednak żal i pretensje. Wyłącznie do siebie, bo przegrali mecz praktycznie wygrany.
Przez dwa sety po akademikach w ogóle nie widać było kryzysu, jaki gnębi klub od kilku tygodni. Grali jak najęci, gdyby wczoraj w ich ręce zamiast Delecty wpadł największy faworyt PlusLigi, roznieśliby go tak samo. Wydawało się, że zwyciężą w trzech setach, a po meczu znów targać będą nimi ambiwalentne odczucia - z jednej strony radość, że wygrało się na boisku faworyzowanego rywala po bardzo dobrej grze, z drugiej rozgoryczenie, że sukces znów przejdzie pewnie bez echa, bo siatkówka w Warszawie chyba nie obchodzi nikogo poza tymi, którzy w nią grają i jej kibicują. Że władze miasta, i potencjalni sponsorzy znów pozostaną głusi na sukces drużyny, która ma jeden z najniższych budżetów w zawodowej PlusLidze, nie najmocniejszy skład i brak perspektyw na sklecenie przyzwoitego budżetu.
Powiedzieć o gościach, że zwyciężyli w dwóch pierwszych partiach tylko przez determinację i zespołowość, byłoby krzywdzące dla siatkarzy, którzy błysnęli ponad wszystkich. To Damian Wojtaszek grający na niewdzięcznej, bo mało widowiskowej i niedocenianej przez to pozycji libero. Na wysokim procencie skuteczności w ataku, do tego z najwyższym kunsztem przy tzw. piłkach sytuacyjnych zagrali także skrzydłowi - Wojciech Żaliński i Krzysztof Wierzbowski. Cała trójka szalała wprost w obronie, dzięki nim z kryzysowego stanu 21:23 Politechnika dociągnęła do remisu w drugim secie, a później wygrała go do 25.
Rywal praktycznie nie istniał, a jeśli już, to bez atakującego, bo Dawid Konarski opuszczał boisko z zawstydzającą skutecznością 21 proc.
Trzecia partia też zaczęła się po myśli stołecznej drużyny, która miała nawet trzy punkty przewagi (9:6). I wtedy stanęła, jakby przestraszyła się niespodzianki, jaką może sprawić. Zawiedli atakujący, ich skuteczność spadała, za to kolejne bloki punktowe notowali rywale. O kolejnej odsłonie lepiej zapomnieć, na pewno nie chcą jej pamiętać siatkarze i trener, który sięgał po rezerwowych, by tylko dociągnąć do decydującej rozgrywki.
Historię tej kreśliły naprzemienne serie jednej i drugiej drużyny. Warszawiacy ze spuszczonymi głowami słuchali trenera, ale nagle się odrodzili. I znów zapewnili kibicom horror. Przegrany tym razem, nie tak jak przed świętami z AZS Częstochowa, kiedy podnieśli się z kolan i wygrali po tie breaku.
W ich sytuacji wczorajsze 3:2 w Bydgoszczy należy jednak traktować jak zwycięstwo.
Delecta Bydgoszcz - AZS Politechnika Warszawska 3:2 (18:25, 25:27, 25:22, 25:20, 17:15)
Delecta: Masny, Antiga, Wrona, Konarski, Wika, Jurkiewicz, Dębiec (libero) oraz Owczarz, Lipiński, Siltala, Waliński.
Politechnika: Steuerwald, Wierzbowski, Kreek, Mikołajczak, Żaliński, Nowak, Wojtaszek (libero) oraz Szymański, Gałązka, Krzywiecki, Gorzkiewicz.
Pozostałe wyniki: PGE Skra Bełchatów - Lotos Trefl Gdańsk 3:0 (25:20, 25:23, 25:10), Indykpol AZS Olsztyn - Asseco Resovia 0:3 (19:25, 15:25, 15:25). Dziś mecze Fart Kielce - ZAKSA Kędzierzyn-Koźle i Jastrzębski Węgiel - Tytan AZS Częstochowa (transmisja od godz. 18 w Polsacie Sport).
Nasze miejsce w rankingach. Które polskie drużyny awansowały?