Liga Mistrzów. Polscy siatkarze umieją grać z nożem na gardle

Po raz pierwszy dwie polskie drużyny są o krok od finału siatkarskiej Ligi Mistrzów. Awans Skry Bełchatów niespodzianką nie jest, bo to jeden z faworytów całych rozgrywek, ale walczący o utrzymanie w PlusLidze Jastrzębski Węgiel to największa europejska sensacja.

W Polsce jastrzębianie ponoszą klęski na każdym kroku - 13 ligowych porażek nawet nie na półmetku sezonu nie zdarzyło im się nigdy dotąd, nie obronili też Pucharu Polski, przegrywając już w ćwierćfinale. Także grupę Ligi Mistrzów zaczęli fatalnie, bo dopiero po trzech z rzędu przegranych wygrali wszystkie rewanże i rzutem na taśmę zajęli pierwsze miejsce. Właśnie dzięki temu byli rozstawieni w losowaniu kolejnych przeciwników. Trafili nieźle, choć początki znów były trudne - mimo porażki z Unterhaching wygrali drugi mecz oraz złotego seta, a w walce o finał zmierzą się z belgijskim Noliko Maaseik, drużyną, która jest w ich zasięgu. - Wracamy do życia, złapaliśmy tlen - mówili po meczu siatkarze Jastrzębia, obiecując awans.

Jeszcze większymi bohaterami są zawodnicy Skry Bełchatów. Nie dlatego, że wyeliminowali innych Belgów, Knack Roeselare, bo to drużyna o wiele od nich słabsza, ale dlatego, że etatowi mistrzowie Polski rozegrali słabe pierwsze spotkanie, przegrali 1:3, mając przed rewanżem - jako faworyt całych rozgrywek - nóż na gardle.

Bełchatowianie, choć eksperci zgodnie twierdzą, że od strony psychicznej było to ich najtrudniejsze zadanie w historii występów w LM, spisali się znakomicie. Parli po zwycięstwo od pierwszej akcji, ich wygrana nawet na moment nie była zagrożona, choć reguła rozgrywanego złotego seta (do 15 pkt) bywa dla faworytów okrutna. - Wystarczy pomylić się trzy razy na zagrywce i można stracić cały sezon. To jak rzuty karne w piłce nożnej. Skra spisała się jednak świetnie - opowiada Ryszard Bosek, mistrz świata i mistrz olimpijski.

Zgadza się z nim czołowy zawodnik Skry Michał Winiarski. - Byliśmy pod ogromną presją. Porównywalną do tej sprzed roku w półfinale Final Four - mówi przyjmujący.

Wtedy bełchatowianie wyszli na własne boisko usztywnieni i przegrali z Dynamem Moskwa. Teraz byli w trudniejszej sytuacji, bo odpadnięcie z Ligi Mistrzów w tej fazie zostałoby odebrane nie jak porażka, ale klęska. Obawy o formę Skry brały się również stąd, że reprezentacja Polski, złożona głównie z bełchatowian, nie wytrzymała napięcia na niedawnym mundialu, kiedy poległa najpierw z Brazylią, a później z Bułgarią. - Jesteśmy już tak doświadczoną drużyną, że wytrzymujemy taki stres - tłumaczył środkowy Daniel Pliński.

Trener Jacek Nawrocki podkreśla też znakomitą grę w obronie, a także wypełnianie założeń taktycznych. - Wyszły nam chyba wszystkie opcje, które zaplanowaliśmy. Nawet te najmniej prawdopodobne - wspomina. Kapitalny mecz rozegrał Paweł Zatorski, który już w pierwszym secie obronił chyba więcej ataków niż w całym pojedynku tydzień wcześniej.

Wszyscy w Skrze podkreślają też rolę kibiców w hali Łódzkiego Ośrodka Sportu. Bełchatowianie wrócili do niej po półtorarocznej przerwie. - Tu zawsze przechodzą mi po plecach ciarki - opowiada Bosek. - Wcześniej występowałem w niej z reprezentacją - dodaje Winiarski. - Atlas Arena jest dużo nowocześniejsza i ładniejsza, ale klimat i atmosfera są nieporównywalne. Nas to tak napędziło, że trudno się zatrzymać. Za to przeciwników na pewno zdeprymowało.

Teraz mistrzów Polski czeka jednak znacznie trudniejsze zadanie. W bezpośredniej rywalizacji o Final Four zmierzą się z Zenitem Kazań, najbogatszym klubem świata. W jego składzie jest dwóch złotych medalistów olimpijskich (Lloyd Ball i William Priddy) i pół reprezentacji Rosji. - Może w końcu ciśnienie będzie mniejsze, bo zagramy z zamożniejszymi od siebie - śmieje się Winiarski.

Będzie to trzecia konfrontacja obu zespołów - na razie jest remis. Zespół z Kazania (wówczas pod nazwą Dynamo) pokonał trzy lata temu Skrę w półfinale Final Four (3:2) i przegrał 1:3 w klubowych mistrzostwach świata w 2009 roku. Pierwszy mecz 2 marca w Łodzi, rewanż tydzień później.

Sport.pl na Facebooku! Sprawdź nas ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA