Piękne zwycięstwo PGE Skry Bełchatów dla 9 tys. kibiców

- Wszyscy w Polsce wymagali od nas, byśmy awansowali do szóstki, więc ich nie zawiedliśmy - cieszył się Daniel Pliński. Jego drużyna wciąż ma szansę zagrać w Final Four Ligi Mistrzów

Polscy rywale PGE Skry mówią, że można z nią wygrać, gdy jest w słabszej formie - i tylko raz. To wszystko potwierdziło się w Lidze Mistrzów. Tydzień temu bełchatowianie niespodziewanie przegrali z Knack Randstad Roeselare i żeby awansować do półfinału, musieli wygrać rewanż. Ale to nie wszystko, bo wtedy rozgrywany był tzw. złoty set. Nie przeszkodziło im to, bo swoją chwilę słabości mają już za sobą. A zmobilizowani są nie do zatrzymania, zwłaszcza dla takiego zespołu jak mistrz Belgii.

PGE Skra wróciła do starej hali. Z korzyścią. Choć w Atlas Arenie są wygodniejsze fotele, lepsza klimatyzacja, a na mecze przychodziło nawet cztery tysiące kibiców więcej, to jednak atmosfera w przestarzałym Pałacu Sportowym jest niepowtarzalna. Gdy prawie dziewięć tysięcy ludzi wrzaśnie, to naprawdę trudno usłyszeć, co krzyczy sąsiad. Doping musiał zrobić wrażenie na obu drużynach: bełchatowian porwał do walki, a gości usztywnił.

W pierwszym secie PGE Skra dominowała niepodzielnie. Poczynając od mocnej zagrywki, poprzez atak, a zwłaszcza obronę. Libero Paweł Zatorski podbił chyba więcej ataków niż w spotkaniu tydzień temu. A kontry wykorzystywał Mariusz Wlazły. - Będzie dobrze, bo Mariusz jest wkurzony - mówili jego koledzy z zespołu. Można było się o tym przekonać już w pierwszej akcji, kiedy tak mocno trafił w głowę Sama Deroo, że piłka poleciała daleko, daleko w trybuny.

Przede wszystkim jednak siatkarze PGE Skry zagrywali znacznie lepiej niż w Roeselare. Okazało się, że Belgowie dobrze przyjmują, ale gdy ich rywale serwują tak jak tydzień temu. Bo gdy Wlazły, Michał Winiarski, Bartosz Kurek czy Daniel Pliński trafiali w piłkę tak, jak nas do tego przyzwyczaili, po drugiej stronie siatki wybuchała panika. Co prawda w pierwszym secie mieli jednego asa, ale za to popsuli tylko dwie zagrywki. Jeszcze przed pierwszą przerwą techniczną w kolejnej partii liczba punktów zdobytych po serwach wzrosła o 100 proc.

Kiedy po ataku i asie Wlazłego mistrzowie Polski prowadzili 11:5, trener Roeselare poprosił o drugą przerwę. Na niewiele się to zdało, podobnie jak częste zmiany w szóstce. Bo co można zrobić, gdy przyjmuje się co piątą zagrywkę, Wlazły ma w ataku 100-procentową skuteczność, a Kurek 67-procentową (tyle samo miała cała drużyna PGE Skry!). O przewadze gospodarzy świadczy różnica w obronach: 6:2. Co jednak ważniejsze, Belgowie nie zdobyli z kontry ani jednego punktu!

Trener Dominique Beayens zdał sobie sprawę, że "złotego seta" trudno będzie uniknąć, więc w trzecim odesłał do rezerw Hendrika Tuerlinckxa, który do tej pory zdobył 11 punktów, najwięcej w ekipie z Roeselare. Później dokonywał desperackich zmian, by podtrzymać na duchu swoich zawodników. Po serii zagrywek Wlazłego zdjął nawet libero Manuella Calleberta, który był bezradny jak dziecko. Ostatni punkt w normalnym meczu zdobył zagrywką Michał Bąkiewicz.

I choć PGE Skra po dwóch meczach prowadziła w setach 4:3, w małych punktach 168:152, to na skutek bzdurnych przepisów musiała wziąć udział w siatkarskich rzutach karnych. - Jeśli wysoko przegramy mecz, to nie wyobrażam sobie rozgrywania jeszcze "złotego seta" - mówił przed spotkaniem Frank Depestele, kapitan mistrza Belgii. To najlepiej pokazuje, jak dziwny twór wymyślili sobie działacze europejskiej federacji.

Prawdziwy mecz rozpoczął się dopiero w "złotym secie". Większość siatkarzy wstrzymywała ręce przy zagrywce, starała się grać bezpieczniej. Bo ewentualnych strat nie byłoby kiedy odrobić. - Wtedy pojawił się stres, a nogi zachowywały się inaczej niż wcześniej - opowiadał Pliński. Zaraz jednak dodał, że jego zespół jest tak doświadczony, że potrafi się zmobilizować.

No i ma w składzie Wlazłego, o którym mówi się, że ma inny układ nerwowy niż większość sportowców. W tie-braku zdobył sześć punktów. Bardzo ważnych, bo dzięki nim PGE Skra osiągała przewagę - na początku seta (4:1) i w środku. Wspierał go Kurek. - Najważniejsze wtedy było zapomnieć o wcześniejszych setach, bo rozpamiętywanie mogło okazać się zgubne - mówił. Bełchatowianie nie rozpamiętywali, tylko grali. - Tydzień temu cała Polska narzekała na polską ligę, a teraz wszystkie drużyny awansowały - podkreślał szczęśliwy Jacek Nawrocki.

Teraz jego siatkarzy czeka trudniejsze zadanie, bo o awans do najlepsze czwórki zmierzą się z Zenitem Kazań (wyeliminował ACH Volley Bled). 2 marca PGE Skra zagra w Łodzi, a tydzień później w Rosji.

PGE Skra - Roeselare 4:0

Sety: 25:21, 25:17, 25:15, 15:12

PGE Skra: Falasca 3, Winiarski 11, Możdżonek 6, Wlazły 22, Kurek 16, Pliński 6, Zatorski (libero) oraz Novotny 1, Woicki 1, Antiga, Bąkiewicz 1

Roeselare: Depestele, Verhanneman 5, Celitans 5, Tuerlinkx 11, Deroo 13, Vlam 2, Callebert (libero) oraz Geenrickx, Verhelst, Hoho 1, Contreras 3

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.