PGE Skra w mistrzostwach świata: Sukces czy porażka?

- Na gorąco, dzień po ostatnim meczu, nie można tego ocenić - mówi trener PGE Skry Bełchatów o występie w klubowych mistrzostwach świata siatkarzy. Jego drużyna znów zajęła drugie miejsce

Przerwana została wspaniała seria bełchatowskiego zespołu, który nie przegrał 16 kolejnych spotkań w PlusLidze, Lidze Mistrzów i mistrzostwach w Katarze. Na pewno jednak swojego występu PGE Skra nie może się wstydzić. Wręcz przeciwnie. W świetnym stylu potwierdziła, że zalicza się do światowej czołówki.

Oczywiście od razu podniosą się głosy, że rywale byli słabi. To prawda, że gospodarze z Al Arabi i mistrz Afryki, egipski Al Ahly, to zespoły mniej niż przeciętne. Lecz już Paykan Teheran to naprawdę silny rywal, zaś o poziomie prezentowanym przez Drean Bolivar świadczy wyeliminowanie po drodze mistrza Brazylii czy Dynama Moskwa. W spotkaniu z Irańczykami PGE Skra męczyła się, ale była w trudniejszej sytuacji niż późniejsi rywale Paykanu. Bo nic o nim nie wiedziała, a styl gry mistrza Azji jest bardzo nietypowy.

Drużyna z Bełchatowa po raz drugi przegrała finał z Trentino, ale to nie jest powód do wstydu. Czy się komuś podoba, czy nie, to najlepszy obecnie zespół na świecie. Fachowcy twierdzą, że miałaby z nim problemy nawet reprezentacja Brazylii. Trzeba więc przypomnieć, że PGE Skra jako jedyna w tym sezonie pokonała klubowego mistrza świata, a w Dosze wygrała jednego seta, choć tak dobrze i przy okazji szczęśliwie grających Włochów dawno nie widziano.

Mistrzostwa pokazały, że PGE Skra powoli zbliża się do poziomu prezentowanego przez Trentino. Gdy następnym razem lepszy dzień będą mieć Mariusz Wlazły czy Bartosz Kurek, lepiej będzie funkcjonował blok, to wynik może być odwrotny. Bo nawet tak silnemu przeciwnikowi trudno rozegrać dwa spotkania na niemal kosmicznym poziomie.

Występ drużyny z Bełchatowa w Katarze znakomicie podsumował Tomasz Zadroga, prezes Polskiej Grupy Energetycznej. Po spotkaniu siatkarze i trenerzy dostali od niego SMS: "Panowie, wielkie gratulacje! W przyszłym roku spróbujemy ponownie. Teraz gramy o Europę! Jestem dumny z waszego występu i liczę na dalsze wsparcie PGE!!!".

Rozmowa z Jackiem Nawrockim

Jarosław Bińczyk: Jak traktuje pan drugie miejsce w mistrzostwach świata: jak sukces czy porażkę?

Jacek Nawrocki: Na gorąco, dzień po ostatnim meczu, nie można tego ocenić. Wciąż wszyscy podchodzimy do tego bardzo emocjonalnie, patrząc na wynik przez pryzmat naszej gry w finale. Na razie jestem wściekły, że nie udało nam się wygrać. Z pewnością z perspektywy czasu i po dokładnej analizie uznamy wszyscy nasz występ za sukces.

Czego zabrakło PGE Skrze, żeby przeciwstawić się świetnie grającemu Trentino?

- Żeby przeciwstawić się takiemu zespołowi, trzeba bardzo dobrze zagrać w trzech elementach: technicznym, taktycznym i psychologicznym.

Którego zabrakło?

- Wszystkich. A Trentino rozegrało kapitalne spotkanie. Przy ryzyku, jakie zwykle podejmuje, zaprezentowało kapitalny poziom. Popełniło znacznie mniej błędów niż zwykle.

Mieliście szansę na nawiązanie bardziej wyrównanej walki?

- Były okazje takie same jak w trzecim secie, który wygraliśmy. Choćby w pierwszym, jeszcze przed serią Juantoreny. Niestety, nie potrafiliśmy ich wykorzystać. Zabrakło stabilizacji na wysokim poziomie. Desperackie próby odmiany losu meczu zagrywką nie przynosiły rezultatu.

Słabiej niż zwykle wypadli obaj kluczowi w ataku skrzydłowi: Mariusz Wlazły i Bartosz Kurek. Dlaczego?

- W ich grze potrzeba było trochę więcej odwagi, a także ryzyka w ataku na wysokiej piłce. Jak już mówiłem, z Trentino trzeba ryzykować we wszystkich elementach. Gdy się nie zaryzykuje, nie ma czego szukać w rywalizacji z takim przeciwnikiem.

Podczas meczu finałowego emocje były ogromne. Widać było, jak trener Radostin Stojczew prowokuje pana.

- To są normalne rzeczy w spotkaniu o tak wysoką stawkę. Później normalnie rozmawialiśmy i pogratulował mi występu w półfinale.

A jakie były największe pozytywy mistrzostw świata?

- Choćby wygranie dwóch meczów z bardzo dobrymi drużynami jak Paykan i Drean Bolivar.

W Polsce wasze zwycięstwo nad Paykanem zostało odebrane niemal jak porażka, bo wygraliście tylko 3:2.

- Dyskutowaliśmy długo z chłopakami, jak Paykan wypadłby w naszej lidze. Zgodziliśmy się, że z pewnością byłby w pierwszej trójce. Żeby w to uwierzyć, trzeba było widzieć turniej w Katarze.

Na pewno pozytywem był wybór Pawła Zatorskiego na najlepszego libero mistrzostw.

- Bardzo się cieszę z tej nagrody dla Pawła. Świetnie, że został doceniony. Zasłużył sobie na to. Poza tym trzeba wyciągnąć wnioski z porażki w finale i spróbować poprawić te elementy, w których zawiedliśmy. Mecze z Trento są ważne, bo one mają nas rozwijać i sprawdzać.

Na początku stycznia znów zagracie z Trentino w Lidze Mistrzów. Presja powinna być mniejsza.

- To nie ma żadnego znaczenia. Gorsze jest to, że w tym czasie rozegramy trzy ciężkie spotkania bez możliwości normalnego trenowania. 1 stycznia wyjeżdżamy na małe tournée do Kędzierzyna, Trento i Bydgoszczy. Znów nie będzie nas w domu przez dziewięć dni, nie będzie można poprawić czegoś podczas zajęć w naszej hali.

Czy srebrny medal jest dobrym prezentem pod choinkę?

- Jak już mówiłem, dopóki rany są świeże, przegrana w finale będzie bolała. Ten sukces docenimy dopiero po jakimś czasie.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.