Klubowe MŚ. Mistrz Polski zagra o złoto

Jeśli siatkarze PGE Skry wychodzą na boisko odpowiednio zmobilizowani, nie ma na nich mocnych. Przekonał się o tym mistrz Ameryki Południowej.

Ankieta o Sport.pl. Poświęć kilka chwil na jej wypełnienie ?

Do niedzieli Drean Bolivar był zespołem niedocenianym, choć w niedawnych kwalifikacjach do klubowych mistrzostw świata nie dał szans mistrzowi Brazylii Cimedowi Florianopolis. Ale drużyna, która jest praktycznie reprezentacją Argentyny, urwała w Katarze seta Trentino, a w walce o drugie miejsce w grupie nie dała szans Dynamu Moskwa. Nic dziwnego, że w bełchatowskiej ekipie obawiano się półfinału.

To miał być pierwszy prawdziwy sprawdzian formy mistrzów Polski, bo grupę wygrali dość łatwo. - Teraz mogę to powiedzieć, są mecze, która da się wygrać na jednej nodze - twierdzi Marcin Możdżonek. Chodziło o te z Al Ahly Kair i Al Arabi Doha, w których on i jego koledzy nawet się nie zmęczyli.

- Obawiałem się Bolivara z dwóch powodów: po pierwsze widać, że są świetnie przygotowani do turnieju psychicznie i fizycznie, a po drugie, prezentuje siatkówkę jaką uwielbiam, szybką z dobrą obroną - tłumaczył Jacek Nawrocki, trener PGE Skry.

Okazało się jednak, że jeśli jego siatkarze wychodzą na boisko odpowiednio zmobilizowani, to trudno ich zatrzymać. Atutem zespołu z Argentyny były ataki środkowych, z czym nie poradzili sobie nawet Rosjanie. PGE Skra zagrała jednak niemal perfekcyjnie. - Przy Możdżonku nasi rywale nie skończyli ani jednego ataku z pierwszego tempa - chwalił swojego zawodnika Nawrocki. Zaś Daniel Pliński miał pięć bloków, a do tego dołożył znakomitą zagrywkę.

Mariusz Wlazły podkreślał, że gdyby jego drużyna nie zagrała na pełnych obrotach, byłoby ciężko. Zaprezentowała jednak wszystkie walory, dzięki którym niedawno rozbiła Trento i Friedrichshafen. Kluczem do sukcesu był jednak pierwszy set. PGE Skra miała w nim inicjatywę, ale w końcówce dała się dogonić (prowadziła już 20:16). Wykorzystała dopiero czwartego setbola. Następnie poszło już znacznie łatwiej, a gdy w ostatniej partii Wlazły zaczął serwować tak jak potrafi, Bolivar został rozbity.

O przewadze drużyny z Bełchatowa świadczy to, że Federico Pereyra, najlepszy punktujący imprezy, zdobył w poniedziałek tylko cztery punkty (wcześniej 54). Zastępował go Ivan Castellani, syn byłego trenera PGE Skry i reprezentacji. - Zadzwonił do mnie po spotkaniu i powiedział, że cieszył się z punktów syna, ale jego serce biło dla naszej drużyny - opowiadał Konrad Piechocki, prezes klubu z Bełchatowa.

- Poprzednie zwycięstwa nad Trento czy Friedrichshafen nie mają znaczenia. Dopiero teraz cos naprawdę wygraliśmy. Jesteśmy w finale mistrzostw - cieszył się Nawrocki. Jego drużyna powtórzyła już wynik sprzed roku, kiedy też grała o złoto. Zarobiła też 175 tys. dolarów, bo taka jest nagroda za pierwsze miejsce. - Nie zamierzamy na tym poprzestać, ale wygrać cały turniej - zapowiedział Wlazły.

Finał zostanie rozegrany we wtorek o godz. 17 czasu polskiego. PGE Skra po raz trzeci w historii zmierzy się Trentino, które pokonało Paykan Teheran. Na razie jest remis, bo włoski zespół okazał się lepszy w klubowych mistrzostwach świata, ale w obecnej edycji Ligi Mistrzów wynik był odwrotny - w Łodzi 3:0 wygrali bełchatowianie. - W zagrywce i ataku to najlepszy zespół na świecie - komplementuje Trentino Nawrocki. Jego podopieczni są jednak dobrej myśli. - Wiemy, że można ich pokonać - twierdzą zgodnie.

Bartosz Kurek: ? Spodziewaliśmy się trudniejszego meczu

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.