Rywalki nie mogą mieć ponad 90 procent pozytywnego przyjęcia. Musimy wzmocnić zagrywkę. Musimy bardziej agresywnie atakować. Musimy żyć w obronie. Takie wnioski reprezentacji Polski siatkarek przedstawiał jej trener już po pięciu minutach meczu z Holandią. Pierwszy występ Polek w drugim turnieju Ligi Narodów 2025 zaczął się bardzo źle. Tym większe brawa dla drużyny za to, jak się skończył.
O pierwszy czas w meczu z Holandią Stefano Lavarini poprosił już przy stanie 6:10 w pierwszym secie. Uwagi zawodniczkom przekazywał spokojnie. Ale do nich nie trafił. Po kolejnych nieskończonych atakach Malwiny Smarzek (2/4 w pierwszym secie) i zwłaszcza Magdaleny Stysiak (1/7 w pierwszej partii), po spóźnionych reakcjach w obronie, po słabych, głównie psutych zagrywkach, o kolejną przerwę Lavarini prosił przy wyniku 12:19. - Musimy zacząć grać w siatkówkę, bo teraz nie gramy w siatkówkę – mówił wtedy nasz włoski szkoleniowiec. I starał się nie wybuchnąć.
O to było trudno wszystkim, którzy oglądali mecz, a co dopiero trenerowi. Punkt na 13:21 oddaliśmy rywalkom już trzecim wpadnięciem w siatkę w wymianie, którą można było wygrać. Przegrywaliśmy z dobrze nastawionymi do walki Holenderkami, ale jeszcze bardziej przegrywaliśmy ze sobą. Pierwszy set, w którym Polki uległy niżej notowanej drużynie aż 17:25, był jak zimny prysznic na rozgrzane głowy. Po udanym turnieju w Pekinie, w pierwszym tygodniu Ligi Narodów 2025, wszyscy mogliśmy trochę odlecieć. Tam Polki wygrały 3:0 z Tajlandią, 3:1 z Chinami i 3:0 z Belgią, a uległy tylko Turcji po twardej walce, 2:3. Teoretycznie Holenderki nie powinny być dla nas bardzo trudnymi rywalkami. Nie grają jeszcze w podstawowym składzie, z Ottawy przyleciały do Belgradu z bilansem 2:2 i jeszcze w trakcie pierwszego seta w prezentowanych nam na żywo przewidywaniach bukmacherów dawano im mniej więcej 30 proc. szans na zwycięstwo.
Polki zaczynały ten mecz jako czwarty zespół w tabeli Ligi Narodów i czwarta reprezentacja światowego rankingu FIVB. Holandia w obu klasyfikacjach była ósma. Nawet gdy wygrywała z nami 1:0 w setach i równo walczyły w kolejnej partii, grafika od bukmachera cały czas przekonywała nas, że na koniec zwycięży Polska.
Ale bukmacherskie spekulacje jedno, a prawda boiska – drugie. – Brakuje nam dynamiki. Brakuje eksplozywnego ostatniego kroku przed uderzeniem – mówiła w trakcie drugiego seta Joanna Kaczor-Bednarek. Była reprezentantka komentowała mecz w Polsacie razem z Markiem Magierą. I trafnie opisała to, co oglądaliśmy.
Po pierwszym przegranym secie w drugim Polki były górą, bo raczej wyrwały tę partię siłą woli, niż zaczęły grać naprawdę dobrze. Nawet ciężko wypracowane prowadzenie 16:12 nasz zespół potrafił szybko roztrwonić. – No fatalnie! Robimy naprawdę dziwne rzeczy w tym spotkaniu – załamywał się Magiera, gdy po kiwce Agnieszki Korneluk w aut przegrywaliśmy 19:20. Chwilę później było 23:21 dla nas, a za moment już 23:23 i Lavarini znów ratował zespół czasem. I znowu spokojnie tłumaczył, że trzeba więcej zdecydowania, więcej agresji, ale też precyzji. Na szczęście jakoś tego seta przepchnęliśmy. Ale nasze kłopoty wcale się nie skończyły.
Lavariniego proszącego o kolejną przerwę zobaczyliśmy już przy stanie 1:1 i 6:8. Włoch reagował na cztery przegrane akcje z rzędu. – Świetnie, że trener stara się skupiać na tym, jak pomóc zawodniczkom, że udziela konkretnych rad Centce czy Piaseckiej – mówiła wtedy Kaczor-Bednarek. Niestety, chwilę później było już 6:10. I tego prowadzenia Holenderki już nie oddały. A nawet je powiększały. – Chyba nawet cierpliwość trenera się skończy – stwierdził Magiera, gdy Lavarini wziął czas przy wyniku 13:18. I faktycznie Włoch zaczął krzyczeć. Pretensje miał głównie o to, że wrzucamy Holenderkom za łatwe piłki. Tak łatwe, że one muszą podbijać i kontrować.
W końcówce seta i wprowadzone z rezerwy Paulina Damaske oraz Martyna Łukasik, i od początku trzymająca jako tako nasz atak Smarzek starały się nie wstrzymywać ręki, ale Holenderki okazały się nie do zatrzymania. Broniły świetnie, wyglądały na bardzo pewne siebie i po wygraniu seta 25:17 zapewniły sobie co najmniej punkt (dostaje się go w przypadku porażki 2:3). Ale ewidentnie liczyły na zgarnięcie pełnej puli (trzy punkty zdobywa się za zwycięstwo 3:0 lub 3:1, a dwa – za wygraną 3:2).
Dla nas chyba jedynym pocieszeniem była niesłabnąca wiara w polski zespół bukmacherów. Pod koniec seta, który dał Holandii prowadzenie 2:1, według ekspertów od obstawiania wyników to wciąż Polka była faworytem (53 do 47 proc.).
Z dużym zdziwieniem i z dużą ulgą oglądaliśmy początek czwartego seta. Po asie Korneluk na 6:2 o czas poprosił trener Holandii. Wkrótce było już 11:5 dla nas. Polki wreszcie były dynamiczne, w końcu stwarzały rywalkom kłopoty mocnymi zagrywkami i atakami, a do tego nareszcie nie spóźniały się do piłek w obronie. I jeszcze zaczął funkcjonować nasz blok. Dwa punkty nim zdobyła Aleksandra Gryka, która weszła z kwadratu dla rezerwowych. Wcześniej w trzech setach Polki zanotowały tylko dwa punktowe bloki.
Po asie Gryki na 14:7 Felix Koslowski wziął kolejny czas i prosił Holenderki, żeby się uspokoiły. Ale Polki im na to nie pozwoliły. Gryka dalej serwowała, a koleżanki kontrowały. Po bloku Korneluk było już 16:7. Po jej kiwce prowadziliśmy 17:7, a po jeszcze jednym bloku – aż 18:7. Holenderki kompletnie się pogubiły – punkt na 19:7 podarowały nam kompletnie nieudanym, autowym atakiem. Tak naprawdę już wtedy było jasne, że ten mecz skończy się tie-breakiem.
Decydujący set zaczął się festiwalem błędów z obu stron. Do stanu 3:2 dla Polek punkty na tablicy wyników pojawiały się tylko za sprawą pomyłek jednych albo drugich. Wtedy wreszcie Smarzek skończyła kontrę w długiej wymianie i zrobiło się 4:2. A po chwili Korneluk zablokowała na 5:2! Gdy po kontrze i dobrej kiwce Łukasik prowadziliśmy 8:4, wreszcie mogliśmy odrobinę odetchnąć. I mieć nadzieję, że mecz, który zaczął się fatalnie, skończy się bardzo dobrze. Nerwów jeszcze trochę się najedliśmy - gdy Smarzek zmarnowała kontrę i zamiast 9:4 było 8:5, gdy Holenderki miały w górze piłkę na 7:9, ale nasze szczęście pomyliły się w ataku, dzięki czemu wyszliśmy na 10:6. Na szczęście od tego 10:6 Polki już przypilnowały przewagi i odniosły cenne zwycięstwo. Cenne nie tylko ze względu na punkty. Po prostu każdą drużynę buduje wygrana po meczu, w którym jej nie szło. W którym - co tu kryć - się męczyła.
W czwartek o 16.30 w swoim drugim meczu w Belgradzie Polki zmierzą się z Amerykankami. Nasza reprezentacja jest pewna udziału w turnieju finałowym, który pod koniec lipca odbędzie się w Łodzi.