- Do trzech razy sztuka. Jak nie teraz, to kiedy? - przekonywał mnie jeden z kibiców Jastrzębskiego Węgla tuż przed rozpoczęciem sobotniego pojedynku LM. Jego ulubieńcy byli już bardzo blisko zrobienia pierwszego kroku, ale zamiast trzeciego podejścia z rzędu, by zostać najlepszym klubem Europy, skończyło się ich rozpaczą. A Aluron CMC Warta Zawiercie pokazał, że nigdy nie można go spisywać na straty.
To właśnie te dwa kluby w ostatnich sezonach zdominowały obsadę wielu ważnych pojedynków w polskiej siatkówce. Dwa ostatnie finały Pucharu Polski, ubiegłoroczny finał PlusLigi i jesienny Superpuchar Polski rozstrzygały między sobą. To, że to właśnie one walczyły teraz o finał Ligi Mistrzów, to nie był żaden przypadek. A ci, którzy obawiali się z powodu wydarzeń z ostatnich tygodni o poziom i długość tego widowiska, zostali finalnie bardzo przyjemnie zaskoczeni.
Po piątkowym pojedynku Sir Sicoma Monini Perugia i Halkbanku Ankara obecni w łódzkiej Atlas Arenie kibice pewnie chętnie ubiegaliby się o zwrot pieniędzy za bilety. Trzysetowy pojedynek zamiast pokazem siatkówki na najwyższym poziomie był pokazem błędów i do tego do bólu jednostronnym. A patrzenie na niemrawe poczynania zawodników z tureckiego zespołu mogło wręcz boleć. Dość powiedzieć, że jedna partia spotkania jastrzębian z zawiercianami dostarczyła więcej wrażeń niż całe tamto spotkanie. Choć początkowo wydawało się, że będzie to teatr jednego aktora.
Przed meczem co bardziej gorliwi sprawdzali co chwilę składy drużyn na stronie Europejskiej Konfederacji Piłki Siatkowej (CEV). I meldowali, że raz nie było w nim Karola Butryna, a potem podstawowy atakujący się w nim pojawiał. Podobnie próbowano weryfikować sytuację będącego ważnym ogniwem środkowego Jurija Gladyra. Ostatecznie w składzie znalazł się Butryn. Na rozgrzewce gracz, który doznał kontuzji tuż przed finałem PlusLigi, wyraźnie się oszczędzał i nie atakował, a pierwsze półtora seta obejrzał z kwadratu dla rezerwowych. Winiarski, będąc pod ścianą, posłał go w drugim secie do gry, ale początkowo to też niewiele dało. I nie pomógł wtedy nawet brak limitu obcokrajowców, który tak utrudniał życie legendzie kadry ostatnio w finale ekstraklasy.
- I co z tego, że mamy kłopoty kadrowe? Mieliśmy je też w PlusLidze, a wywalczyliśmy srebro - zapewniała mnie fanka Aluronu. Choć trzeba uczciwie przypomnieć, że w finale ekstraklasy zawiercianie wyszarpali wolą walki zwycięstwo w jednym meczu, a w pozostałych zostali stłamszeni przez Bogdankę LUK Lublin.
Ostatnio walczyli przede wszystkim więc z czasem, by zmniejszyć braki kadrowe, a jastrzębianie musieli wyczyścić głowy po słabej postawie w półfinale PlusLigi i walce o brąz. Tam, obserwując ich, widać było, że mieli już po prostu dość, a nieraz w pojedynkę nieskutecznie próbował szarpać Tomasz Fornal. Rzucała się też wtedy w oczy nieobecność ważnego elementu w tym zespole - kontuzjowanego libero Jakuba Popiwczaka. Już w ostatnich dniach widać było na filmikach z treningów zamieszczanych przez klub, że wrócił do gry Popiwczak i wróciła radość w drużynie.
Tę radość widać było także podczas rozgrzewki przed sobotnim półfinałem oraz przy celebracji kolejnych punktów wśród rezerwowych w dwóch pierwszych setach. Zaplecze zawiercian też nieraz próbowało dopingować kolegów na boisku, ale momentami, gdy przewaga rywali rosła, to pozostało im smutne obserwowanie kolejnych akcji.
Emocji też nie brakowało. Zwłaszcza w pierwszym secie. Gdy Norbert Huber zatrzymał na środku atakującego z drugiej linii Bartosza Kwolka, to trybuny ucichły na chwilę, bo ten drugi, lądując, wpadł na skaczącego obok Hubera Łukasza Kaczmarka. Skończyło się wtedy na strachu.
Po chwili ciśnienie podniosło się zawodnikom z obu stron siatki. Najpierw do sędziego ruszyli Fornal i Huber, gdy ten przyznał punkt rywalom po ataku Kyle'a Eensinga, a niektórzy na trybunach łapali się za głowy. Okazało się, że zastępujący wówczas Butryna Amerykanin nieznacznie zahaczył o linię końcową i było 17:14. Chwilę później znów jastrzębianie protestowali, bo arbiter początkowo przyznał kolejny punkt Aluronowi, uznając, że Huber atakował w aut bez bloku. Po wideoweryfikacji zmienił decyzję, na co gwałtownie zareagował Kwolek. Jastrzębianom wychodziły w tej części meczu nawet zagrania nogą, a zawiercianom przytrafiały się proste błędy wynikające z błędów komunikacyjnych.
Ale ekipa Winiarskiego pokazała znów, że walczy do końca. Przegrywając 0-2 w finale PlusLigi, zanotowała zryw, przedłużając rywalizację o jedno spotkanie, a w sobotę dokonała czegoś, co po dwóch setach wydawało się niemal niemożliwe. Kwolek dwoił się wtedy i troił, a pomagał mu Patryk Łaba, który na przyjęciu zastąpił wciąż niebędącego w pełni formy po urazie Aarona Russella. Swoje dokładał też Butryn.
Jastrzębianie zaś wtedy przypomnieli swoim fanom na chwilę najgorsze wspomnienia z niedawnej fazy pucharowej PlusLigi, kiedy też potrafili zagrać dobrze przez chwilę, a potem nagle gubili się kompletnie. Teraz mieli wielkie kłopoty z wyprowadzeniem akcji po zagrywce Aluronu, a sami serwisem nie sprawiali rywalom zbytnio kłopotów. Wymowne było to, że ostatni punkt w trzeciej odsłonie sprezentował zepsutą zagrywką rywalom Fornal, który wcześniej dostarczał swojej drużynie bezpośrednio punkty tym elementem. Trudno jednak mieć większe pretensje do przyjmującego, bo po raz kolejny w tym sezonie był mocno osamotniony w ataku.
W czwartej partii zawodnicy znów nas zabrali na przejażdżkę kolejką górską. Najpierw emocje poszybowały pod sufit Atlas Areny za sprawą kolejnych decyzji sędziego i zwrotów akcji, potem doszedł do tego jeszcze wielki pech Hubera, którego piłka zablokowana po ataku Kaczmarka trafiła w oko.
Tie-breaka już większość widzów w hali oglądała na stojąco. Znów raz minimalne prowadzenie w jedną stronę, raz w drugą. Wydawało się, że jastrzębianie mają upragniony awans już na wyciągnięcie ręki, ale po ich dwóch piłkach meczowych sześć meczboli mieli zawiercianie. I tego szóstego - ku rozpaczy drużyny Marcelo Mendeza i ich fanów - wykorzystali. Potem już była euforia Aluronu, który po raz pierwszy awansował do finału LM i rozpacz jastrzębian, którzy marzyli by w nim zagrać po raz trzeci z rzędu.
Zawiercie w finale, który odbędzie się w niedzielny wieczór, zmierzy się z włoską drużyną Sir Sicoma Monini Perugia, której zawodnikami są Kamil Semeniuk i Łukasz Usowicz. Jastrzębie z kolei o brąz późnym popołudniem zagra z Halkbankiem Ankara.