Od nieco ponad miesiąca życie Zbigniewa Bartmana obrało kierunek, którego - jak zapewnia - nie planował, nie chciał i nadal nie chce. Mistrz Europy z 2009 roku - ku powszechnemu zaskoczeniu - został trenerem siatkarek ŁKS-u Commercecon. Nie byłoby to aż takie zaskakujące gdyby nie fakt, że nigdy wcześniej nie przeprowadził nawet jednego treningu. Teraz jego drużyna walczy w finale ekstraklasy, ale na początku wspólna droga byłego reprezentanta Polski i drużyny z Łodzi było dość wyboista.
Zbigniew Bartman: To był bardzo trudny moment dla nas. Nie do końca rozumiem, czemu aż tak bardzo mocno zakotwiczyliśmy się w tym jednym ustawieniu i dlaczego tak zaczęliśmy tego seta po pierwszym, w którym naprawdę mieliśmy swoje szanse. Gdyby nie liczba błędów własnych, które popełniliśmy... Zresztą znamienne jest to, że przegraliśmy pierwszego seta po naszych dwóch błędach, a nie po dwóch wygranych akcjach Developresu. Najpierw zepsuta zagrywka, potem atak w aut. Nie wiem, czy to sparaliżowało trochę dziewczyny. Na pewno będziemy musieli przedyskutować i przeanalizować ze sztabem to, co się wydarzyło, żeby więcej takiej sytuacji nie było [wywiad odbył się po meczu - red.].
Był to taki moment, że dziewczyny troszeczkę spuściły głowy i trzeba było je trochę poruszyć, dodać wiary. Dlatego tej ekspresji było zdecydowanie więcej. Ale ogółem na pewno nerwy drużynie nie pomagają, więc jako trener staram się tonować emocje i reagować w taki sposób, jaki jest najbardziej przydatny dla zespołu.
Nie, zdecydowanie nie. I myślę, że się nie oswoję już do końca sezonu.
Oczywiście, że tak. Ale, jak wielokrotnie podkreślałem, nigdy nie marzyłem o tym, żeby być trenerem i zostałem nim trochę z przypadku. Moja misja kończy się na doprowadzeniu tego zespołu do jak najlepszego wyniku w tym sezonie.
Na razie jestem w finale. Na pewno coś wspólnego tu jest. Myślę, że zawodnicy, którzy grali na pewnym poziomie w siatkówkę i w pewien sposób ją rozumieli, później dość - może nie łatwo - ale łatwiej przechodzą do tej strefy trenerskiej i potrafią tę wiedzę przekazywać. Choć to też nie jest reguła, bo wielu się też na tym przejechało.
Nie mnie to oceniać, bo to nie jest ani moje zmartwienie, ani temat, którym się na tym czy na którymkolwiek etapie będę zajmował. Moim zmartwieniem jest teraz początek drugiego seta wtorkowego meczu i liczba błędów w pierwszym. Na tym się będę koncentrował i to jest dla mnie najważniejsze.
Jest takie stare przysłowie "Psy szczekają, karawana idzie dalej". Jeżeli bym miał się przejmować tym, co ludzie o mnie mówią albo myślą, to po pierwsze, nie grałbym w siatkówkę na takim poziomie, na jakim grałem, a po drugie, ŁKS nie byłby w finale MP.
Żeby krytyka działała pobudzająco, to przede wszystkim musi być konstruktywna. Ja konstruktywnej krytyki w tym, co się działo, w ogóle nie widziałem.
Nie czytam takich rzeczy i dopóki mi ktoś tego nie pokazał i nie mówił: "Zobacz, co tu jest napisane" albo "Posłuchaj sobie, co powiedzieli", to one do mnie nie docierały. Tym bardziej, że jak przyjąłem zespół, to graliśmy praktycznie co trzy dni, więc nie miałem w ogóle czasu. Co dopiero na czytanie jakiś informacji, skoro brakowało nam czasu, żeby przygotowywać treningi, taktykę czy analizy na mecze. Tym bardziej, że czasu na wdrożenie nie było praktycznie w ogóle.
Wie pani, trener a trener i człowiek a człowiek. Jeżeli ktoś grał zawodowo 20 lat w siatkówkę na najwyższym poziomie, w najlepszych ligach na świecie, to wydaje mi się, że takiej osobie byłbym w stanie zaufać jako prezes klubu. Osobie, która ma doświadczenie zawodnicze, ma papiery trenerskie i wchodzi w ten zawód. Osobie, która kończy dopiero co studia na AWF-ie, robi papiery trenera i ma prowadzić zespół ligowy na wysokim poziomie, z całym szacunkiem, ale bym nie zaufał. Bo taka osoba nie ma doświadczenia w siatkówce.
Brak czasu.
Spodziewałem się. Oczywiście, że się spodziewałem. Dlatego też nigdy nie chciałem być trenerem, bo zawsze powtarzałem, że trener nie ma życia. Cały czas i całe skupienie musi być poświęcone drużynie. Szkoleniowiec musi żyć siatkówką od rana do nocy, a nawet w nocy również. Dlatego nie chciałem i nadal nie chcę być trenerem.
Nic. To jest to samo, z czym miałem do czynienia praktycznie przez 20 lat grania tylko, że teraz nie jestem na boisku, a tuż obok.
Nie, w żadnym wypadku. Ja zawsze wszędzie powtarzam, że najważniejsza w relacjach międzyludzkich jest komunikacja. Jeżeli jesteśmy w stanie ze sobą rozmawiać, mówić o swoich oczekiwaniach, potrzebach, obawach, to jesteśmy w stanie się dogadać. Myślę, że złapaliśmy z dziewczynami wspólny język i ta rozmowa nie jest zła.
Nie mogę, bo to, co się dzieje w szatni, zostaje w szatni i nie wychodzi na zewnątrz. Mogę jedynie powtórzyć, że to była szczera rozmowa między sztabem, dziewczynami i prezesem. I po tej rozmowie zespół pokazał odmienioną twarz oraz nabrał wiatru w żagle. Było to widać w kolejnych spotkaniach.
Na pewno w półfinale na tym poziomie była. Wydaje mi się, że we wtorek coś nam umknęło. Ale mam nadzieję, że lada moment wrócimy do tego.
Oczywiście, że jest. Pytanie, co się chce zmieniać. Nauczyć na nowo zespół grać w siatkówkę na przestrzeni półtora miesiąca się nie da, ale można wpłynąć na grę poprzez rozwiązania taktyczne, które się zaleca. Albo proponując rozwiązania techniczne, które zawodnik ma w swoim arsenale, ale niekoniecznie ich używał w danym momencie z różnych przyczyn. Tak więc oczywiście, że można coś zmienić.
Nie, nie był. Trudno to było nazwać rozmową, bo tam rozmowy nie było. A kibice tak naprawdę to też nie jest moje zmartwienie. Oni kibicują, cieszą się, wymagają, robią swoją robotę, a ja tak naprawdę muszę zrobić swoją i jest to skupienie się na zespole. Powtórzę - moje skupienie jest na drużynie, a nie na tym, co się dzieje dookoła. Bo to, co się dzieje dookoła, nie ma najmniejszego znaczenia. Znaczenie ma to, co robimy na treningach. To, jak reagujemy podczas meczów, jak realizujemy taktykę i jakie podejmujemy na boisku decyzje. A to, co się dzieje na trybunach, nie ma znaczenia. Oczywiście, kibice są super, gdy robią fajną oprawę, wspierają zespół w trudnych momentach. To jest super, bo to też dodaje otuchy. Ale cały czas powtarzam - najważniejsza praca jest w tym pomarańczowym kwadracie.
To zawsze jest trudnością. Ale powtarzam jedną rzecz - przede wszystkim trzeba rozmawiać. Komunikacja - jeżeli jest prosta, mówi się o swoich oczekiwaniach, jeżeli traktuje się cały zespół równo...Zuza nie ma żadnych przywilejów odkąd jestem trenerem. Jest traktowana w tym zespole dokładnie tak samo, jak każda inna zawodniczka. Zresztą było to widać w ostatnim spotkaniu - jak tylko miała słabszy moment w drugim secie, to nie wahałem się jej zmienić. To jest normalna sytuacja. Cały czas powtarzam - w momencie kiedy przekraczam próg hali, to Zuza nie jest moją partnerką, tylko jest jedną z 14 zawodniczek, które mam w składzie. I musi tak samo pracować, trenować, realizować taktykę i działać w określonym schemacie drużyny.
Cały czas powtarzam - jeżeli ludzie potrafią ze sobą rozmawiać, dogadać się i powiedzieć o swoich oczekiwaniach, o swoich potrzebach, to nie widzę żadnego problemu.
W żadnym wypadku. To jest pięciospotkaniowa rywalizacja - tzw. składająca się minimum z trzech meczów, a maksymalnie z pięciu. Myślę, że to będzie bardzo długa seria. Jeżeli ktoś myśli inaczej, to z chęcią razem z dziewczynami sprawimy mu niespodziankę.
I chcielibyśmy ten stan rzeczy utrzymać.