Czy dwa treningi zamiast jednego w hali meczowej robią dużą różnicę? Z pozoru dość niewinny temat wywołał różne emocje wśród uczestników turnieju finałowego Pucharu Polski. Jedni z wyraźnym niezadowoleniem mówili o różnicy w traktowaniu zespołów, a inni uznali to za wyolbrzymianie sprawy. Na parkiecie okazało się, że siatkarzom Projektu Warszawa ten dodatkowy trening nie pomógł - zostali rozbici przez Aluron CMC Wartę 0:3. Pojawiły się też głosy, że cały wątek posłużył jako dodatkowa motywacja w szatni ekipy z Zawiercia.
Konferencje prasowe poprzedzające turniej finałowy PP zwykle nie porywają, żeby nie powiedzieć, że są wręcz nudne. Ale tym razem było inaczej. A stało się tak za sprawą słów Michała Winiarskiego.
- Dla mnie trochę krzywdzące jest to, że mój zespół, ale także dwa inne, będzie miał okazję trenować w głównej hali tylko raz, a - niestety - inny zespół nie. Uważam, że w tej kwestii jest tutaj pewna niesprawiedliwość i warunki nie są takie same dla wszystkich. Zasady fair play zostały naruszone - stwierdził w piątek trener Aluronu, cytowany przez Strefę Siatkówki.
Ekipy z Zawiercia, Jastrzębski Węgiel i Bogdanka LUK Lublin przyjechały do Krakowa zgodnie z tradycyjnym harmonogramem w piątek, dzień przed półfinałami i odbyły pierwszy i jedyny trening w TAURON Arenie. Za sprawą zdjęcia w mediach społecznościowych zawodników Projektu wyszło na jaw, że ten zespół ćwiczył w owej hali już dzień wcześniej.
- Na początku myśleliśmy, że to żarty. Gdybyśmy wiedzieli wcześniej, również byśmy z takiej możliwości skorzystali. Mówimy o specyficznym obiekcie, największym w Polsce - argumentował w piątek Winiarski.
Dodał od razu, że nie ma pretensji do warszawskiego klubu. - Natomiast powinniśmy dostać informację, że jest taka możliwość. Jestem przekonany, że każdy z trenerów również chciałby mieć taką możliwość - podkreślił.
Obecny na tej konferencji prezes Polskiej Ligi Siatkówki Artur Popko bronił się, że klub z Warszawy zwrócił się z pytaniem o udostępnienie hali do treningu w czwartek, ponieważ nie mógł wtedy skorzystać ze swojej hali. I że gdyby inne drużyny zwróciły się z takim samym pytaniem co Projekt, to także dostałyby na to zgodę.
Sprawa podgrzała dodatkową atmosferę przed sobotnim półfinałem Projektu z Aluronem. W kuluarach od przedstawicieli klubu z Zawiercia można było usłyszeć, że pozostałe dwa kluby też były o to złe, ale na podstawie ich wypowiedzi trudno ocenić, na ile uważali tę kwestię za duży problem. Będący jedną z gwiazd jastrzębian Norbert Huber został spytany po awansie do finału (półfinał Jastrzębski Węgiel - Bogdanka odbył się jako pierwszy), z kim wolałby się w nim zmierzyć.
- Jeżeli zagramy z Warszawą, to stawiam, że mają 67 procent szans, bo trenowali od nas jeden dzień więcej, a my tylko raz, więc tu jest 33:67, a jeśli z Zawierciem, to 50:50 - stwierdził z uśmiechem w swoim stylu na antenie Polsatu Sport środkowy reprezentacji Polski.
Obecny w Krakowie prezes klubu PlusLigi, który nie uczestniczy w rywalizacji, stwierdził w nieoficjalnej rozmowie ze Sport.pl, że sprawa została trochę rozdmuchana. Pojawiła się też opinia, że być może Winiarski w ten sposób próbował zdjąć ze swojego zespołu odpowiedzialność. Ten jednak temu zaprzeczył.
- Po prostu głośno powiedziałem w imieniu zespołu, że jesteśmy postawieni w innej sytuacji - podkreślił z poważną miną. Wydawał się wciąż zły o tę sprawę, choć jego zespół chwilę wcześniej zdeklasował wręcz Projekt.
Z luzem do tematu podszedł będący jednym z filarów zawiercian Bartosz Kwolek. - Nie pomogło Warszawie nawet to, że przyjechali dzień wcześniej i trenowali - rzucił z uśmiechem.
A gdy dziennikarze spytali, czy ta sytuacja zdenerwowała zawodników, to zaprzeczył. - Po prostu "Winiar" jest honorowym człowiekiem i jego takie rzeczy strasznie irytują. Powiedziałbym dosadniej, ale powiedzmy, że irytują. Po prostu nie lubi takich zachowań. Dlatego powiedział to, co go gryzło - zaznaczył przyjmujący obrońcy trofeum.
A gdy spytałam, czy z kolegami dyskutował w ogóle o tym w szatni przed meczem, to stwierdził, że bardziej był to temat żartów niż poważnych rozmów. - Co nas to też odchodzi? Ale z drugiej strony, to nie fair zagrywka, ale to tyle - rzucił.
Po jednostronnym półfinale tych drużyn niektórzy kibice żartowali, że zawiercianie wygrali na świeżości. Śmiechem zareagował na takie stwierdzenie Jakub Kochanowski. Spytałam go w strefie dla mediów, czy uważa, że dodatkowy trening robi w tym wypadku różnicę.
- Możecie pytać każdego zawodnika - i Projektu, i Zawiercia - i uważam, że większość odpowie tak, że jedna jednostka więcej tutaj nie ma wielkiego znaczenia tak naprawdę. Jedna jednostka plus poranny rozruch to jest wystarczająco dużo, żeby z halą się zapoznać. A tak naprawdę my tutaj trenowaliśmy o jeden dzień wcześniej nie dlatego, że jesteśmy supercwani, tylko dlatego, że po prostu nie mieliśmy gdzie trenować, bo nas wywalili z Areny Ursynów. Taka jest prawda. Dzięki uprzejmości organizatorów mogliśmy przyjechać od razu, ale nie jesteśmy nie wiadomo jak cwani, żeby szukać sobie przewag przed turniejem. Po prostu tak wyszło. Wiem, że drużyna z Zawiercia się troszeczkę zdenerwowała na organizatorów za to, ale ostatecznie uważam, że to nie miało żadnego znaczenia - podsumował środkowy kadry i Projektu.
Jeden z jego kolegów z klubu nie chciał komentować sprawy oficjalnie, ale przyznał, że podziela zdanie Kochanowskiego. I dodał, że sprawa mogła za to posłużyć jako dodatkowa motywacja w szatni zawiercian. Jeżeli tak było, to zadziałała - zawodnicy Winiarskiego tylko w jednym z setów oddali rywalom więcej niż 20 punktów (21). W niedzielnym finale zmierzą się z jastrzębianami, co oznacza powtórkę obsady decydującego meczu sprzed roku. Wtedy Aluron wygrał 3:1.