Po 11 kolejkach PlusLigi mogą się pochwalić bilansem 4-1 w meczach z pięcioma najlepszymi drużynami poprzedniego sezonu i pokonaniem topowej trójki obecnego. Nie, nie chodzi o żadnego z krajowych mocarzy. Mowa o Norwidzie Częstochowa, który rywalizuje w ekstraklasie drugi rok, a debiutancki zakończył na 15., przedostatnim miejscu. W bieżących rozgrywkach na razie błyszczy i trudno sobie wyobrazić, by znów walczył o utrzymanie. Choć pojawia się też pytanie, czy utrzyma do końca tempo z pierwszych miesięcy.
Gdy na początku października Norwid w ciągu czterech dni pokonał Zaksę Kędzierzyn-Koźle i Jastrzębski Węgiel, to w sieci przerobiono popularny w sporcie mem. Tym razem to klub z Częstochowy był śmiercią z kosą, która zostawia za sobą kolejne pokoje, spod drzwi których wypływała krew i zmierza do kolejnych. Żartowano, że w Asseco Resovii, która dwa tygodnie później miała podejmować Norwida, zaczęło się już robić nerwowo. Żarty się skończyły, gdy drużyna trenowana przez Cezara Douglasa Silvę nie tylko pokonała pogrążonych w kryzysie rzeszowian, ale także dwie bardzo dobrze radzące sobie ekipy - Projekt Warszawa i Bogdankę LUK Lublin.
Piotr Gruszka, Mateusz Bieniek, Bartosz Bednorz, Łukasz Żygadło, Paweł Woicki, Jakub Jarosz i mający na koncie wielkie sukcesy w "plażówce" Grzegorz Fijałek - m.in. ci znani każdemu miłośnikowi polskiej siatkówki gracze na wczesnym etapie kariery związani byli z Norwidem. Najpierw była to wyłącznie sekcja sportowa przy IX Liceum Ogólnokształcącym im. Cypriana Kamila Norwida, w którym w roku szkolnym 1999/2000 pojawiła się klasa o profilu siatkarskim. Potem system był sukcesywnie rozbudowywany, ale wciąż ośrodek ten jest kojarzony przede wszystkim ze szkoleniem.
Jako datę założenia klubu, który obecnie świetnie sobie radzi w PlusLidze, podawany jest 2002 rok. Dwa lata później zespół awansował do II ligi, a po kolejnych dwóch na ławce trenerskiej zasiadł wybitny rozgrywający Stanisław Gościniak, mistrz świata z 1974 roku. Prawo występów na kolejnym szczeblu rozgrywek Norwid zyskał w sezonie 2016/17. Pomógł mu wtedy nieco los - zajął drugie miejsce w II lidze, ale zastąpił przy awansie Campera Wyszków, który wycofał się przed sezonem. Klub spod Jasnej Góry najpierw systematycznie z roku na rok się poprawiał, ale potem zdarzyły mu się też słabsze okresy, których skutkiem było 11. miejsce w 2020 i 2022 roku. Po tym drugim przypadku nastąpiła szybka poprawa - już w kolejnym sezonie częstochowianie byli najlepszą drużyną I ligi, co dało im wymarzoną przepustkę do ekstraklasy.
Debiutancki sezon w PlusLidze Norwid zakończył na przedostatnim miejscu w tabeli i z siedmioma zwycięstwami na koncie. Prezes Lesław Walaszczyk zaraz potem wskazywał, że celem na kolejny również będzie utrzymanie, o które teraz miało być dużo trudniej, bo zamiast jednego spadną aż trzy zespoły. Z myślą o tym zadbano więc o wzmocnienia, które sprawiły, że - przynajmniej na razie - drużyna osiąga zaskakująco dobre wyniki.
Po 11 kolejkach obecnego sezonu siatkarze z Częstochowy już mają na koncie osiem wygranych. Pierwsza kolejka jeszcze tego nie zwiastowała - tak jak rok temu przegrali w niej 1:3 ze Ślepskiem Malow Suwałki. Ale już kilka tygodni później z outsidera zamienili się w sprawcę niespodzianek, a nawet sensacji. Zaczęło się od wygranej 3:2 z broniącymi tytułu jastrzębianami, trzy dni później doszło zwycięstwo w takim samym wymiarze nad odradzającą się po wielkim kryzysie Zaksą. Wydawało się, że potem nastąpi zejście na ziemię kibiców Norwida, bo ich ulubieńcy najpierw przegrali 0:3 z innym krajowym gigantem - Aluronem CMC Wartą Zawiercie, a następnie zaliczyli wpadkę w meczu z Barkomem Każany Lwów. Ale to była tylko zadyszka - po niej przyszły m.in. wygrana po tie-breaku z Resovią i bardzo efektowne zwycięstwa 3:1 nad Projektem i Bogdanką.
- Cieszymy się siatkówką. Gramy lepiej niż kibice by tego oczekiwali. Sami też się nie spodziewaliśmy, że będziemy grać na takim poziomie - przyznał po meczu z Projektem przyjmujący Bartłomiej Lipiński w rozmowie opublikowanej na stronie PlusLigi.
28-latek (urodziny będzie obchodził w sobotę) dołączył do Norwida przed tym sezonem. W jego siatkarskim CV jest już dość długa lista klubów, za sobą ma też debiut w reprezentacji Polski, ale dotychczas postrzegany był wciąż raczej jako gracz o niewykorzystanym potencjale. Wtedy spadała na niego głównie krytyka, a w ostatnich miesiącach zbiera pochwały. W jego zespole brylują jednak przede wszystkich trzej obcokrajowcy, którzy także dołączyli latem, a których nikt przed sezonem nie wskazywał jako potencjalnych gwiazd ligi.
Irańczyk Milad Ebadipur zna już dobrze PlusLigę - w latach 2017–22 był jednym z jaśniejszych punktów PGE Skry Bełchatów. Potem przeniósł się do Włoch, a następnie do Rosji. Gdy okazało się, że 30-letni przyjmujący podpisał kontrakt z klubem z Częstochowy, to nie brakowało głosów, że szczyt kariery ma już za sobą i teraz będzie już jedynie cieniem siebie z poprzednich występów w Polsce. Tymczasem obecnie dominują opinie, że gra jeszcze lepiej niż wtedy. Pozytywnie wpłynąć miała na niego też funkcja kapitana, którą pełni w Norwidzie.
O ile Ebadipura polscy kibice już wcześniej dobrze poznali, o tyle postaciami dość anonimowymi byli dla nich dotychczas Patrik Indra i Quinn Isaacson. Zarówno czeski atakujący, jak i amerykański rozgrywający poprzednio grali w lidze francuskiej i obaj jak na razie w pełni wykorzystują szansę, jaką dał im częstochowski klub. Indra ma na koncie już pięć nagród MVP spotkania i zostawił w tyle całą resztę stawki. Do tego prowadzi w klasyfikacji atakujących i punktujących. Nic dziwnego, że Norwid szybko zaczął negocjacje w sprawie zatrzymania go na dłużej - w czwartek klub poinformował, że Indra zostanie na dwa kolejne sezony.
Isaacson najbardziej wartościowym graczem meczu został ostatnio, gdy wraz z kolegami pokonał Bogdankę, która w składzie ma m.in. Wilfredo Leona. Choć w kadrze USA był dotychczas w głębokiej rezerwie, to w PlusLidze zachwyca odwagą oraz fantazją i nie będzie zaskoczeniem, jeśli będzie dostawał teraz więcej szans także w reprezentacji.
Pochwały za te wszystkie transfery należą się tajnej broni Norwida, którą jest Łukasz Żygadło. Były rozgrywający reprezentacji Polski w zasadzie oficjalnie nie zakończył jeszcze kariery (ostatnio, w latach 2021-23 grał w klubie Qatar SC), ale od poprzedniego sezonu pracuje w klubie z Częstochowy jako dyrektor sportowy. Jakiś czas temu, w rozmowie z autorami podcastu "Szósty Set", opowiadał o swoich metodach pracy.
- Nie rozmawiam z menadżerami. Rozmawiam z ludźmi, którzy znają zawodnika, z zawodnikiem. Ktoś kiedyś powiedział, że jak jesteś młody, to zwracasz uwagę na siłę i wygląd, a im jesteś starszy, tym bardziej zwracasz uwagę na charakter. Wydaje mi się, że jak masz człowieka, który ma charakter, chęć rozwoju i cel, do którego dąży, to wystarczy zapewnić mu odpowiednie warunki. Wiemy, że liga francuska to nie to samo co polska i nie wszyscy się w tej drugiej sprawdzają. Ale oglądamy wcześniej zawodnika, by wiedzieć, że prezentuje określony poziom, a potem zaczynamy z nim pracować i robimy wszystko, by ten jego poziom podnosić - opowiadał wicemistrz świata z 2006 roku i brązowy medalista mistrzostw Europy 2011.
Żygadło to siatkarki obieżyświat i korzysta z tego w obecnej roli. Ebadipur to jego były kolega z drużyny - w sezonie 2016/17 razem występowali w Sarmajeh Bank Teheran. Były reprezentant Polski przyznał z uśmiechem, że wybierał teraz takich zawodników, z jakimi sam chciałby grać w zespole. Trafność jego decyzji potwierdzają siatkarze Norwida, które też powtarzają wspomniane słowo-klucz.
- Nasze wyniki są dowodem na to, że ta drużyna nie jest przypadkowa. W trudnych momentach pokazujemy charakter, to jest taki prawdziwy team spirit. Każdy dokłada do tego swoją cegiełkę - opisywał po jednym z ostatnich meczów środkowy Sebastian Adamczyk. On także dołączył do klubu latem, a od dwóch lat jest w szerokiej kadrze reprezentacji Polski.
Wydawało się, że potężnym ciosem dla drużyny będzie sytuacja, do której doszło przed sezonem. W kwietniu ogłoszono podpisanie kontraktu z Igorem Kolakoviciem, ale już miesiąc później doświadczony i znany trener poinformował mailowo klub, że otrzymał inną, korzystną ofertę i postanowił ją przyjąć. Tym samym szkoleniowiec reprezentacji Serbii związał się z Halkbankiem Ankara, a częstochowianie zostali na lodzie.
Żygadło we wspomnianym podcaście nie krył, że decyzja Kolakovicia była dla klubu szokiem. W rozmowach z zawodnikami i sponsorami nazwisko Serba wykorzystywano bowiem jako magnes. Skoro jednak plan A nie wypalił, to były kadrowicz przeszedł do planu B - zatrudnił Cezara Douglasa Silvę. Brazylijczyk nie jest tak znany jak Kolaković, ale już wcześniej był wysoko na liście dyrektora sportowego.
- Byłem już w wielu sytuacjach i wiem, że robienie czegoś na siłę nie przynosi dobrych rezultatów. Rozmowy z Cezarem poszły szybko. Nie ma znanego nazwiska, ale wiedziałem, że wykonał wcześniej dobrą robotę [w ostatnich latach pracował głównie we Włoszech, w klubach spoza czołówki - red]. Ważne, by trener miał wiedzę i doświadczenie. Wtedy, jak patrzysz na prowadzoną przez niego drużynę, to widzisz, że jest tam pomysł na granie - tłumaczył Żygadło.
Na koniec pasujące porównanie tenisowe: tuż po zakończeniu kariery przez Agnieszkę Radwańską pojawiało się sporo głosów, że trzeba będzie długo czekać na kolejną polską tenisistkę w ścisłej światowej czołówce. Tymczasem już dwa lata później Iga Świątek zdobyła pierwszy tytuł wielkoszlemowy, a po następnym półtora roku rozpoczął się okres jej wielkiej dominacji. Gdy pięć lat temu upadł AZS Częstochowa, którego złote czasy przypadały na przełom wieków (16 medali mistrzostw Polski, w tym sześć złotych, triumf w Pucharze Challenge i trzecie miejsce w Pucharze Top Teams), też wydawało się, że dużo czasu może minąć zanim w mieście znów pojawi się siatkówka na wysokim poziomie. Kolejne lata pokażą, czy Norwid będzie godnym następcą, a najbliższe miesiące - czy zajmująca obecnie szóste miejsce drużyna utrzyma poziom prezentowany w pierwszej części sezonu.