- Trochę nerwów było - mówi Sport.pl szczęśliwy Mateusz Bieniek, który z powodu kontuzji stopy jedynie dopingował kolegów z Aluronu CMC Warty zdobywających Superpuchar Polski po wygranej z Jastrzębskim Węglem 3:2 i 23:21 w tie-breaku. Będący kapitanem zawiercian siatkarz zaliczył tym samym powtórkę emocjonalnego rollercoastera z 7 września, gdy oglądał - też przymusowo z trybun - pięciosetowy półfinał olimpijski z udziałem Polaków. A będący legendą kadry Michał Winiarski nie kryje, że takiego dreszczowca ze swoim udziałem jak ten rozegrany w środowy wieczór nie pamięta.
Można się było spodziewać, że spotkanie mistrza i wicemistrza kraju nie skończy się w trzech setach, ale trudno było przewidzieć, że będzie to prawdziwy maraton siatkarski, w którym tie-break będzie trwał niemal tyle co zwykły set. Zawiercianie potrzebowali aż siedmiu piłek meczowych, by przypieczętować w nim zwycięstwo, a w międzyczasie dwukrotnie o punkt od pełni szczęścia byli ich rywale.
- Pochwały należą się też Jastrzębskiemu Węglowi, bo razem stworzyliśmy kapitalne widowisko. To było jedno z bardziej emocjonujących spotkań, jakie przeżyłem do tej pory. Nie pamiętam tak długiego tie-breaka w meczu o "coś" - zaznacza Winiarski.
W sobotę minęło 10 lat od momentu, w którym w roli kapitana reprezentacji Polski wzniósł w Spodku puchar za zdobycie mistrzostwa świata. Teraz zaś w tej samej słynnej w środowisku siatkarskim hali celebrował zdobycie drugiego trofeum w karierze trenerskiej.
- Cieszę się, że odbyło się to tutaj. Jak na razie Spodek był i jest zawsze dla mnie szczęśliwy - przyznaje legenda kadry, która w katowickiej hali wygrywała też mecze w roli szkoleniowca reprezentacji Niemiec. Co prawda były to spotkania towarzyskie, ale rozgrywane przeciwko Biało-Czerwonym i to przy pełnych trybunach.
Aluron debiutował w obsadzie meczu o Superpuchar Polski. To pierwsze trofeum, które można zgarnąć w sezonie i to na początku rywalizacji ligowej, przez co poziom w tym spotkaniu zwykle faluje i mecz nie wzbudza aż takich emocji jak choćby Puchar Polski czy zmagania w fazie play off PlusLigi.
- Wszyscy, którzy nie biorą udziału w tym meczu albo go przegrywają, to mówią, że to trofeum jest nieważne. A ci, którzy wygrywają, to bardzo się z niego cieszą - zapewnia popularny "Winiar", który w sobotę będzie świętował 41. urodziny.
Ale od razu też zapowiada, że celebrowanie środowego sukcesu nie będzie trwało długo. - Musimy szybko wrócić do pracy, bo jeszcze kawał roboty przed nami. Zarówno u nas, jak i u Jastrzębia doszło latem do zmian w składach, także w szóstkach. To trofeum jest zaś dobrym wyznacznikiem - ocenia szkoleniowiec.
Po raz kolejny zapisał się on teraz w historii klubu z Zawiercia. Ten ostatni został założony w 1972 roku, a na najwyższym poziomie rozgrywkowym występuje od sezonu 2017/18. Od kilku lat władze Aluronu inwestują w pozyskiwanie graczy dużego kalibru, co przynosi efekty wynikowe - po raz pierwszy do półfinału w PlusLidze drużyna dotarła już w 2019 roku, ale w trzech ostatnich sezonach zagościła w nim na stałe. W poprzednim sezonie po raz pierwszy wystąpiła w finale i sięgnęła po pierwsze trofeum - w marcu wywalczyła PP. Winiarski jednak nie przywiązuje wagi do historycznego znaczenia swoich wyników.
- Czuję się tak samo jak wcześniej, bo wiem, że dwie piłki w drugą stronę i jest się przegranym w takim meczu. Sport bywa brutalny. Ale na pewno po zdobyciu PP zawodnicy poczuli, że potrafimy grać duże spotkania, a to jest bardzo ważne w kontekście naszych celów - przyznaje wicemistrz świata 2006.
Podobnie znaczenie zdobycia Superpucharu Polski postrzega Bartosz Kwolek. Ale jego zdaniem z perspektywy samych zawodników sukces w PP nie spowodował żadnej znaczącej zmiany.
- Mamy już tak doświadczony zespół, że nikt się nie boi grać finałów. Nikomu nie drży ręka. Chyba niczego u nas, zawodników, to nie zmieniło. Ale w klubie tak - kibice się cieszą. Długo na to czekali i zasługiwali na to, by jakieś trofeum trafiło do gabloty. Dla nich to megaradocha. A Superpuchar? Dla nas to po prostu fajna pamiątka i taki boost motywacyjny, by jeszcze ciężej pracować. Ten mecz pokazał, że droga, którą obraliśmy, jest dobra. Trzeba tylko dalej nią podążać - podsumowuje przyjmujący zawiercian.
Mistrz świata z 2018 roku i wicemistrz globu 2022 w środowy wieczór kilkakrotnie po swoich pomyłkach uderzał się lekko w głowę. Sam przyznał, że to początek sezonu i drużyna musi jeszcze wypracować pewne automatyzmy, ale jednocześnie jest krytyczny wobec siebie.
- Można sobie wybaczyć pewne błędy, ale jak jest to coś głupiego, to na pewno irytuje i mnie, i wszystkich kolegów wokół. Trzeba się tego wystrzegać - zaznacza 27-latek.
W spotkaniu w Katowicach pokazał się z dobrej strony. Zwłaszcza w defensywie - miał aż 18 obron, najwięcej z wszystkich uczestników tego meczu. Nikt inny też nie odebrał tylu zagrywek co on - zanotował 61 procent pozytywnego przyjęcia przy 38 próbach.
- Jak się czuję, grając tak defensywnie? Bardzo dobrze i robię to bardzo chętnie. Niech dalej zagrywają we mnie, strzelają - po to jestem. Tym bardziej że mamy teraz Aarona Russella, który jest bestią w ataku - chwali Amerykanina, który zgarnął statuetkę dla MVP, Kwolek.
Tradycyjnie już mecz o Superpuchar na żywo oglądał Nikola Grbić. Trener Polaków zza band reklamowych obserwował także w poprzednim sezonie triumf Aluronu w PP i zdobycie wicemistrzostwa kraju. Kwolek nigdy jeszcze nie był pierwszoplanową postacią w drużynie narodowej, ale przez kilka lat brał udział w kilku dużych imprezach. Wiosną prezentował się dobrze, ale szkoleniowiec nie powołał go nawet do szerokiego składu kadry. Przyjmujący, który był największym nieobecnym w gronie 30 wybrańców Serba, nie chciał wtedy komentować tej sytuacji. Jeden z dziennikarzy wspomniał teraz o obecności Grbicia i spytał 27-latka, czy nadal marzy o powrocie do kadry. - Pomidor - padło jedynie w odpowiedzi.
Zawodnik przyznaje jednak, że mecze Polaków w turnieju olimpijskim uważnie śledził. I nie tylko je. - Oglądałem wszystko, co leciało. Zaczynałem rano od pływania i kolarstwa - wspomina z uśmiechem. I dodaje, że żona nie narzekała, bo śledziła sportową rywalizację razem z nim.
Kwolek dołączył do Aluronu dwa lata temu, a w kolejnym sezonie pozyskany został Bieniek. Teraz jednym z hitów transferowych lata w PlusLidze było pozyskanie wspomnianego Russella. O ile obaj przyjmujący błyszczeli w środę na parkiecie, to środkowemu pozostało dopingowanie kolegów. Wciąż przechodzi bowiem rehabilitację po kontuzji stopy, której doznał w ćwierćfinale igrzysk w Paryżu. W stolicy Francji największe nerwy towarzyszyły mu podczas półfinału, w którym Polacy pokonali Amerykanów 3:2 i 15:13 w tie-breaku.
- Było dużo trudniej niż na boisku. Naprawdę, mega ogromne emocje. Trzy razy miałem zawał - opowiadał wtedy dziennikarzom.
Teraz za sprawą dreszczowca w Katowicach przeżywał podobne emocje. - Miałem dwa lub trzy zawały. Trochę nerwów było, ale super się zakończyło. Fajnie zaczynamy sezon - mówi Sport.pl kapitan Aluronu.
Zmaga się on z tego samego typu urazem co rok temu, tyle że dotyczy to drugiej stopy, a skala uszkodzenia jest mniejsza. Podpora kadry przekazała nam też aktualne informacje na temat swojej sytuacji zdrowotnej.
- W przyszły piątek zaczynam skakać. Tak też było przewidziane, że wrócę za 6-8 tygodni. Dotyczyło to powrotu do skakania. Wiadomo, że nie wrócę od razu do gry, bo byłoby to za duże ryzyko. Działamy stopniowo, bez pośpiechu. Na pewno mogę powiedzieć, że jestem już bliżej powrotu niż dalej - zaznacza Bieniek.