Mistrz świata i Europy tylko spojrzał na rywali Polaków na IO. Zero wątpliwości

Czy trafienie przez Polaków na dwie największe światowe potęgi siatkarskie ostatnich 40 lat w fazie grupowej igrzysk może być błogosławieństwem, a nie przekleństwem? Zdaniem Marcina Możdżonka - tak. - Moje własne doświadczenie i historia pokazują, że lepiej zacząć z wysokiego C - zapewnia w rozmowie ze Sport.pl mistrz świata i Europy. I dodaje, że nie należy się przejmować nietypową decyzją jednego z tych gigantów.

- To żaden wstyd zająć drugie miejsce np. za Włochami - stwierdza Marcin Możdżonek. Choć to wcale nie znaczy, iż uważa, że będący liderem światowego rankingu Polacy nie poradzą sobie z mistrzami globu. Po prostu nie w nich ani nie w innych sześciokrotnych medalistach olimpijskich - Brazylijczykach widzi największych rywali drużyny Nikoli Grbicia podczas igrzysk w Paryżu. Olimpijczyk z Londynu i Rio de Janeiro na własnej skórze przekonał się, jak niebezpieczne może być zbyt łagodne wejście w najważniejszą imprezę siatkarską i ostrzega, że jej magia może sparaliżować każdego.

Zobacz wideo Projekt Warszawa z brązowym medalem PlusLigi. Bartłomiej Bołądź: Zdecydowała zagrywka

Agnieszka Niedziałek: Trener Nikola Grbić tuż po losowaniu grup turnieju olimpijskiego powiedział, że nie ma znaczenia, iż polscy siatkarze trafili na Włochów i Brazylijczyków zamiast na Japończyków i Słoweńców czy Amerykanów, bo wszyscy są mocni. Zgadza się pan czy nie do końca? I bardziej zazdrości czy współczuje kadrowiczom takiego zestawu na początku tej imprezy?

Marcin Możdżonek: Cieszę się, że będziemy grali w bardzo mocnej grupie, bo od razu zaczniemy turniej z wysokiego C i o to chodzi. Moje własne doświadczenie i w ogóle historia pokazują, że lepiej jest od razu grać z wymagającymi rywalami, wejść w turniej na naprawdę wysokim poziomie - mentalnie i czysto siatkarsko - niż zacząć od słabych przeciwników. Choć mamy też takiego jednego w grupie - Egipt. Igrzyska mają to do siebie, że trochę promuje się tu ideę, iż ważny jest sam udział i stąd klucz geograficzny przy ustalaniu składu uczestników. Sportowo ten rywal jest bez znaczenia dla nas i dwóch pozostałych ekip.

Ale Włosi i Brazylijczycy znaczenie mają. Na bazie pana słów można wywnioskować, że powinniśmy trafienie na nich przyjąć na zasadzie "Niech boją się nas, a nie my ich"?

- Zajmujemy pierwsze miejsce w światowym rankingu nie bez powodu. Wszyscy muszą się nas bać i czuć przed nami respekt. Trochę się zmieniło pod tym względem, odkąd grałem. Teraz to nas trzeba gonić, a nie my innych.

Z Włochami mierzyliśmy się ostatnio w finałach dwóch ważnych imprez - mistrzostw świata i Europy. Oni inaczej niż cała reszta teraz, na turniej finałowy Ligi Narodów, wysłali rezerwy.

- To nie ma znaczenia. LN to tylko przedsmak tego, co będzie na igrzyskach. Oczywiście, można się pokusić po turnieju finałowym o jakieś wstępne wnioski, jak najbardziej. Ale na pewno niech one nie będą daleko idące. Bo po imprezie w Łodzi będzie można rozpoznać konkretne zagrania, jak zachowują się poszczególni zawodnicy czy przewidywać, co mogą zagrać w przyszłości. Ale tu nikt nie będzie grał swojej najlepszej siatkówki czy - mówiąc kolokwialnie - nie będzie się zarzynał. Bo najważniejszy turniej będzie w Paryżu.

Ale uwagę zwraca to, że cała reszta uczestników turnieju finałowego wybrała się do Łodzi w topowych składach, a Włosi wybrali inny model przygotowań i szykują się teraz w odosobnieniu, nie dając szansy się podglądnąć rywalom w ostatnich meczach o stawkę przed igrzyskami. 

- Tak, ale czy to dobry ruch? Osobiście chyba jednak bym wolał zabrać na turniej finałowy LN najlepszych zawodników. Odpuścić jednemu, dwóm czy trzem graczom, jeśli jest taka konieczność. Pamiętajmy też, że nie trzeba tu od razu wchodzić na 100 procent i na pełne obroty. Ale zobaczymy, jakie to będzie miało przełożenie na igrzyska. Nasza drużyna też nie będzie w tym tygodniu jeszcze grała najlepszej siatkówki.

To dobrze, że w czwartkowym ćwierćfinale LN gramy z Brazylijczykami? W fazie interkontynentalnej spisaliśmy się słabo w meczu z nimi i przegraliśmy 1:3. Teraz, jeszcze przed igrzyskami, będzie więc szansa przykryć w pamięci tamto spotkanie tym dzisiejszym?

- Jestem przekonany, że zawodnicy tak na to nie patrzą. Bo - tak jak już mówiliśmy podczas tej rozmowy - role się odwróciły. Teraz to my przewodzimy w rankingu, mamy ten komfort i jesteśmy lepsi na papierze.

Na papierze wygląda to też tak, że mamy wśród rywali dwie największe potęgi ostatniego 40-lecia. Obie stawały w tym okresie sześciokrotnie na olimpijskim podium, a my ani razu.

- Fakt, Brazylia i Włochy dokonały wielkich rzeczy przez te lata, tu nie ma o czym dyskutować. Ale to my jesteśmy liderem światowego rankingu, na co trzeba sobie zasłużyć całokształtem. Teraz pojedziemy na igrzyska, które mają swoją atmosferę, magię i specyfikę i które są najważniejszą siatkarską imprezą. Mimo wszystko nerwy i trema mogą zjeść nawet najbardziej doświadczonych graczy. Choć ja teraz przed turniejem olimpijskim w Paryżu jestem dość spokojny o naszych zawodników.

O to, że awansują z pierwszego miejsca w grupie, też?

- To nie ma znaczenia. To żaden wstyd zająć drugie miejsce np. za Włochami.

Tak, ale ta kolejność będzie miała znaczenie przy przydziale rywala w ćwierćfinale. 

- Moim zdaniem to też nieistotne. Bo naszym największym rywalem będziemy tak naprawdę my sami.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.