Wywołać uśmiech zadowolenia u trenera Nikoli Grbicia podczas meczu nie jest tak łatwo. Sprawić, że nie tylko się uśmiechnie, ale jeszcze nagrodzi brawami - to już naprawdę coś wyjątkowego. Udało się to Polakom przy okazji bardzo widowiskowej akcji w trudnym meczu Ligi Narodów z Serbami (3:2). W nim szkoleniowiec dał szansę kilku graczom, którzy dotychczas w turnieju w Lublanie głównie z boku obserwowali grę kolegów, a w kadrze są w cieniu innych. W sobotę dwóch z nich w pełni z tej szansy skorzystało.
Polscy siatkarze rozegrali w Lublanie wcześniej dwa potencjalnie bardzo prestiżowe mecze. Ale tylko potencjalnie, bo zarówno mistrzowie świata Włosi, jak i brązowi medaliści igrzysk w Tokio Argentyńczycy niedawno dopiero wywalczyli awans na igrzyska na podstawie rankingu i w związku z tym w spotkaniach z Biało-Czerwonymi największe gwiazdy tych ekip odpoczywały. Skończyło się więc dwukrotnie szybkim 3:0. Wiadomo było, że inaczej będzie w weekend, bo w sobotę wicemistrzowie globu i mistrzowie Europy rywalizowali z Serbami, a na koniec w niedzielę zmierzą się z Kubańczykami. To właśnie te dwa zespoły walczą o ostatni wolny bilet do Paryża, a zwycięstwo nad żadnym innym rywalem nie daje tyle cennych punktów do rankingu co nad będącymi liderami listy FIVB Polakami.
Grbić z kolei wykorzystuje ten ostatni turniej fazy interkontynentalnej jako być może ostatni test przed ogłoszeniem składu na igrzyska. W meczach z Włochami i Argentyńczykami przede wszystkim sprawdzał dyspozycję tria Wilfredo Leon - Mateusz Bieniek - Paweł Zatorski. Oni wszyscy dostali więcej czasu po zakończeniu sezonu klubowego, by zadbać o zdrowie i w tym tygodniu dopiero rozegrali pierwsze mecze w tym sezonie kadrowym. W Lublanie zaś pokazali, że o ich formę raczej nie należy się martwić. W sobotę Serb dał szansę tym, którzy dotychczas albo wcale, albo prawie wcale jeszcze w Lublanie nie mieli okazji się zaprezentować.
- To była fajna szansa dla niektórych z nas, żeby się pokazać. Ja, Karol Kłos czy Bartek Bołądź nie mieliśmy wcześniej w tym turnieju takiej okazji, więc czekaliśmy na ten swój dzień. Był nim mecz z Serbią, która była niesamowicie zmotywowana, bo walczy o wyjazd na igrzyska. Wiedzieliśmy, że będzie ciężko, że momentami będzie bolało, bo ma tam kto atakować, zagrywać i nie zwalniają przy tym ręki - opowiadał po zaciętym i długim spotkaniu Popiwczak.
Miał on spory udział w najbardziej popisowej akcji meczu. Tej, która wprawiła Grbicia w tak duże zadowolenie. W drugim secie najpierw spoza bocznej linii boiska wystawił dołem dokładnie piłkę Bołądziowi, a gdy atak tego został zablokowany, to momentalnie rzucił się do obrony bardzo trudnej piłki lecącej w okolice końca pola gry. Aleksander Śliwka odbił potem intuicyjnie tyłem "dyszlem" w okolice antenki, a tam dzieła dopełnił Kamil Semeniuk.
Akcja, którą komentatorzy nazwali reklamą siatkówki, była tylko jednym z wielu świetnych momentów libero Jastrzębskiego Węgla w tym spotkaniu. Był prawdziwym utrapieniem rywali, bo uwijał się w obronie, biegając nieraz aż w okolice band reklamowych. Do tego w pięciosetowym meczu, przy mocnej zagrywce Serbów, miał 63 procent pozytywnego przyjęcia.
Od lat numerem jeden na tej pozycji w kadrze jest Zatorski. W minionym sezonie klubowym musiał on przez pewien czas pauzować z powodu problemów z biodrem. Popiwczak z kolei zbierał pochwały za występy w barwach Jastrzębskiego Węgla, z którym zdobył mistrzostwo Polski i dotarł do finału Ligi Mistrzów. Na igrzyska będzie mógł pojechać tylko jeden z nich. Popiwczak nie tylko grą w klubie, ale i dotychczasowymi występami tego lata w drużynie narodowej wysłał Grbiciowi wyraźny sygnał, że należy go brać mocno pod uwagę. I że nie zamierza ułatwiać trenerowi wyboru.
Podobnie można powiedzieć o Bołądziu, który jeszcze rok temu rywalizował jedynie z Karolem Butrynem o miano trzeciego atakującego w kadrze. Teraz dobitnie pokazuje, że zasługuje na to, by bardzo poważnie rozważać jego kandydaturę przy budowaniu składu na turniej olimpijski. Bo nie dość, że sam brylował w sezonie klubowym w Projekcie Warszawa, to także nie zawodził przez całe lato w drużynie narodowej. I tak samo było w sobotę. Z 25 "oczkami" był najlepiej punktującym graczem spotkania, miał aż 77-procentową skuteczność ataku, a Serbowie ani razu nie zdołali go zatrzymać blokiem. Do tego jeszcze w pewnym momencie urządził sobie na nich polowanie w polu zagrywki - posłał w sumie aż pięć asów.
Jak sam ocenia swój występ? Przede wszystkim nie lubi mówić o sobie, co widać dobrze po jego wypowiedziach. - Zawsze może być lepiej. Na zagrywce mieliśmy trochę błędów - nie potrafiliśmy odrzucić Serbów od siatki - zaznacza 30-latek, z którego bardzo trudno wyciągnąć coś poza pochwałami dla kolegów z reprezentacji.
Należy on do najmniej doświadczonych na arenie narodowej w 17-osobowym gronie kadrowiczów, które liczy się wciąż pod kątem olimpijskiej selekcji. Wychwalany z każdej strony tego lata zawodnik stwierdza jedynie, że czuje się coraz lepiej wraz z zyskiwanym ograniem i cieszy się, że w sobotę mógł zagrać od początku.
- Starałem się chłopakom nie przeszkadzać. Naprawdę mamy taką ekipę, że sam trening dużo mi daje. Można w każdym elemencie się podciągnąć - zapewnia.
Pytania o walkę o igrzyska szybko zbywa, zapewniając, że nie myśli o tym. Trudno jednak w to uwierzyć na ostatnim etapie selekcji. Grbić zapowiedział bowiem jakiś czas temu, że będzie chciał podjąć decyzję tuż po turnieju w Lublanie. Zostawił sobie jednak też furtkę i może opóźnić to do przyszłotygodniowego turnieju finałowego LN w Łodzi.
Przez ostatnie dwa lata pewniakami na ataku w reprezentacji byli Bartosz Kurek i Łukasz Kaczmarek. Ten drugi, w 2022 roku był rezerwowym, ale w poprzednim sezonie - wobec kłopotów zdrowotnych Kurka - świetnie sprawdził się jako lider i był jednym z głównych bohaterów obfitującego w sukcesy lata. W ostatnim sezonie klubowym jednak Kaczmarek mierzył się z kłopotami osobistymi, do tego doszedł wielki kryzys jego klubu - Zaksy Kędzierzyn-Koźle - i obecnie siatkarz ten wciąż jest daleki od optymalnej formy. Kurkowi w klubie zdarzały się przerwy w grze i dopiero wraca do topowej dyspozycji. W tej sytuacji szanse Bołądzia na igrzyska wydają się znacznie większe niż choćby 12 miesięcy temu. Tym bardziej że niewykluczone, iż trener zdecyduje się na to, by zabrać do Paryża trzech atakujących (Jeden z nich pełniłby rolę rezerwowego. Drugą najbardziej prawdopodobną opcją jest zabranie pięciu przyjmujących).
Polacy występ w Słowenii zakończą zaś niedzielnym pojedynkiem z Kubańczykami. Pytanie, komu wtedy Grbić da szansę. Niezależnie od składu jednak Biało-Czerwonym szczególnie będzie zależało, by wygrać to spotkanie.
- Ostatni mecz w pierwszym turnieju LN przegrany, ostatni mecz w drugim turniej przegrany. Mimo że trener nas uczulał na to. To chyba będzie największa motywacja. By sobie tutaj na to nie pozwolić i w dobrym stylu zakończyć tę fazę interkontynentalną - podkreśla Popiwczak.
A kilku polskich siatkarzy będzie musiało być też cały czas w gotowości w tym spotkaniu. Bo nawet jeśli tym razem zaczną mecz na ławce rezerwowych, to nigdy nie wiadomo, kiedy szkoleniowiec wezwie ich na parkiet i być może ten występ również zdecyduje, jak zakończy się ich osobista walka o igrzyska.