Poprzedni sezon był dla Kamila Semeniuka - jak mówi on sam - kubłem zimnej wody i lekcją pokory. Rok temu przyjeżdżał na zgrupowanie reprezentacji Polski, aby się odbudować. Teraz sytuacja zmieniła się nie do poznania. Siatkarz Sir Safety Perugii dołączył do kadry jako zdobywca wszystkich trofeów, jakie mógł w tym sezonie zdobyć z klubem. Mistrz Włoch, triumfator klubowych mistrzostw świata oraz Pucharu i Superpucharu Włoch marzy teraz o tym, by po raz drugi w karierze pojechać na igrzyska. Przyjmujący, który z Zaksą wygrał wcześniej dwukrotnie Ligę Mistrzów, jest w topowej formie i choć wszyscy widzą w nim znów pewniaka, to sam o swoich szansach na udział w paryskim turnieju olimpijskim wypowiada się nieco ostrożniej.
Kamil Semeniuk: Fakt, przeniosłem się od razu z sezonu klubowego na reprezentacyjny, ale nie mam z tym żadnego problemu. Wolę wręcz od razu przejść w rytm meczowy, by wypracowana w klubie forma nie przepadła. Bo fajnie jest odpocząć tydzień czy dwa, ale potem powroty do formy są dość ciężkie. Cieszę się więc, że jestem już z kadrą i od razu załapałem się na granie.
Początkowo nie byłem brany pod uwagę w planach pod kątem tego wyjazdu, ale trener od początku nas uczulał i prosił, abyśmy byli gotowi i dyspozycyjni, jeśli nastąpi taka konieczność. Więc jak tylko dostałem informację, że mam lecieć do Antalyi, powiedziałem: "OK, nie ma problemu". W tym okresie przejściowym - między występami w klubie a przyjazdem na zgrupowanie kadry - starałem się we własnym zakresie podtrzymać formę, m.in. wizytami na siłowni. Byłem więc gotowy. Spakowałem plecak oraz buty i jestem.
Szczerze mówiąc, to nie zastanawiałem się nad tym. Priorytetem jest to, by być w pełni zdrowym. Na szczęście jestem zawodnikiem, który dba o siebie i swój organizm, więc myślę, że pod tym względem nic złego się nie wydarzy. A co do formy fizycznej, to na pewno nasz sztab szkoleniowy rozplanuje wszystko tak, aby tych sił starczyło na cały sezon reprezentacyjny.
Poprzedni sezon kadrowy na pewno mi bardzo pomógł. Pojawiłem się po nieudanym sezonie klubowym i dzięki wsparciu trenera Nikoli mogłem się odbudować nie tylko siatkarsko, ale i mentalnie. Zyskałem pewność siebie i przekonanie, że potrafię prezentować wysoki poziom i przenieść to na późniejsze występy w klubie. Z nim przez ostatnie miesiące zdziałaliśmy bardzo dużo i dzięki temu teraz w kadrze też jestem mentalnie podbudowany. Bo sukcesy dodają pewności siebie.
Nie wiem, na pewno sobie tego nie planowałem (uśmiech). Czasami trzeba zrobić krok w tył, żeby potem pójść naprzód. Może taki zimny prysznic był też potrzebny w mojej przygodzie z siatkówką? Mam nadzieję, że takich momentów będzie coraz mniej.
Wydaje mi się, że każdy z nas dostał po prostu kubeł zimnej wody na głowę i to wystarczyło. Dotarło do nas, że jeśli każdy z nas nie zbierze się w sobie i nie da z siebie maksa - nie tylko w meczach, ale i podczas treningów - to kończy się to tak, jak się skończyło, czyli nieudanym sezonem. Myślę, że każdy, kto był wtedy w drużynie, przyczynił się do takiego wyniku i wziął sobie to głęboko do serca. Można powiedzieć, że to była taka lekcja pokory. Każdy też z nowym nastawieniem i energią wszedł w nowy sezon. Zmiana trenera też mogła się przyczynić do tego, że teraz ta drużyna lepiej funkcjonowała. Ogółem nie było elementu, który w tym sezonie nie funkcjonował. Pod każdym względem wyglądało to bardzo dobrze, także jeśli chodzi o atmosferę. Oczywiście, były momenty kryzysowe, przegrywaliśmy spotkania, ale na szczęście nie były to momenty, które by decydowały o końcowym wyniku.
Nie wiem. Nie chciałbym kontynuować dyskusji na temat trenera Andrei i tego, jak to wtedy funkcjonowało. Może po prostu się nie dogadaliśmy i wyszło jak wyszło. Życzę mu jak najlepiej. W Piacenzie teraz też miał dość ciężki sezon, więc na pewno nie jest mu łatwo i nie mam zamiaru wytykać mu jeszcze dodatkowo ewentualnych braków czy złych cech. Jest naprawdę fantastyczną osobą, z którą można porozmawiać na każdy temat. Po prostu na linii zespół - trener w pewnym momencie coś się u nas wypaliło i przestało to funkcjonować tak, jak powinno.
(śmiech) Zawsze fajnie jest grać w LM i to był chyba jeden z nielicznych sezonów, kiedy nie brałem udziału w tych prestiżowych rozgrywkach. Ale też było to ciekawe doświadczenie - praktycznie cały sezon graliśmy tylko w weekendy. Można było sprawdzić taki nowy wariant. Ale bardzo się cieszę, że w kolejnym sezonie wracamy już do występów na europejskich parkietach i przede wszystkim na te najważniejsze - do LM.
Fakt, mam już trochę typowo włoskich gestów, ale chciałbym tu podkreślić, że jestem dumny z mojego pochodzenia i kraju oraz będę cały czas reprezentował Polskę (uśmiech). Cieszę się też, jak czasem mogę nauczyć nieco polskiego kolegów z drużyny.
Nie jest źle, cały czas są postępy. Jestem samoukiem i mogę powiedzieć, że jestem zadowolony z poziomu, który prezentuję po dwóch latach. Mogę porozmawiać z kolegami z zespołu i udzielać wywiadów czy występować w klubowych mediach. Oczywiście, do perfekcji jeszcze daleka droga, ale jeszcze mam czas, by mój włoski doszlifować.
Jak do tej pory więcej po włosku. Łatwiej mi czasem, gdy nie mogę sobie przypomnieć jakiegoś potrzebnego słówka po angielsku. Ale też trener już bardzo dobrze mówi po polsku.
Oczywiście. Gdzieś na początku było więcej swobody i luzu, bo nawet jak był z nami w windzie, to można było powiedzieć coś na jego temat, a i tak większości słów nie rozumiał. Teraz, gdy jedziemy razem windą, to jest cisza (śmiech). A tak naprawdę, to cały czas wtedy rozmawiamy, ale już na wszelki wypadek "nie obgadujemy" wówczas spraw dotyczących trenera.
Nie było go między nami, zawodnikami. Ale to w sumie ciekawe doświadczenie, że w przeciągu roku te role się aż tak odwróciły. Życzę chłopakom jak najlepiej i by też się odbudowali. Nie tylko fizycznie i siatkarsko, bo myślę, że to nie będzie problem - to bardzo dobrzy zawodnicy - ale by się odbudowali mentalnie. By ta historia, która wydarzyła się w klubie, została za nimi, by odcięli się od tego i zakończyli ten temat. Po prostu by otworzyli notes na nowej stronie i zapisywali kolejne kartki. Myślę, że nie będzie to raczej jakoś długo trwało, by zawodnicy, którzy w tamtym sezonie ciągnęli grę naszej reprezentacji, w tym roku też byli jej kluczowymi graczami.
Myślę, że mimo wszystko psychicznie. Miałem wtedy bardzo dużo momentów, gdy nie byłem pewny, czy dalej będę w reprezentacji. Czy prezentuję na tyle dobry i wysoki poziom, by dalej w niej być. Bardziej więc w tym, jak prezentowałem się wtedy na boisku, odgrywał rolę aspekt mentalny niż czysto siatkarski.
Jeszcze nie, bo zjeżdżaliśmy się w różnych terminach i na razie ciągle jesteśmy w rozjazdach. Tak naprawdę chyba był tylko jeden dzień, kiedy byliśmy wszyscy razem skumulowani w Spale. To był jeden popołudniowy trening. A tak cały czas funkcjonujemy na razie w grupach w związku z tym, kto kiedy zakończył sezon i kiedy był gotowy, by dotrzeć na zgrupowanie. Na razie więc jeszcze nie czuć tej rywalizacji o igrzyska, ale myślę, że ten moment nadejdzie. Przylecieliśmy do Turcji taką "14", na jaką mogliśmy sobie obecnie pozwolić. Na przykład z Tomkiem Fornalem czy z Wilfredo Leonem jeszcze nie miałem ani jednego wspólnego treningu.
Ciekawe pytanie. Poprzednie igrzyska odbywały się w czasie pandemii, bez kibiców na trybunach, więc atmosfera na pewno nie była taka, jaka będzie w tym roku. Ale tak, co do organizacyjnych spraw to można powiedzieć, że mam już bagaż doświadczenia. Bardzo bym chciał wziąć udział jeszcze raz w tej imprezie, bo jest naprawdę unikatowa. Myślę, że każdy sportowiec o tym marzy.
Nie tylko to. To były moje pierwsze igrzyska i to w pierwszym sezonie reprezentacyjnym, więc mogę tylko miło wspominać ten turniej. Pomimo oczywiście smutnego dla kadry wyniku. Dobrze pamiętam stołówkę, która była otwarta praktycznie 24 godziny na dobę. Cała wioska olimpijska jest też czymś bardzo fajnym - w jednym miejscu jest tylu sportowców. Można spotkać kogoś sławnego czy ciekawego, kogo wcześniej widziało się tylko w telewizji.
Huberta Hurkacza. Wcześniej znałem go jedynie z telewizji i szczerze mówiąc, to na tej podstawie wydawał mi się... wyższy i bardziej umięśniony niż na żywo (uśmiech). Było tam też wielu innych sportowców, obok których fajnie było chociażby przejść.
Nie mam kalendarzyka, w którym skreślam dni pozostałe do rozpoczęcia igrzysk...I naprawdę skupiam się obecnie na pierwszym turnieju LN i gdy będę miał okazję wyjść podczas niego na boisko, to chcę zaprezentować się najlepiej jak tylko potrafię. Potem przyjdą kolejne dni i kolejne turnieje. Myślę, że czas na taką pełną koncentrację na igrzyskach przyjdzie po turnieju finałowym LN. Wtedy naprawdę będzie można wszystko w stu procentach podporządkować igrzyskom, na które mam nadzieję, że pojadę.
Zgadza się. Pierwotnie planowaliśmy go zaraz po igrzyskach, ale - trochę za namową mojego taty - zmieniliśmy termin. Doszliśmy wspólnie z Kasią do wniosku, że ma on jednak chyba trochę racji, by skoncentrować się teraz w stu procentach na igrzyskach, a nie głową być przy sprawach organizacyjnych dotyczących ślubu. Rzeczywiście nie wyobrażam sobie, że miałbym teraz myśleć o menu, sali czy DJ-u i innych tego typu rzeczach związanych z tą ważną uroczystością. Bardzo dziękuję Kasi za wyrozumiałość, bo nie pierwszy i nie ostatni raz nasze plany są podporządkowywane siatkówce. Do tego - nie wchodząc w szczegóły - wspomnę tylko, że po wcześniejszym wywiadzie, w którym mówiłem o przełożeniu ślubu i emocjach Kasi z tym związanymi, wylał się na nią bezpodstawnie hejt [W rozmowie dla TVP Sport Semeniuk powiedział: "Broniłem tamtej daty, ponieważ wiedziałem, że Kasia będzie się zajmować tematem. (...) Pod naciskiem moich rodziców po paru dniach płaczu Kasia dała zielone światło, byśmy przesunęli ślub". - red.].
To było nasze pierwsze wspólne wesele od dwóch lat. Przeważnie ja nie mogłem być na takich uroczystościach i Kasia musiała na nie chodzić sama. Myślę, że podjęliśmy słuszną decyzję. Choć Kasia już mi żartobliwie przypomniała, że jak nie pojadę na igrzyska, to nie będzie szczęśliwa, że zgodziła się na to przełożenie ślubu, więc lekka presja jest.
Tak, ale jak nie będę w ogóle na igrzyskach, to i szansy na medal nie będzie. A tak na poważnie już, to mam wielką nadzieję, że nie tylko wezmę udział w tej imprezie, ale i wrócę z krążkiem. I będę mógł go zaprezentować w przyszłym roku na moim weselu.
Zawsze celem jest zajęcie pierwszego miejsca, ale wiemy już, jak trudno jest zdobyć jakikolwiek medal na dużej imprezie. Gdy wracasz bez tego z najcenniejszego kruszcu, to przez chwilę czujesz smutek, ale potem już robi się miło i pojawia się satysfakcja.
I kuzyna też. Dobrze, że medale olimpijskie w Paryżu mają dać się podzielić na cztery części.
Na pewno jedną tacie, drugą bratu, z Kasią będziemy mieć wspólną. A co do czwartej, to z pewnością znajdą się odpowiednie ręce.
Oj tak, to nasz biszkoptowy słodziak. Ale mimo wszystko za Kasią tęsknię bardziej (uśmiech). Dzięki obecnej technologii, mimo dość częstych wyjazdów, jestem na bieżąco z rozwojem Scooby'ego - Kasia przesyła mi cały czas zdjęcia i filmiki z nim.
Zgadza się. Pies podobno zawsze na samym początku wybiera osobę, z którą ma najmocniejszą więź i u nas jest nią Kasia. Tym bardziej że sama go odbierała i pierwsze wspólne dni spędzili sami - ja byłem wtedy na turnieju finałowym Pucharu Włoch. Scooby nie słucha mnie tak dobrze jak Kasi. Widać, że jak nie ma mnie tydzień czy dwa, to trochę zapomina pewne rzeczy, więc można powiedzieć, że to taki "synek mamusi".
O, tak! Z zabawą nie mamy żadnego problemu. Można powiedzieć, że ja odpowiadam za departament rozrywki, a Kasia jest od całej reszty.