"Katastrofa, żenada". Aż brakuje słów. Grbić i Kurek mają dość

Agnieszka Niedziałek
- Katastrofa, żenada i nie wiem, jakich jeszcze słów użyć, by nie dostać jakiejś kary - ocenia Bartosz Kurek. Kapitan nie jest w reprezentacji Polski osamotniony w ostrej krytyce przepisu dotyczącego powołania trzynastego siatkarza na igrzyska w Paryżu - w pełni popiera go w tym trener Nikola Grbić. Doświadczony atakujący na tym nie kończy - ostrzega także m.in. władze PlusLigi.

Gdy w styczniu Międzynarodowy Komitet Olimpijski ogłosił, że drużyny siatkarskie podczas igrzysk w Paryżu będą miały postać 12+1 - gdzie dodatkowy zawodnik będzie rezerwowym - to przedstawiano to jako wyciągnięcie pomocnej dłoni trenerom. Tyle że oni i zawodnicy patrzą na to zupełnie inaczej i z łatwością punktują wady tego rozwiązania. A je samo uważają za potwierdzenie słabości siatkarskiego środowiska w relacjach z MKOl. - To tak, jakbyśmy wnioskowali o kredyt w wysokości stu tysięcy, ale oni dali nam pięć - ocenia prowadzący Polaków Nikola Grbić.

Zobacz wideo Jurij Gladyr po dramatycznym półfinale mistrzostw Polski: Sport jest dla nich okrutny, a dla nas piękny

Grbić i Kurek nie szczędzą krytyki pomysłowi działaczy. "To bezsensowne"

Gdy od lat na wielkie imprezy rangi mistrzowskiej w siatkówce trenerzy zwykle zabierają 14 zawodników, to przed igrzyskami zawsze mieli dodatkowy ból głowy. Bo na ten najważniejszy turniej czterolecia musieli redukować skład do 12. Co jakiś czas przedstawiciele tej dyscypliny zwracali uwagę na konieczność zmian i ujednolicenia zasad, ale nie miało to przełożenia na rzeczywistość. Teraz do zmiany doszło, ale takiej, która w ogóle nie cieszy głównych zainteresowanych. Dołożono bowiem tylko jednego zawodnika i to takiego, który do czasu kontuzji jednego z kolegów nie będzie pełnoprawnym członkiem drużyny. Nie będzie mieszkał w wiosce olimpijskiej i bez rozegrania choćby jednej akcji nie dostanie medalu, jeśli wywalczy go jego drużyna.

- Katastrofa, żenada i nie wiem, jakich jeszcze słów użyć, by nie dostać jakiejś kary. Uważam to za dużą słabość naszej dyscypliny, która nie ma siły oddziaływania na MKOl. Zapominamy o tym temacie i budzimy się dopiero miesiąc przed igrzyskami. Trzeba zacząć lobbować o ujednolicenie zasad znacznie wcześniej - przekonuje Kurek.

W pełni zgadza się z nim Grbić, który obrazowo przedstawia sytuację. - Prosiliśmy o dwóch dodatkowych zawodników, a działacze zachowali się tak, jakbyśmy wnioskowali o kredyt w wysokości stu tysięcy, a oni na to odpowiedzieli: "Damy wam pięć". Lepiej już nie dawać nic. To wprowadza tylko zamieszanie. Mam nadzieję, że dzień po finale olimpijskim wszystkie federacje przycisną MKOl, by zmienić te reguły i nie czekać aż do roku kolejnych igrzysk - podkreśla Serb.

On i Kurek zwracają też uwagę, w jak trudnym położeniu stawia się owego dodatkowego zawodnika, który nie przebywa cały czas z grupą i musi niejako liczyć na kłopoty kolegi, by dostać szansę. Szkoleniowiec wskazuje też dodatkową kuriozalność tego przepisu z perspektywy selekcji przed turniejem.

- Powiedzmy, że kontuzji dozna libero, a ja jako ten transfer medyczny wziąłem środkowego. Albo urazu nabawi się wtedy rozgrywający. Jak mam przewidzieć, na jakiej pozycji będzie grał ten zawodnik? To bezsensowne - kontynuuje wywód trener wicemistrzów świata i mistrzów Europy.

Kapitan Polaków ostrzega władze polskiej ligi. "Mam nadzieję, że zdają sobie z tego sprawę"

Bardzo krytycznie podchodzi on do oporu ze strony MKOl, by na igrzyska również można było zabierać 14 siatkarzy. Zestawia to z wprowadzaniem do programu olimpijskiego nowych, niszowych sportów.

- Tak jakby te dwie dodatkowe osoby w wiosce czy te dwa dodatkowe medale przeszkadzały organizatorom. Ile jest nowych sportów? Są wśród nich takie, o których nigdy wcześniej nie słyszałem i nie wiem nawet, co to za dyscyplina. Nie zrozumcie mnie źle, nie lekceważę nikogo, ale siatkówka ma bardzo długą i bogatą historię olimpijską. Naprawdę nie da się załatwić tych dwóch dodatkowych zawodników? - pyta retorycznie mistrz olimpijski z Sydney i brązowy medalista igrzysk w Atlancie.

Rozwiązanie wprowadzone przez MKOl nie jest jedyną sprawą, co do której zastrzeżenia wobec działaczy ma Kurek. Doświadczony atakujący ostatnie cztery lata występował w lidze japońskiej, a teraz - czego jeszcze oficjalnie nie potwierdzono - ma wrócić do Polski i bronić barw Zaksy Kędzierzyn-Koźle. Chwali on władze azjatyckiej ligi i uważa, że podejmowanymi decyzjami (m.in. zwiększeniem limitu obcokrajowców) pokazują, iż stawiają na rozwój. Nie dostrzega zaś tego samego u władz innych lig.

- Liga japońska ma olbrzymi potencjał. Szefowie innych rozgrywek muszą być bardzo zaniepokojeni. Mam nadzieję, że z tego niepokoju wyjdzie chęć zmian i rozwój. Jeśli władze PlusLigi, ligi włoskiej czy tureckiej prześpią kolejne lata, to za chwilę może się okazać, że kibice przerzucą się z zainteresowaniem na Japonię. Nie wolno nam osiąść na laurach. W Azji tworzy się właśnie coś dużego i jeśli chcemy być konkurencyjni, to musimy stworzyć nową jakość i nowy produkt. Mam nadzieję, że działacze PlusLigi zdają sobie z tego sprawę - zaznacza.

Gdy jednak dziennikarze dopytują, co dokładnie ma na myśli poprzez tę nową jakość, Kurek uśmiecha się tylko i rzuca: - Jak zacznę wystawiać faktury za to, to będę się dzielił pomysłami.

Co z nową umową Grbicia? Tajemnicza odpowiedź trenera. Kłopot bogactwa...meczów towarzyskich

Podpisana w 2022 roku umowa Grbicia na pracę z reprezentacją Polski obowiązuje do igrzysk w Paryżu. Co będzie dalej? Już na początku marca - za sprawą podpisu do zdjęcia zamieszczonego na Instagramie przez jego agenta - zrobiło się zamieszanie i zaczęto się zastanawiać, czy kontrakt nie został już przedłużony. Okazało się, że wtedy jeszcze nie, ale oczywistym było, że rozmowy trwają. A jak jest teraz?

- Nie mogę się wypowiadać na ten temat - kwituje krótko słynny Serb, co znów pozostawia różne możliwości interpretacji.

Bez problemu zaś opowiada m.in. o wizycie w Paryżu, której celem było sprawdzenie hali, w której mają trenować Polacy. Nie jest to obiekt zaproponowany przez Francuzów.

- Uważam, że ta, którą wybraliśmy, jest w stu procentach lepsza. Jest bliżej - praktycznie w połowie drogi od wioski olimpijskiej w porównaniu do tej oficjalnej. Będziemy więc tracili znacznie mniej czasu na przejazdy. Poza tym możemy też wybrać porę treningu - wylicza zalety tego rozwiązania szkoleniowiec.

Pojawia się również temat dużej rozpiętości czasowej meczów podczas igrzysk w Paryżu - pierwszy zacznie się o godz. 9 rano, a ostatni wyznaczono na 21. Gdy jeden z przedstawicieli mediów przypomina z żartem porę rozpoczęcia finału, a potem ćwierćfinału (Polacy ostatnio pięć razy z rzędu odpadali na tym drugim etapie), to Grbić najpierw uśmiecha się tylko i kwituje krótko: "Najpierw dostańmy się do tego etapu". Potem zaś przypomina po raz kolejny, jak mocna będzie obsada tej imprezy po zmianie zasad kwalifikacji i że Polacy - także za sprawą nowego systemu turnieju olimpijskiego - na bardzo mocnego przeciwnika mogą trafić już w fazie grupowej.

- Nastawiam się na najmocniejszą możliwą opcję. Chcę, byśmy byli na to przygotowani, bo jak chcemy być mistrzami olimpijskimi, to musimy być gotowi na każdy scenariusz - argumentuje.

Polacy formę pod igrzyska będą budować występami w Lidze Narodów oraz licznych meczach towarzyskich. Grbić nie kryje, że - jego zdaniem - zbyt licznych.

- Trzeba pamiętać, że sezon jest teraz krótszy. Ale rozumiem, że polska federacja ma swoje zobowiązania i umowy. Jaki byłby optymalny wariant? O dwa, trzy spotkania mniej. Rok temu powiedziałem chłopakom przed Memoriałem Wagnera: "Nie myślcie teraz o waszej dyspozycji, bo będzie znacznie poniżej maksimum. Moim celem nie jest Memoriał Wagnera, jest nim wygranie ME. Memoriał był po to, być coś jeszcze poprawić w grze i dostać informację zwrotną. I tak było. Potem forma stopniowo rosła i dało to efekt podczas ME - wspomina.

"To znaczy, że nie masz mentalności, której potrzebuję". Droga ważniejsza od celu

W poniedziałek w Spale pojawiła się druga grupa kadrowiczów. Dołączyła do 17 zawodników, którzy byli na zgrupowaniu od początku, czyli od ubiegłego tygodnia. Ostatnia część dotrze 13 maja. Grbić nie kryje, że sytuacja zdrowotna i dyspozycja fizyczna jego drużyny przed tym sezonem kadrowym jest gorsza niż rok temu. Ale od razu przypomina, że w pierwszym roku jego pracy z Polakami nie mógł liczyć na kontuzjowanych Wilfredo Leona i Norberta Hubera, a ubiegłego lata urazy w pewnym momencie wykluczyły Kurka i Mateusza Bieńka. I zaznacza, że właśnie dlatego chce, by każdy z teoretycznych zmienników był w najwyższej formie, bo nie wiadomo, kiedy będzie potrzebny na boisku.

Szkoleniowiec powtarza też po raz kolejny, że częste rozmawianie o cudzych oczekiwaniach tylko potęguje presję. On zaś chce, by zawodnicy skupili się na tym, nad czym mają kontrolę. - Czyli na naszym występie, na treningach, odpowiedniej dawce snu, odżywianiu. To jest w naszych rękach - podkreśla.

Nie oznacza to jednak, że sam zrezygnował z przemowy na początku sezonu olimpijskiego. Planuje jeszcze drugą. - Przypomniałem na razie tylko chłopakom, gdzie jesteśmy, do czego się przygotowujemy. Zostały nieco ponad trzy miesiące do finału igrzysk. Powiedziałem im, że te trzy miesiące mogą być historyczne dla nas wszystkich. Jeśli spojrzeć na to z tej perspektywy, to wszystko się zmienia. Problem z plecami czy kolanem oraz brak czasu spędzonego z rodziną czy wakacji i dni wolnych tracą na znaczeniu. To prosta sprawa - co wolisz? Poświęcić te trzy miesiące na wymienione sprawy czy złoto? Możesz mieć całe lato wolne, jeśli chcesz. Nie ma problemu. Ale to znaczy, że nie masz mentalności, której potrzebuję na ten turniej - argumentuje szkoleniowiec.

I choć dba o motywację zawodników, to sam nie chce deklarować teraz, że jego drużyna poleci do Paryża po złoto. Przekonuje, że wypowiadanie tego na głos nie jest konieczne, a sam woli skupić się bardziej na drodze niż na efekcie.

- Dwa lata temu podpisałem kontrakt, bo chciałem zostać mistrzem olimpijskim jako trener. Ale zależy mi na tym, by zawodnicy nie wybiegali myślami do finału igrzysk, a skupili się na codziennej pracy i rozwoju. Na tym, co każdy z nas musi zrobić, by być lepszym. A kiedy wszyscy będą cisnąć na 100 procent, to poprawimy się też znacząco jako zespół - przekonuje.

Więcej o: