Dotychczas turecka siatkówka kojarzyła się z sukcesami kobiet. W ostatnich latach coraz częściej do głosu dochodzą tamtejsze męskie kluby - po raz drugi z rzędu mają swojego przedstawiciela w półfinale Ligi Mistrzów. W ostatnim sezonie Jastrzębski Węgiel mierzył się na tym etapie z drużyną Halkbanku Ankara, a teraz mistrzom Polski przyszło rywalizować z innym klubem z tego miasta - Ziraatem.
Ziraat to dziś trzecia drużyna ligi tureckiej, ale nie warto jej lekceważyć - w trzech poprzednich sezonach sięgała po mistrzostwo. Jastrzębski Węgiel zaś z jednej strony jest faworytem, ale z drugiej miał ostatnio swoje problemy zdrowotne.
Bezsprzecznie największą gwiazdą ekipy z Ankary jest Matthew Anderson. Do Turcji przeprowadził się latem. O znaczeniu amerykańskiego skrzydłowego boleśnie przekonała się m.in. Grupa Azoty Zaksa Kędzierzyn-Koźle, która trafiła na Ziraat w fazie grupowej LM.
- Na bazie meczów z nami rzeczywiście można powiedzieć, że Ziraat to trochę Anderson i spółka. To Amerykanin przesądził o losie tie-breaka w naszym pierwszym meczu. W optymalnej formie jest to gracz ze światowego topu, zapewnia drużynie dużą jakość - przyznaje w rozmowie ze Sport.pl statystyk Zaksy i reprezentacji Polski Marcin Nowakowski.
Kędzierzynianie, którzy dwukrotnie przegrali z Ziraatem, co prawda w tym sezonie mierzą się z wielkimi kłopotami zdrowotnymi, ale klasa gwiazdora reprezentacji USA jest niepodważalna. Jego obecna forma jest jednak niewiadomą, bo Anderson ostatnie mecze opuścił. Czy chodziło przynajmniej częściowo o oszczędzanie sił na walkę o finał LM, czy też doświadczony gracz wciąż nie jest w pełni sił - okaże się wieczorem.
Nowakowski zaznacza, że nie tylko na Andersona trzeba uważać w tej drużynie. - W Polsce mało kto słyszał o Wouterze ter Maacie, ale gra on skutecznie - na kilkanaście spotkań poprzedzających pierwsze spotkanie z nami miał tylko jedno słabe. Atakuje nietypowo, przez co może stanowić wyzwanie. To jedna z najszybszych piłek na prawym skrzydle, jakie widziałem. Patrząc jednak na to, jakimi zawodnikami dysponuje Jastrzębski Węgiel, to uważam, że Tomek Fornal czy Rafał Szymura są w stanie odpowiednio szybko dojść do niego i go zatrzymać - ocenia.
Poza skrzydłowymi statystyk zwycięzców trzech ostatnich edycji LM chwali także środkowego Bedirhana Bulbula. A gdyby Anderson zagrał, to jak go zatrzymać? Otóż trzeba być cierpliwym.
- To klasowy zawodnik i swoje w meczu zrobi w ofensywie, pośle też parę asów. Można zaś liczyć na to, że za sprawą szybszej piłki ucierpi dokładność i gdy nie uzyska pełnego zasięgu, to można go wyblokować i wyprowadzić kontrę. Czy warto celować w niego zagrywką, by utrudnić mu atak? Różnica w jakości gry między nim a Oreolem Camejo jest na tyle duża, że nie ma to dużego znaczenia. Ale ten ostatni też ma swoje atuty - potrafi np. zaatakować nawet z piłki zza antenki - wskazuje mój rozmówca.
Zaksa w bieżącej edycji LM trafiła na oba kluby z Ankary, w barażu o ćwierćfinał przegrywając z Halkbankiem. Która z ekip z tego miasta jest mocniejsza? Nowakowski nie ma wątpliwości.
- W lidze raz górą są jedni, raz drudzy, ale uważam, że lepszą drużyną jest Ziraat. Ma też większą siłę rażenia. Halkbank to bardziej indywidualności i oparcie jedynie na lewym skrzydle - zaznacza.
Te indywidualności to mistrz olimpijski z Tokio Francuz Earvin N'Gapeth i Holender Nimir Abdel-Aziz. Ale to nie koniec gwiazd tureckiej ekstraklasy. Do tego dochodzą Anderson w Ziraacie czy Niemiec Gyorgy Grozer w Arkasie Izmir - te nazwiska mogą robić wrażenie. W ostatnich miesiącach głośno było zaś o tym, że atrakcyjną ofertę z Turcji dostały niektóre gwiazdy reprezentacji Polski, z Wilfredo Leonem i Tomaszem Fornalem na czele. Drugi zdecydował się pozostać w Jastrzębskim Węglu, a pierwszy jeszcze nie podjął decyzji. Kuszony jest on też m.in. przez kluby PlusLigi.
- Takiego hegemona jak Halkbank stać na to, by zaoferować Leonowi milion euro, ale nie jest też tak, że tureckie kluby są w stanie wyjąć dowolnego zawodnika z innej ligi - mówi Sport.pl Jakub Malke, siatkarski agent. - Turcy nie mogą się równać choćby z PlusLigą czy Serie A. Czołowe kluby pod kątem sportowym porównałbym do środka tabeli naszej ekstraklasy. Na razie w Turcji jest kilka dużych nazwisk. Na pozyskanie przez Ziraat Andersona wpływ miała choćby agresja zbrojna Rosji. Zachętą może być też mniejsza liczba drużyn niż np. obecnie w Polsce, co ważne pod kątem zdrowia zwłaszcza dla doświadczonych zawodników - przyznaje Malke.
Jego zdaniem poziom możliwości finansowych klubów tureckich faluje, na co wpływ mają m.in. wydarzenia polityczne. Oba wspomniane wielkie kluby z Ankary sponsorowane są przez banki. Fenerbahce i Galatasaray ze Stambułu są zaś częścią wielosekcyjnych klubów o długiej historii.
- Tam finansowanie siatkówki nieraz jest uzależnione od sytuacji w innych sekcjach. Jest też np. Arkas - prywatny klub, który ma świetną infrastrukturę. Dba się tam o szkolenie - wybudowano ogromny ośrodek treningowy, taką mniejszą wersję tego, co przygotowała dla swoich piłkarzy Legia Warszawa. W całej Turcji w ostatnich latach zainwestowano w infrastrukturę i powstało dzięki temu kilka fajnych hal - opisuje Malke.
Podkreśla on, że rekordowe sumy odnośnie kontraktów padają w Turcji raczej w kobiecej siatkówce. Dlaczego w tym kraju jest ona tak wyraźnie mocniejsza od męskiej?
- Jest tam wiele utalentowanych dziewczyn, a w przypadku chłopców mocną konkurencją jest koszykówka. Jest bardziej popularna, są też w niej większe pieniądze - wyjaśnia agent.
Przyznaje on jednak, że sytuacja męskiej siatkówki poprawia się tam z roku na rok. Reprezentacja zaczęła lepiej grać, a czołowi zawodnicy coraz częściej trafiają do zagranicznych klubów i tam podnoszą poziom.
- Brakuje jednak rozwiązań systemowych na miejscu. Nie stawiają tak mocno na rozwój jak np. Japończycy, którzy zwiększyli limit obcokrajowców w lidze i potrafią dopłacać do zagranicznych kontraktów swoich siatkarzy - analizuje Malke.
Jak dodaje, tamtejszą ligę również cechuje pewien choas. - I jest on chyba wpisany w tureckie DNA. Na czym on polega w tym wypadku? Trudno z wyprzedzeniem poznać terminy meczów. U nas praktycznie rok wcześniej wiemy, kiedy odbędzie się turniej finałowy Pucharu Polski. Z Pucharem Turcji jest zupełnie inaczej. Tak samo z fazą play off - wylicza.
Jako przykład niecodziennego podejścia opowiada też o przypadku Mateusza Miki, który poprzedni sezon spędził w Tursadzie. Zawodnicy tego klubu mieszkają zupełnie gdzie indziej, niż grają domowe mecze i aby zagrać jako gospodarz, muszą odbyć nawet kilkugodzinną podróż. W praktyce więc stale grają na wyjeździe.
Wymowna jest też inna historia, którą dzieli się Malke. Jakiś czas temu ogłoszono, że finały Ligi Mistrzyń i Ligi Mistrzów w tej edycji odbędą się w Turcji. Mój rozmówca dyskutował o tym ze znajomym z tego kraju.
- Odpowiedział w stylu: "jeśli się odbędą". Bardzo liczą na to, że do finału dotrze któryś z ich klubów. Bo jeśli nie, to jestem w stanie sobie wyobrazić różne rzeczy - przyznaje z uśmiechem agent.
Chaosu w tureckiej siatkówce doświadczył też Dawid Konarski. Mistrz świata z 2014 i 2018 roku razem z Bartoszem Kurkiem stanowią polski akcent w historii Ziraata. Bronili barw tego klubu w sezonie 2017/18. Pierwszy z nich po powrocie opowiadał o tym w wywiadzie dla PAP.
- Działy się różne cuda. Mieliśmy dużo kontuzji, potem zawieszenie i wyrzucenie zawodników z drużyny, próba rezygnacji trenera. Prezes, główny szef banku, który mało się znał na siatkówce, przyszedł na jeden mecz. Przegraliśmy, wtedy były wspomniane odsunięcia tych zawodników, mimo że walczyliśmy z drużyną, która po prostu zagrała dobry mecz. Nie zawsze się wygrywa, ale jeśli się jest wielkim prezesem i robi się drużynę, która ma wygrywać, to nie może ona przegrywać. Pierwszy raz spotkałem się z taką sytuacją. Ja jestem mało doświadczony, jeśli chodzi o wyjazdy, ale Bartek też mówił, że jeszcze mu się coś takiego wcześniej nie zdarzyło - wspominał atakujący, który obecnie występuje w Skrze Bełchatów.
W Ziraacie on i Kurek mieli styczność z ciekawym dualizmem. Bo z jednej strony był ów szalejący i impulsywny prezes, a z drugiej - świetna organizacja wewnątrz klubu. Konarski chwalił bardzo dyrektora sportowego, który świetnie się spisywał... dopóki nie został zwolniony.
- Dbał o wszystko - mieszkanie, jakie chcieliśmy, samochód służbowy, sprzęt do treningu, obsługa. W szatni mieliśmy pana, który nam wszystko prał i przynosił świeże i czyste na następny trening. Przyjeżdżaliśmy, można powiedzieć, jak piłkarze - tylko z prywatną saszetką, a wszystko czekało ułożone w kosteczkę. W Polsce jest to niespotykane. W domu jak zepsuła się pralka, to tylko dzwoniliśmy do klubu i na drugi dzień była nowa. Jak nam się nie podobała, to mogła być wymieniona na drugi dzień. (...) Każda prośba była spełniona od razu - opowiadał w 2018 roku były obecnie kadrowicz.
Jego żona zaś wówczas mogła liczyć niekiedy na prywatnego kierowcę. - Jak jechałem samochodem półtorej godziny przed meczem, a moja żona nie jest aż taką fanką, żeby patrzeć jak się rozciągamy, to kierowca klubowy przyjeżdżał po nią do domu i przywoził później do hali. Kiedyś złapało mnie i żonę zatrucie pokarmowe, to byliśmy w szoku, bo po telefonie do masażysty ludzie z klubu przynosili nam jedzenie i wszystkie leki - wychwalał "Konar".
Malke zapewnia, że siatkarze nie mają obaw co do przenosin do Turcji. Zwraca uwagę, że - pomijając wspomniany chaos - to dobre miejsce do życia. Stosuje się tam także korzystne rozwiązania podatkowe dla sportowców. Problemem czasem jest jednak inflacja.
- W dużych klubach nie ma kłopotu z wypłacaniem terminowo pieniędzy, w tych z dołu tabeli zdarzają się obsuwy. Bywa, że w małych klubach z dołu tabeli nie ma nikogo, kto by porozumiewał się po angielsku - zaznacza.
Wrażenie na pewno robi zaś atmosfera panująca podczas meczów w Turcji. Zawodnicy z innych lig muszą się oswoić z wrzawą tworzoną przez ekspresyjnych fanów.
- Dużo ludzi przychodzi zwłaszcza wtedy, kiedy termin spotkania nie koliduje z piłkarskim. Na derbach Stambułu zawsze jest gorąco, niezależnie od tego, które miejsce zajmują Fenerbahce i Galatasaray. Te kluby mają też liczne grupy kibiców w innych miastach. Grający kiedyś w Arkasie Piotr Gruszka wspominał, że gdy mieli mecz domowy z Fenerbahce, to 3/4 hali wypełniali fani rywali, którzy wcale nie przyjechali ze Stambułu - wspomina Malke.
To właśnie w Ankarze rozstrzygnie się za tydzień kwestia awansu do finału LM. Nowakowski porównuje atmosferę panującą na trybunach w Turcji do tej w Iranie. Ale jego zdaniem nie powinna ona być na tyle przytłaczająca dla mistrzów Polski, by miała wpływ na wynik.
- Decydować będzie siatkówka - ocenia statystyk Zaksy i kadry.
Idealnie by było, gdyby zawodnicy trenera Marcelo Mendeza wygrali pewnie przed własną publicznością, a przy tureckiej wrzawie tylko dopełnili dzieła.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!