Rafał Szymura latał w obronie niczym Superman, swoje dokładał też w tym elemencie Jakub Popiwczak, Norbert Huber zamurował graczom Piacenzy dostęp do parkietu po stronie Jastrzębskiego Węgla, Jean Patry i Tomasz Fornal nękali rywali atakami i w polu zagrywki, serwisowe bomby posyłał też Jurij Gładyr. A ten najbardziej niepozorny z nich - mierzący 183 cm Benjamin Toniutti - czarował na rozegraniu. Mimo urazu, który daje mu się we znaki od kilku tygodni. Mistrzowie Polski tydzień po tym jak zagrali bardzo słabe spotkanie, zafundowali przeciwnikom siatkarski nokaut i zamknęli usta sceptykom.
Jastrzębski Węgiel w ostatnich trzech sezonach wygrywał z Zaksą mecze o trofea, ale zawsze trafiały one do gabloty przeznaczonej na nagrody pocieszenia. Bo lata 2021-23 to złota era kędzierzynian, w której nie tylko wywalczyli trzykrotnie miano najlepszego klubu Europy, ale też sięgali za każdy razem po Puchar Polski. Trzykrotnie w tym czasie spotykali się też z jastrzębianami w finale walki o mistrzostwo Polski i w meczu o Superpuchar Polski. Dwukrotnie w obu przypadkach górą była ekipa z województwa śląskiego. Tylko pewnie bez mrugnięcia okiem każdy z niej zamieniłby te sukcesy na ten historyczny dla klubu w prestiżowej Lidze Mistrzów.
Najbliżej tego byli w poprzednim sezonie - w historycznym polskim finale przegrali w Turynie z Zaksą po siatkarskim dreszczowcu 2:3. Po ostatniej piłce jedni łapali się za głowy, inni padali na parkiet, a jeszcze inni wyładowywali złość na piłce. A kędzierzynianie w tym czasie fetowali i ocierali łzy szczęścia.
Teraz nie ma ich już ani w wyścigu o triumf w LM, ani w tym o PP. W pierwszych rozgrywkach odpadli w barażu o ćwierćfinał, w drugich - nie awansowali nawet do ćwierćfinału, co było sensacją. W ostatnich latach podziwiano ich, tym bardziej że wciąż odnosili wielkie sukcesy mimo odejścia kilku kluczowych zawodników (znaleziono odpowiednich następców) oraz mimo grania głównie jedną szóstką.
O ile w poprzednich sezonach nie ponieśli tego konsekwencji, to tym razem już się nie udało. A że do tego doszło wyczerpanie liderów po bardzo intensywnym lecie z kadrą i dodatkowo pechowe urazy kilku graczy, to od miesięcy walczą nie tylko z rywalami, ale przede wszystkim z własnymi kłopotami zdrowotnymi. Wydają się powoli wracać na właściwe tory, ale na dwa trofea, które ostatnio stale zgarniali, już nie mają szans.
Natomiast apetyt jastrzębian rósł przez te lata i mocno przybierał na sile. Na drugie w historii zwycięstwo w PP czekają już od 14 lat. Teraz są głównym faworytem. Weryfikacja przyjdzie już niedługo - turniej finałowy odbędzie się w ten weekend w Krakowie. Na finalne rozstrzygnięcie w LM przyjdzie poczekać jeszcze dwa miesiące. Drużynę trenera Marcelo Mendeza od tego sukcesu dzielą jeszcze dwa i to - przynajmniej w teorii - najtrudniejsze kroki. Na razie wiadomo, że po raz trzeci z rzędu awansowała do półfinału. Rok temu skończyło się na historycznym finale - w 2014 roku zajęli trzecie miejsce. Gdyby więc konsekwentnie się poprawiali, to tegoroczna majówka (finał ma się odbyć na początku maja) miałaby dla nich wyjątkowy smak.
Na przestrzeni ostatnich lat jastrzębianie dysponowali szerszą ławką niż Zaksa, teraz - paradoksalnie - trochę bardziej zaczęli ją przypominać pod tym względem. Rezerwowi niezbyt często pojawiają się na boisku. W tamtym sezonie wielkim atutem tej drużyny była podwójna zmiana. Teraz Mendez rzadko z niej korzysta. Niezbyt dobre recenzje zbiera też sprowadzony latem przyjmujący Marko Sedlacek i przeważnie na boisku są wciąż Tomasz Fornal i Rafał Szymura. W pierwszym spotkaniu ćwierćfinałowym LM wyraźnie brakło tego wsparcia zmienników, którzy by coś zmienili w słabej grze kolegów. Na szczęście, konsekwencje nie były duże. Przynajmniej na razie.
Gdy jasne było już, że jastrzębianie trafią w ćwierćfinale na Piacenzę, to wielu kibiców ostrzyło sobie zęby i czekało na siatkarskie fajerwerki. W poprzednią środę, w pierwszej odsłonie tej rywalizacji, we Włoszech zamiast fajerwerków był jednak niewypał. Zarówno lider PlusLigi i mistrz Polski w jednym, jak i trzecia ekipa Serie A zagrały słabo. Efektem było wielkie falowanie i masa błędów. Gospodarze wygrali w tym spotkaniu, o którym obie strony chciałyby szybko zapomnieć, 3:2.
Wiadomo było, że w rewanżu coś się musi zmienić. W siatkarzach Jastrzębskiego Węgla zaszła zmiana - o 180 stopni. Nieskuteczni i chaotyczni przed tygodniem teraz od razu rzucili się do gardeł rywalom. Fornal zastąpił niepewne ataki mocnymi zbiciami. Bardzo skuteczny był też Patry. Środkowi także chaotyczne poczynania zamienili na skuteczne utrudnianie życia przeciwnikom. O ile wtedy trudno było wskazać kogoś, kto w drużynie jastrzębian by nie zawiódł, to teraz nie sposób było wskazać kogoś, kto zawiódł. Wszystkie działa odpaliły.
Szymura już w poprzednim meczu, w sobotnim spotkaniu ligowym, zaliczył popisową akcję. Rzucił się wtedy w obronie już poza polem gry i mimo bardzo trudnej sytuacji przebił piłkę tyłem tak, że przeszła na drugą stronę. A że uśmiechnął się do niego los, to przeszła po siatce i zmyliła rywali, dzięki czemu przyjmujący mistrzów Polski zdobył w ten niecodzienny sposób punkt. W środę znów fruwał niczym Superman i choć tym razem punktu w taki sposób nie zdobył, to bardzo pomagał drużynie w defensywie.
- Bardzo lubię Fornala. Ma w swojej grze coś więcej, jest uniwersalny. Myślę, że wiele osób się ze mną zgodzi. Potrafi zmienić kierunek w każdej chwili. Toniuttiego też bardzo cenię i lubię, jest niesamowity. Ale gdybym miał kogoś skraść Jastrzębskiemu Węglowi, to Fornala - wskazał przed środowym rewanżem w rozmowie ze Sport.pl prowadzący Piacenzę Andrea Anastasi. Były trener reprezentacji Polski po tym pojedynku mógł żałować, że nie skradł go wcześniej - przyjmujący zanotował bardzo dobry występ, a pod koniec trzeciego seta okazał się katem włoskiej ekipy, który atakami i zagrywką pomógł przypieczętować wygraną gospodarzy 3:0.
I choć na pochwały zasłużyli wszyscy, miano największego superbohatera trafia do Toniuttiego. Doświadczony rozgrywający od kilku tygodni ma problemy z łydką, przez które opuścił kilka meczów w lidze. Problem polega na tym, że nie ma obecnie w klubie zmiennika, który gwarantowałby utrzymanie poziomu potrzebnego w ważnych meczach. Tydzień temu Francuz - tak jak reszta kolegów - nie błyszczał. W sobotę dostał wolne, a w środę zagrał najlepszy mecz od miesięcy. Kiwka w pierwszym secie była ozdobą tego spotkania.
Choć 34-latek czarował na boisku, to kłopoty zdrowotne w magiczny sposób nie zniknęły. Widać było, że nie jest w stanie biegać normalnie do piłki. Ale mimo to grał świetnie i w pełni zasłużenie zgarnął statuetkę dla MVP. Pozostaje jednak mały niepokój, czy w kolejnych ważnych meczach w najbliższym czasie znów będzie w stanie czarować mimo kontuzji.
Pierwsze spotkanie w ćwierćfinale LM u jastrzębian poprzedziła porażka z Barkomem Lwów. W pewnym stopniu była wkalkulowana - Mendez dał odpocząć kilku czołowym graczom. Ale po słabym występie w Piacenzie zaczęły pojawiać się głosy, że może Argentyńczyk jednak źle przygotował drużynę do ważnego momentu w sezonie. A druga sprawa, że nie dawał zbytnio odpocząć liderom w związku ze wspomnianym słabszym poziomem rezerwowych.
Środowym występem jednak jego zespół zamknął usta krytykom i sceptykom. Jastrzębianie przypominali grupę, która w finałowej rywalizacji w PlusLidze w poprzednim sezonie znokautowała Zaksę i która kilka tygodni wcześniej była bezlitosna dla rywali w dwóch potrzebnych im do awansu setach w rewanżowym spotkaniu półfinałowym LM. A ponieważ teraz są polskim jedynakiem w tych prestiżowych rozgrywkach, to cała siatkarska Polska będzie trzymała zgodnie kciuki, by popłynęli na tej fali do finału, a w nim dopełnili dzieła, którego są tak głodni.