- Nie byłem przygotowany na taką sytuację - przyznaje Norbert Huber, wracając wspomnieniami do meczu ligowego z Zaksą z początku stycznia. Miejscowi kibice - w jego pierwszym występie w Kędzierzynie-Koźlu w roli gościa od czasu zmiany klubu latem - powitali go gwizdami. Nieco ponad rok wcześniej w tej samej hali witali go owacją, gdy wracał do gry po siedmioipółmiesięcznej przerwie spowodowanej poważną kontuzją ścięgna Achillesa.
Przed tym urazem był w świetnej formie, ale teraz jest chyba w jeszcze lepszej. I to mimo że ma za sobą meczowy maraton trwający od sezonu kadrowego. W tym ligowym zgromadził już sześć nagród dla MVP i tylko o jedną więcej ma będący liderem atakujący Aluronu CMC Warty Zawiercie Karol Butryn. Wśród blokujących zaś jest Hubert i długo, długo nikt - zdobył w ten sposób aż 81 punktów, a drugi Bartłomiej Lemański 49. 25-latek gra tak m.in. dzięki lekcji, jaką otrzymał za sprawą wspomnianej kontuzji. Jeszcze niedawno myślał o tym, by zakryć pooperacyjną bliznę tatuażem, ale zmienił zdanie.
Norbert Huber: Jest go dużo. Któregoś razu pomyślałem sobie, że byłoby fajnie, gdybym te nagrody mógł sobie ustawić tak do połowy szerokości telewizora. Oczywiście, nie było i nie jest to moim głównym celem, ale przeszło mi to przez myśl. Nie można jednak bazować tylko na myśleniu, trzeba też na to pracować i każdego dnia stawać się lepszym. I mieć przy tym jeszcze trochę szczęścia.
Jeszcze kilku statuetek, może trzech. Jest więc blisko, ale na pewno nie zadowolę się tą połową telewizora. Trochę meczów do końca sezonu jeszcze zostało, więc będę pracował i może szczęście dopisze.
Jest to miłe, ale składa się na to też praca moich kolegów z drużyny. Gdy dobrze przyjmują, to rozgrywający może do mnie posłać piłkę. Ale staram się też być ważnym elementem i pracuję nad tym, by rozgrywający czuł, że w każdym momencie jestem gotowy, by dostać piłkę i ją skończyć.
Chyba sześć. Moi bliscy śledzą różne statystyki i również dzięki nim jestem na bieżąco. Sam też sprawdzam, co się aktualnie dzieje w siatkówce.
Z tego co pamiętam, to 22 punkty. Zanotowałem ten wynik w poprzednim sezonie, grając w Zaksie przeciwko Indykpolowi AZS w Olsztynie. Co do Mateusza, to bardzo dobry wynik i serdecznie mu gratuluję. Jestem pod wrażeniem, bo na jego dorobek w tamtym spotkaniu złożyła się nie tylko świetna gra atakiem, ale i w bloku oraz na zagrywce. Ten dorobek mógł być nawet większy, bo raz został zatrzymany.
Myślę, że jest to wynik do pobicia. Nie wiem, czy w meczu czterosetowym, ale w pięciosetowym na pewno jest to do zrobienia. Czy sam będę miał na to szansę - nie wiem. Oglądałem powtórkę tamtego spotkania i zgadzam się z jednym z komentatorów Polsatu Sport - Mateusz zrobił to na takim siatkarskim luzie, nie spinał się. Myślę, że jak ktoś będzie chciał pobić jego wyczyn, to na pewno nie może się "podpalać", ale też właśnie na takim luzie starać się grać.
Jest w porządku. W tym natłoku meczów, przy intensywnym kalendarzu, sprawia mi to bardzo dużo radości. Mam z tego "fun" i dobrze się czuję, robiąc to, co robię. Na początku sezonu miałem takie dwa mecze, w których zablokowałem chyba tylko po dwa razy i pomyślałem wtedy: "Kurczę, muszę chyba popracować nad tym blokiem". Któregoś dnia zostałem po porannej siłowni, by podszlifować ten element w hali i tak się zaczęło.
Nie ma żadnej tajemniczej mikstury, batonów energetycznych ani elektrolitów. Ale to też efekt pracy moich kolegów, którzy razem ze mną skaczą do bloku. Staram się o tym mówić, kiedy tylko mogę. Bo dobrze się skacze, gdy obok ma się Jeana, Tomka albo Rafała. Nawet Ben potrafi blokować (rozgrywający Benjamin Toniutti ma 183 cm wzrostu - red.).
To prawda. Mój punkt widzenia jest tu taki - mam dobrze odczytać zamysł rywala i być tam, gdzie piłka może polecieć, a potem ewentualnie znaleźć dobre miejsce, by zaatakować. Na razie wychodzi to chyba dobrze. Pewnym celem jest nawiązanie do wyczynu Dmytro Paszyckiego, który w sezonie 2014/15 miał 116 bloków. Ale na pewno nie byłbym sobą, gdybym powiedział, że mój cel to właśnie to 116. Chciałbym być po prostu dobrym elementem układanki o nazwie Jastrzębski Węgiel. Ktoś może odebrać to jako frazes, ale taka jest moja praca i staram się ją po prostu dobrze wykonywać.
Od początku starałem się dobrze pracować z klubowym trenerem przygotowania fizycznego Federico Baronim. Starałem się też dobrze komunikować kwestie dotyczące mojego samopoczucia i tego, co mi doskwiera. Mam świadomość, że zdarza się, iż mój performance faluje i w ciągu tygodnia nie zawsze dobrze się prezentuję. Ale robię wszystko co mogę, by jak przychodzi do meczu, to spisywać się znów dobrze. Jestem przygotowany, że może przyjść taki moment, gdy będę się gorzej czuł. I dlatego, kiedy jest tylko czas, to staram się potrenować intensywnie i jakościowo na siłowni, bo uważam, że to jest baza do podtrzymywania dobrej kondycji.
Przed nami dużo wyzwań - w Lidze Mistrzów i Pucharze Polski. Do tych spotkań się teraz przygotowujemy i ciężej pracujemy. Staram się też wykonywać pracę indywidualną, która dobrze mnie naładowuje i sprawia, że lepiej się czuję. W momencie, gdy zaczyna mnie łapać taka zadyszka, to częściej chodzę na siłownię, gdy mamy wolny poranek. By wykorzystywać ten czas, którego jest mało. Przez minione dwa miesiące graliśmy praktycznie stale co trzy dni. Teraz mamy ok. trzech tygodni, gdy gramy gównie raz na tydzień. To ma też znaczenie dla mentalu, który poddany jest wielu bodźcom przy częstych podróżach i meczach. Dobrze tak najnormalniej w świecie trochę od tego odpocząć.
Podczas ostatnich trzech tygodni zauważyłem taką, nazwijmy to, anomalię. Ale wiem, że muszę dobrze pracować na treningach, by przekładało się to na występ w meczu. Z drugiej strony, staram się oceniać mój potencjał treningowy, by mieć siły na cały mecz, który czasem jest dłuższy, a czasem krótszy.
W takiej drużynie jak Jastrzębski Węgiel tych najważniejszych momentów w sezonie jest kilka. Klub poprzednio zdobył PP aż 14 lat temu, jest też chrapka, by znów odnieść sukces w LM. Teraz już każdy mecz w obu tych rozgrywkach będzie najważniejszy. W PlusLidze kluczowa zaś będzie faza play off, gdy w jednym tygodniu będzie można awansować do półfinału, a w drugim grać o medale. Jak więc mówiłem, jestem gotowy na ten trudniejszy moment, ale pracuję każdego dnia, by on nie nastąpił.
Jeszcze nie wiem, czy wybiorę się tam i w jakiej roli. Więc nie wiem, czy ten język byłby mi wtedy potrzebny.
Poza podstawowymi zwrotami wiem jeszcze jedynie jak powiedzieć "zamknięty sklep".
Moi znajomi mają już bilety na różne olimpijskie zawody. Robi na mnie wrażenie, jak ktoś jest takim fanatykiem, że kupuje wejściówki na różne sporty i leci je oglądać na żywo. Co do mnie, to na ten moment nie czuję się pewniakiem do grania w reprezentacji latem.
Sytuacje, których doświadczyłem, sprawiły, że nie czuję się pewniakiem. Wiem, że wielu spraw związanych ze zdrowiem nie jesteśmy w stanie przewidzieć. To tylko sport. Jeśli chodzi o formę sportową, to - tak, jak się mówi - jesteś tak dobry jak twój ostatni mecz. W moim wykonaniu był on wporzo, ale mam świadomość, że ciężka seria spotkań przed nami. Nastawiam się na to, że za sprawą ostrych przygotowań nie będziemy raczej zapewniać miłego dla oka spektaklu na parkiecie. Ale nadal będziemy walczyć, by zapisać w każdym spotkaniu na swoim koncie trzy punkty. To będzie sprawdzian dla naszej grupy i test naszych organizmów, a także test drużynowego organizmu.
Jestem wśród tych, którzy robią wszystko, by dać argument lub argumenty trenerowi, by zadzwonił i powiedział, że widzi mnie w składzie kadry. A potem - na kolejnych etapach - by zapracować na powołanie na najważniejsze imprezy sezonu. Nie ma zaś obecnie w mojej głowie myśli o tym, co się będzie działo za parę miesięcy.
Byłem przygotowany na to, że może być różnie, ale starałem się robić co mogę, by być na liście powołanych. Wiedziałem, że każdy dzień spędzony z gronie kadrowiczów sprawi, że będę lepszy po tym, jak wyglądał cały mój wcześniejszy rok. Dzięki pracy na zgrupowaniach i wyjazdach z drużyną narodową czułem się lepiej i lepszy.
Czuję się inaczej. Mam świadomość tego, jak wygląda obecnie moja gra, ale zawsze można być jeszcze lepszym. Zawsze jest coś do poprawy. Wiem, nad czym jeszcze pracować i że muszę o siebie dbać.
Robię wszystko, by to się nie powtórzyło. Mam świadomość, że zdrowie mam tylko jedno i muszę być gotowy, by np. powiedzieć, że muszę odpocząć oraz że muszę słuchać organizmu. Nie testować go za mocno. Bo czasem nie opłaca się dla jednego meczu ryzykować kilkumiesięcznej przerwy. Oczywiście, są też takie kontuzje, na które nie ma się wpływu, np. złamanie palca. Należy się przede wszystkim wsłuchiwać w organizm i na tej podstawie działać.
Zgadza się. Odszedłem jednak od pomysłu tatuażu na bliźnie. Podoba mi się ona, wywołuje u mnie pozytywne wibracje. Jest dla mnie wspomnieniem, kartą z przeszłości, która jest zapisana różnymi historiami, przeżyciami. Są tam też nazwiska różnych osób, które sprawiły, że dziś jestem w miejscu, w którym jestem. One wiedzą, że to dzięki nim moje życie wygląda obecnie tak, jak wygląda. Dlatego nie potrzebuję zakrywać tej blizny.
Na pewno na początku nie byłem przygotowany na taką sytuację. Ale wraz z przebiegiem meczu obróciłem ją w motywację, która pcha mnie do przodu. Teraz, po czasie, nie jestem smutny z tego powodu. Mam do tego ambiwalentny stosunek. Nie zastanawiam się nad tym, nie wracam myślami do tamtego meczu. Mimo że było to dla mnie bardzo ważne, bo grałem nie tylko przeciwko swojej byłej drużynie, ale i świetnym kolegom, z którymi łączy mnie masa przeżyć oraz fantastyczne momenty, które zostaną ze mną na zawsze. Dostawałem też potem wiadomości od ludzi z Kędzierzyna-Koźla, że nie wszyscy gwizdali. Mam tam dobrych znajomych, z którymi mam normalny kontakt. Przy tej okazji gorąco ich pozdrawiam i cieszę się, że są.
Najbardziej mi szkoda moich kolegów, którzy tam grają i pracują w klubie. Bo nie jest to miła sytuacja. To trudne chwile dla zawodowego sportowca, który każdego dnia zostawia zdrowie na treningach czy w meczach. Ale taki jest sport. Zdarzają się kontuzje i nikt nie da gwarancji sukcesu. Było mi przykro i smutno. Kolegom, z którymi wciąż mam dobry kontakt, życzę dobrze.
Dano mi spokojnie popracować. Nowe środowisko może pomóc się odbudować. Po wspomnianej już kontuzji trochę się zmieniło. Inaczej spojrzałem na to, co robię i na każdy dzień, który spędziłem bez siatkówki, bez mojej pracy. Na pewno zmiana klubu dobrze mi zrobiła. Pobudziła moje receptory do pracy, zmysły zaczęły lepiej działać. Ta zmiana na pewno przyniosła świeżość w moim myśleniu.
Jestem cały czas w kontakcie z panią Anetą z fundacji Herosi, która przekazuje mi różne informacje o obecnej sytuacji i różnych zmianach. Niedawno np. rozmawialiśmy o nagraniu wideo dla osoby, która była leczona za pomocą chemii celowanej, gdy byłem na oddziale, a która teraz kończy to leczenie, bo przyniosło efekty. To pokazuje, że czasem trzeba czasu, aby pewne rzeczy się zmieniły, aby wyzdrowieć czy wrócić do wykonywanej wcześniej pracy, ale i by inaczej spojrzeć na życie. I może bardziej doceniać to, co się ma.
Opowiadając niektórym znajomym o tych wizytach, nie miałem takiego wrażenia jak oni. Od pierwszej wizyty czułem się w porządku. Wiedziałem, czego się spodziewać, na co muszę być przygotowany. Nie miałem żadnego oporu, by tam pójść. Na pewno nie jest to przyjemna sprawa - widzieć chorujące dzieci. Żaden uszczerbek na zdrowiu nie jest taki. Można powiedzieć, że dla mnie też w jakimś stopniu życie zatrzymało się w pewnym momencie. Ówczesna perspektywa nie była dla mnie zadowalająca. Ale jak mówiłem, wszystko wymaga czasu. Takim sprawom należy dać swobodę, aby działy się w swoim tempie. Bo są rzeczy, na które nie ma się wpływu.
Z tego co pamiętam, to dużą radość. Osoby, które tam spotkałem, mimo trudnej sytuacji uśmiechały się, starały szukać pozytywów i iść do przodu.
Tu dużo zależy od nich. Czy skorzystają z takich rad, czy też przejdą obok nich obojętnie.