Reprezentant Polski znów mistrzem świata! "To nie jest normalne"

Łukasz Jachimiak
Kamil Semeniuk właśnie wrócił z Indii ze złotym medalem klubowych mistrzostw świata. Siatkarz reprezentacji Polski niedawno wygrał też kolejny Superpuchar Włoch. I widać, że jest ulubieńcem kibiców Perugii. W rozmowie ze Sport.pl Semeniuk mówi tak: "Moja wypowiedź po tamtym sezonie czy moja reakcja w hali po ostatnim meczu, gdy kibice zaczęli się niefajnie zachowywać, pokazując jakieś gwizdy - to wszystko zaowocowało".

W niedzielę w Bengaluru w Indiach Perugia zdobyła klubowe mistrzostwo świata. Włoski klub wygrał w finale z brazylijskim Minasem 3:0, a świetną siatkówkę pokazał Kamil Semeniuk, który zdobył w tym meczu 14 punktów, notując m.in. genialną, 85-procentową skuteczność w ataku.

Zobacz wideo Projekt Warszawa przerwał serię zwycięstw Jastrzębskiego Węgla. Jan Firlej: Czułem się jak na play-offach

Semeniuk od początku sezonu gra w Perugii świetnie - w listopadzie zdobył z nią Superpuchar Włoch. Widać, że przyjmujący odbudował się po nieudanej wiośnie. W rozmowie ze Sport.pl Semeniuk mówi, co zawdzięcza trenerowi reprezentacji Polski Nikoli Grbiciowi, a także nie zapomina, że w Indiach tak naprawdę Perugii by nie było, gdyby przez napięty kalendarz rozgrywek w Polsce z gry w klubowych MŚ nie zrezygnowały Zaksa Kędzierzyn-Koźle i Jastrzębski Węgiel.

Łukasz Jachimiak: Jest grudzień, właśnie zostałeś klubowym mistrzem świata, a wcześniej, w listopadzie, zdobyłeś Superpuchar Włoch - patrząc na Perugię i na ciebie w pierwszej fazie sezonu mam déjà-vu. Ty nie masz?

Kamil Semeniuk: Na pewno trochę mam! Sezon zaczęliśmy bardzo fajnie, praktycznie tak samo jak poprzedni. Ale mam nadzieję, że dalsza część sezonu, a szczególnie końcówka, będzie inna, o wiele lepsza. Super, że na naszym koncie są już dwa trofea, wszyscy jesteśmy z tego zadowoleni, ale chcemy więcej.

Złoto klubowych mistrzostw świata, Superpuchar Włoch, a wcześniej z reprezentacją Polski awans na igrzyska, złoto mistrzostw Europy i złoto Ligi Narodów - cofam się, licząc co wygrałeś w 2023 roku i tyle tego jest, że nie mam pewności czy o czymś nie zapomniałem.

- Chyba niczego nie zgubiłeś, chyba się wszystko zgadza. To był naprawdę fajny rok, ale nie ma co się nie wiadomo jak zachwycać, tylko trzeba dalej pracować i się rozwijać. Jeszcze dużo do osiągnięcia przede mną, jeszcze dużo medali mam do zdobycia.

Powiem szczerze: od razu przyszło mi do głowy, że myślisz o igrzyskach w Paryżu. My dziennikarze, i widzę, że kibice też, na olimpijski medal kadry bardzo czekamy, a ty też masz tak, że najmocniej marzysz właśnie o tym?

- Tak. Ale krok po kroku. Najpierw moim marzeniem jest wziąć udział w tych igrzyskach. A jak już zostanę tym szczęśliwcem, jak zostanę wybrany do składu przez trenera, to na pewno zrobię wszystko, co tylko będę w stanie zrobić, żeby przywieźć z igrzysk medal. Czyli teraz moim celem jest pojechanie do Paryża, a jak już pojadę, to celem będzie przywiezienie jakiegokolwiek medalu. Ale o tym medalu na razie nie mogę myśleć. Teraz muszę myśleć o sezonie klubowym, bo jeśli dobrze się będę w nim prezentował, to zwiększę swoje szanse bycia na liście 12 olimpijczyków trenera Nikoli Grbicia.

Po tegorocznych rozgrywkach reprezentacyjnych pewnie wielu uważa cię za pewniaka, mimo ogromnej konkurencji w kadrze. Nie wiem czy się zgodzisz, ale moim zdaniem czasem większą wartość od przejścia drogi usłanej różami ma przejście po kolcach, a ty po nieudanej drugiej części sezonu klubowego najpierw w kadrze cierpiałeś, a w końcu pokazałeś, że trener Grbić miał rację, ufając, że dojdziesz do wysokiej formy i w ważnych meczach robiłeś różnicę.

- Tak było. Miałem okres, w którym gra falowała, w którym forma się zatraciła. To była końcówka poprzedniego sezonu w Perugii. I tak, dzięki zaufaniu trenera Nikoli miałem możliwość się odbudować i czuję, że udało mi się to zrobić, że wróciłem na właściwe tory. Aktualnie znajduję się w dobrej dyspozycji, bo wykorzystałem okres reprezentacyjny. Mam nadzieję, że trener Nikola jest zadowolony z tego, że dał mi szansę i że ja mu dałem jasny sygnał, że potrafię grać w siatkówkę, że potrafię prezentować wysoki poziom, że umiem się odbudować po słabszym okresie, które zdarzają się każdemu sportowcowi. Mam nadzieję, że gorsze już za mną, że będę coraz lepszy.

Czy to jest ten moment, w którym jesteś z siebie zadowolony? Pytam, bo kojarzę cię z dużą dozą autokrytyki. Bywało, że po naprawdę świetnych meczach narzekałeś, że jeszcze to czy tamto powinieneś zrobić lepiej. A jak jest teraz, gdy liczby pokazują, że w praktycznie każdym meczu Perugii jesteś jednym z najlepszych, jeśli nie najlepszym graczem?

- To prawda, że jestem bardzo samokrytyczny, dlatego choćby w finale klubowych mistrzostw świata znalazłbym u siebie kilka elementów, które spokojnie mogłyby funkcjonować lepiej. Tak samo zmieniłbym podejście do drugiego meczu grupowego, z drużyną z Indii. Bo ono nie było właściwe. Nie oszukujmy się - nie jest łatwo się zmobilizować na taki mecz, z wyraźnie słabszą drużyną, ale niefajnie podszedłem do tego spotkania i jeżeli mógłbym je zagrać jeszcze raz, to na pewno chciałbym się lepiej przygotować mentalnie. Oczywiście podsumowując turniej, jestem z siebie naprawdę zadowolony. A najważniejsze jest to, że wziąłem udział w finale, że byłem przez cały czas na boisku, bo w poprzedniej edycji klubowych MŚ tego mi się nie udało osiągnąć.

W ataku 12/14, czyli rewelacyjna, 85-procentowa skuteczność, do tego po jednym asie i bloku, a przyjęcie bardzo solidne, 55 procent pozytywnego - to twoje liczby z finału. Co ty byś chciał jeszcze poprawiać?

- Na pewno przede wszystkim element zagrywki nie funkcjonował tak, jak bym sobie życzył. Nie chcę szukać jakichś wymówek, ale hala nie sprzyjała dobremu zagrywaniu - każdy zagrywał gorzej niż potrafi. W każdym zespole było bardzo dużo błędów. Chciałbym też jeszcze troszkę lepiej zagrać w obronie, poprawić też wystawę po obronie - to detale, które śmiało jestem w stanie poprawić w następnych meczach. Ogólnie jestem bardzo zadowolony, bo wróciliśmy ze złotym medalem z dalekiej podróży, z ciężkiego turnieju, w którym rozegraliśmy cztery mecze w cztery dni. I jak teraz sobie rozmawiamy, a ja patrzę na ten medal, to oczy mi się śmieją.

Co z tą halą było nie tak? Standard jak tej niesławnej hali treningowej w Bolonii czy jeszcze niższy?

- Tak zwana "Szklarnia" w Bolonii jest dość średnia, żeby nie ocenić zbyt krytycznie, ale jednak to obiekt tylko treningowy, a na meczową halę w Bolonii absolutnie nie można narzekać, bo to kapitalny obiekt. Natomiast ta hala w Bengaluru jest tak specyficzna, że choćby sufit ma jak nigdzie indziej - z jakiejś tkaniny, wyścielony nią, no ciekawa sprawa. Hala jest niezbyt wysoka, ciemna i trudno było znaleźć w niej jakieś punkty odniesienia, żeby się na boisku czuć komfortowo. Oczywiście wszyscy mieliśmy takie same warunki i żadna drużyna nie ma prawa zwalać na nie wyniku. Jednak z pewnością taki turniej jak klubowe mistrzostwa świata warto byłoby rozgrywać w lepszej i większej hali. Osobiście preferowałbym jakiś kraj europejski, a nie dalekie Indie. Ale wiadomo, że decyzje są podejmowane gdzieś tam u góry, a ja, taka szara osoba w siatkarskim środowisku, nie mam nic do powiedzenia. Już wiemy, że przyszłoroczna edycja turnieju znowu się odbędzie w Indiach.

Może dzięki uwagom takich szarych osób w siatkarskim środowisku gospodarze coś poprawią?

- Na to liczymy, może uwagi od zawodników i trenerów dotrą do organizatorów i w przyszłym roku turniej będzie lepiej zorganizowany.

Co poza halą nie było takie, jakie być powinno? Czytałem, że przed turniejem miałeś nadzieję, że będzie tak fajnie, jak było na Filipinach w trakcie Ligi Narodów, ale widzę, że nie było.

- Na Filipinach było fajnie, bo one organizowały już wcześniej turniej dla kobiet. I pamiętam, że wtedy dziewczyny miały takie zdanie, jakie ja mam teraz o turnieju w Indiach. Przykład Filipin pokazał, że człowiek uczy się na błędach, więc liczę, że Hindusom otworzą się oczy na to, co powinni przygotować lepiej. A tych rzeczy jest sporo. Chociażby organizacja podróży z hotelu na halę - ona trwała nawet godzinę, a jeździliśmy małym, ciasnym autokarem. Nie mówię, że musimy mieć nie wiadomo jakie wygody, ale jednak organizator powinien zwrócić uwagę na nasze gabaryty, na to, że jesteśmy trochę więksi niż typowy obywatel. To na pewno można poprawić. Dalej - szatnia wyglądała tak, że gdyby wpuścić do niej sanepid, to powiedzmy, że mogłoby być różnie. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że Indie nie są bogatym krajem, wierzę też, że organizatorzy bardzo się starali, ale widać było, że nie wiedzieli z czym to się je. Mam nadzieję, że po tym turnieju dostaną informację w punktach, co powinno lepiej funkcjonować i co powinno zostać zmienione natychmiast.

W hotelu chociaż łóżka mieliście duże, czy takie dla typowych obywateli?

- Na hotel naprawdę nie można narzekać i nie ma się o co czepiać. Poza jedzeniem. Bo śniadania dało się zjeść smaczne, ale na obiady i kolacje było ciągle to samo i nie była to wysoka jakość jedzenia. Powiem tak - przetrwaliśmy, a każdy z nas trochę wagi zgubił, więc to jest na naszą korzyść, ha, ha!

Czy podawano wam makaron z keczupem, jak kiedyś skoczkom narciarskim w Rosji?

- Dostawaliśmy makaron, z sosem a nie z keczupem, ale zawsze albo strasznie rozgotowany, albo twardy.

Wyobrażam sobie, co czuli twoi włoscy koledzy z drużyny!

- Faktycznie koledzy bardzo niechętnie po ten makaron sięgali. Ja byłem zdecydowanym liderem jeśli chodzi o spożywane ilości tego dania. Bo tak naprawdę to była jedyna rzecz, która przechodziła mi przez gardło - nieważne, że makaron nie był ugotowany fantastycznie, w punkt, jak we Włoszech, ważne, że to się po prostu dało zjeść.

Ten wasz hotel był położony od hali tak daleko, że długo dojeżdżaliście, czy aż takie były korki?

- To przez korki, zdecydowanie! Ruch był wielki. A my dostawaliśmy eskortę policji, gdy jechaliśmy na mecz, ale to zupełnie nie przypominało eskorty z Polski. Trochę żartem można powiedzieć, że u nas całe miasto jest sparaliżowane, gdy jedzie drużyna siatkarska, natomiast tam po prostu jechał przed nami samochód policyjny, ale bez koguta, tylko tak, jakby wybierał się z nami na wycieczkę. Z taką eskortą dojeżdżaliśmy maksymalnie 10 minut szybciej niż bez niej. A bez eskorty jeździliśmy na treningi. Taka godzinna podróż na mecz jest uciążliwa dla kogoś, kto się przyzwyczaił, że w hotelu wypija przedmeczową kawę - w Indiach ona przestawała działać już w podróży.

Kibice was nie pobudzali?

- Byli i nawet bawili się świetnie! Szczerze: byłem pozytywnie zaskoczony. Bardzo dobrą pracę wykonywał też spiker. Pod względem atmosfery było bardzo fajnie, na finale i meczu o trzecie miejsce hala była wypełniona po brzegi. Ona jest niewielka, pewnie mieści się w niej maksymalnie dwa tysiące osób, ale naprawdę przyjemnie się dla nich grało.

Nie miałeś ochoty po wszystkim pobawić się z kibicami tak, jak niedawno z fanami Perugii?

- Do kibiców z Indii nie odważyłem się pójść poświętować, bo ich nie znam. Ale chcieli autografy i zdjęcia, więc trochę czasu im poświęciłem i w taki sposób podziękowałem, że przychodzili. Natomiast to moje nagranie z kibicami Perugii to efekt mojego młodzieńczego wspomnienia, jak w Kędzierzynie-Koźlu chodziłem na mecze, jak byłem w klubie kibica.

Na Superpuchar Włoch do Bielli pojechała duża grupa naszych kibiców, oni pokonali kawał drogi, żeby nas wspierać, więc chciałem im podziękować za to, że przyjechali. Siedzieli na wysokich sektorach, musiałem wyjść z boiska, przejść korytarzem i wejść do nich, ale dla mnie to była przyjemność - im też należały się gratulacje.

Z kibicami rozmawiasz już swobodnie po włosku?

- Nie będę mówił, że jestem już Włochem, bo jeszcze daleka droga do naprawdę swobodnego rozmawiania po włosku, ale parę zdań z chłopakami z drużyny czy z kibicami już potrafię zamienić. Mam więc kontakt nie tylko z kolegami, ale też z naszym klubem kibica. To jest naprawdę fajna relacja!

Wygląda na to, że fajnie się we Włoszech odnalazłeś, choć wiosną mówiłeś, że Włosi uważają się za najlepszych we wszystkim, a tacy nie są i generalnie powiedziałeś sporo mocnych, szczerych słów o podejściu do pracy, o nastawieniu.

- Tak, ja się tu czuję jak w domu. A moja wypowiedź po tamtym sezonie czy moja reakcja w hali po ostatnim meczu [Semeniuk ruszył z pretensjami do sektora fanów Perugii, po tym jak zespół odpadł w ćwierćfinale play-off ligi włoskiej], gdy kibice zaczęli się niefajnie zachowywać, pokazując jakieś gwizdy - to wszystko zaowocowało, bo okazało się, że warto być szczerym. Kibice zrozumieli, że nie zawsze da się być na pierwszym miejscu, że nie zawsze jest kolorowo i że wtedy, gdy drużynie nie idzie, to okazuje się czy kibic jest kibicem prawdziwym czy tak zwaną sezonówką. Kibice docenili moją postawę, a ja doceniam to, że są, że nas wspierają od początku tego sezonu i że jak nawet zdarzy się nam gorszy mecz, to kibice nie są źle nastawieni. Dowód mieliśmy, gdy przytrafiła nam się porażka 2:3 z Lube na wyjeździe - dostaliśmy od kibiców duże wsparcie. Jasne, nie byli zadowoleni, ale byli pozytywnie nastawieni, wiedzieli, że daliśmy z siebie wszystko, doceniali to i rozumieli, że czasem po prostu się przegrywa.

A prezes Sirci i koledzy z drużyny nie mieli ci za złe tych paru gorzkich słów?

- Nie było żadnej złości, żadnych negatywnych reakcji. Do prezesa na pewno moja wypowiedź dotarła, ale swoje refleksje zachował dla siebie. A po naszej jedynej porażce w tym sezonie, z Civitanovą, był inny niż zwykle - zaakceptował to, że można przegrać spotkanie, że to jest po prostu tylko sport i takie rzeczy się przytrafiają. Taką postawą on dał nam sygnał, że jest z nami, że nic strasznego się nie dzieje, jeśli w regularnym sezonie przytrafi się nam porażka. Lepiej żeby ona się przytrafiła teraz, w sezonie zasadniczym, a nie w najważniejszym momencie czy w meczach o trofea, jak ten o Superpuchar czy o klubowe mistrzostwo świata.

Zamykając temat klubowych mistrzostw świata - powiedziałeś, że dla ciebie najlepiej byłoby grać je gdzieś w Europie. Tylko że wtedy ty i Perugia moglibyście w imprezie nie wystąpić, bo możliwe, że w takim przypadku Zaksa i Jastrzębski Węgiel by nie zrezygnowały z udziału.

- To by było możliwe! Nasze kluby, z PlusLigi, rzeczywiście powinny zagrać, a nie my i Halkbank. Ale myślę, że Zaksie i Jastrzębskiemu trudno byłoby znaleźć kilka dni w kalendarzu na zagranie w klubowych mistrzostwach świata, nawet gdyby turniej odbywał się w Europie, a nie w Indiach.

To nie jest normalne - ty grasz w wielkiej lidze włoskiej, o której wciąż się mówi, że jest najrówniejsza, najmocniejsza na świecie. I mimo to twój klub może się wybrać do Indii, a kluby z Polski mają aż takie nagromadzenie meczów, że nie mogą się wyrwać.

- Oczywiście, że to nie jest normalne! Ja będąc w Kędzierzynie-Koźlu dwa razy wygrałem z Zaksą Ligę Mistrzów i bardzo chciałem pojechać na klubowe mistrzostwa świata, ale nie mogłem. Zarząd przekazywał nam, że nie mamy jak zmieścić tego turnieju w kalendarzu. Było mi naprawdę przykro. Bo przecież dostać się na klubowe mistrzostwa świata nie jest łatwo - gdy się gra w drużynie z Europy, to najpierw trzeba dojść do finału Ligi Mistrzów.

Krótko mówiąc: komuś z Zaksy czy Jastrzębskiego mogła właśnie uciec jedyna taka okazja w karierze.

- Dokładnie tak! My mamy to szczęście, że byliśmy już dwa razy i jest duży znak zapytania, czy zagramy w przyszłym roku - nie bierzemy udziału w trwającej Lidze Mistrzów, więc regulaminowo nie mamy szans dostać się na klubowe mistrzostwa, ale może będzie jakaś dzika karta, może zadziała prawo obrony tytułu? Może to nie jest aż tak prestiżowy turniej, jak byłby, gdyby kalendarz pozwolił w nim grać zwycięzcy Ligi Mistrzów i finaliście, ale naprawdę fajnie jest mieć złoty medal z tego turnieju.

To złoto znów zdobyłeś razem z kolegą z kadry, Wilfredo Leonem. Ale niepokojące jest, że Wilfredo już od około miesiąca nie gra. Są jakieś widoki na to, że wkrótce wróci?

- Wilfredo ma swój cykl przygotowania i na pewno o stan zdrowia i plany trzeba pytać jego. Na razie robi tylko siłownię, a na hali ma treningi indywidualne, bez gwałtownych ruchów, bez podskakiwania.

Martwią kłopoty zdrowotne Leona, problemy Bartosza Kurka, problemy wielu graczy kadry występujących w PlusLidze. Tak naprawdę chyba wszyscy wierzący w sukces reprezentacji Polski na igrzyskach w Paryżu modlą się tylko o to, żeby wam dopisało zdrowie.

- To prawda, jeżeli zdrowie dopisze, to na pewno na boisku damy z siebie maksa i mocno powalczymy. Ale jak na fakt, że jesteśmy dopiero w pierwszej połowie sezonu klubowego, martwi liczba kontuzji. Chłopaki tracą mecze, tracą rytm grania. Ja się cieszę, że - odpukać - nie mam kłopotów ze zdrowiem, że mogę cały czas grać. Oby tak było do samego końca, a kolegom życzę, żeby jak najszybciej wracali i też cieszyli się z bycia na boisku.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.