W piątkowy wieczór Marcin Janusz fetował zdobycie drugiego w karierze, a pierwszego w barwach Grupy Azoty Zaksy Kędzierzyn-Koźle, Superpucharu Polski. Od połowy trzeciego seta - zamiast na boisku - był w kwadracie dla rezerwowych, leżąc na podłodze. W czwartym boisko - również z powodu kłopotów zdrowotnych - opuścili jego klubowy kolega Łukasz Kaczmarek i występujący w Jastrzębskim Węglu Norbert Huber. Wtedy też chwilowo problemy miał Aleksander Śliwka, kapitan kędzierzynian. Wszyscy czterej odgrywali ważną rolę w reprezentacji Polski w minionym pięciomiesięcznym sezonie, który był pełen sukcesów. Nikola Grbić na pewno widzi ich też w składzie na przyszłoroczne igrzyska w Paryżu. O ile nie wykluczą ich urazy.
Janusz powracające kłopoty z plecami ma już od jakiegoś czasu. Z tego powodu ominął niedawno jeden z meczów ligowych. W piątkowy wieczór Zaksa sięgnęła po Superpuchar Polski, wygrywając z Jastrzębskim Węglem 3:2. Rozgrywający kadry zszedł z boiska w trzeciej partii, przy wyniku 0:2 w setach. Na pytanie o swoją sytuację zdrowotną najpierw rzuca krótko, że bywało lepiej i że liczy, iż nie jest to jakiś poważny uraz.
- Grałem na środkach przeciwbólowych. W jakimś stopniu to pomagało, ale czułem, że grając na takiej blokadzie ani nie gram dobrze, ani nie pomagam drużynie. A mamy świetnego zmiennika, który po raz kolejny potwierdził, że jak tylko dostaje szansę, to ją wykorzystuje - chwali Przemysława Stępnia.
Przyznaje też, że dobra gra tego ostatniego daje mu poczucie bezpieczeństwa w sytuacji, gdy sam mierzy się z kłopotami zdrowotnymi. I przestrzega, że w tym sezonie jest duża szansa, iż problemy te będą o sobie dawać znać. Bo podobnie jak inni kadrowicze nie miał czasu na wyleczenie drobnych urazów po intensywnym sezonie reprezentacyjnym.
- Tydzień wolnego wystarczy, by wyczyścić głowę, złapać trochę oddechu. Ale żeby zregenerować się fizycznie i być gotowym tak w stu procentach na ligę, to na pewno nie, i nikt tego nie ukrywa. My i sztaby szkoleniowe podchodzimy do tego z głową, by w zdrowiu i dobrej formie ten początek sezonu przetrwać - mówił Sport.pl Janusz w pierwszej połowie października, tuż po powrocie z turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk.
Teraz zaznacza, że na razie się nie załamuje, bo nie jest to obecnie poważna kontuzja. - Ale, niestety, może się przerodzić w coś poważnego. Oby tak nie było - zastrzega.
29-latek zabierał publicznie głos w trakcie poprzedniego sezonu, gdy szefowie klubów debatowali nad systemem w 16-zespołowej PlusLidze pod kątem rozgrywek 2023/24. Ze względu na przygotowania do igrzysk skrócono je nieco w fazie play-off, ale zachowano tradycyjną formę fazy zasadniczej. A ze względu na wcześniejsze zakończenie sezonu pod kątem mecze znów są ścieśnione.
- Nie chcę się powtarzać. Wszyscy znają nasze zdanie, wszyscy widzą, jak jest. (...) Nie oszukamy naszych organizmów. Walczymy na tyle, na ile się da. Trzeba o tym było myśleć wcześniej, kiedy zaczęliśmy o tym mówić. Teraz już jest za późno i nic z tym sezonem nie zrobimy. Trudno znaleźć rozwiązanie, kiedy ta baza już jest błędna. Jest po prostu za dużo drużyn i nie widzę innego rozwiązania. Myślę, że do niektórych na górze już doszło, jak jest - podkreśla rozgrywający.
W podobnym tonie wypowiada się Śliwka, który jeszcze raz zwrócił się w tej sprawie do działaczy. - Już od jakiegoś czasu próbujemy o tym mówić. Niewiele osób nas słucha, niektórzy się z nas śmieją. Warto pomyśleć o rozwiązaniu jak najszybciej. Jesteśmy po czwartym meczu, a już mamy zawodników, którzy wypadają przez kontuzje przeciążeniowe. Nie chcę nikogo urazić, ale apeluję, by ktoś też o tym pomyślał i zadbał o zdrowie zawodników - przekonuje kapitan Zaksy.
Jemu w piątek we znaki dały się mocne skurcze w łydkach. - To raczej nic poważnego. Mam przynajmniej taką nadzieję - wyjaśnia i dodaje, że Kaczmarek poczuł ból, wobec czego sztab szkoleniowy nie chciał ryzykować i zdjął go z boiska.
Prewencyjnie zadziałano również w przypadku Hubera, który w sobotę miał udać się na badania do Konina. Środkowy też jest zdania, że raczej w jego przypadku nie doszło do poważniejszego urazu. Do tematu kłopotów zdrowotnych na początku sezonu w swojej drużynie z dystansem podchodzi występujący na tej samej pozycji Jurij Gladyr.
- Rozmawianie znów o tym to takie bicie piany. Norbert coś poczuł i zszedł, by nie ryzykować. To początek sezonu, więc lepiej dmuchać na zimne - tłumaczy doświadczony gracz, którego z pierwszych spotkań ligowych wykluczył uraz mięśni brzucha.
Janusz przyznaje, że lepiej, iż obecne problemy pojawiły się teraz niż tuż przed igrzyskami. Dodaje, że o Paryżu teraz nie myśli, bo przed nim jeszcze kilka miesięcy intensywnej rywalizacji klubowej.
- Musimy skupić się na tym, co się dzieje teraz, bo igrzyska mogą nam szybko uciec. Czy przeszło mi przez myśl, że kłopoty zdrowotne mogłyby mnie wykluczyć z tego wymarzonego występu? Oczywiście, ale każdy ma swoje marzenia i każdy chce grać w igrzyskach, a mamy zobowiązania wobec klubów. Nie możemy sobie odpuszczać czegokolwiek, szczególnie w takim klubie jak Zaksa, z myślą o igrzyskach. Mam nadzieję, ze zawodnicy brani pod uwagę pod kątem reprezentacji dobrze przetrwają ten sezon - zaznacza.
Ogółem można się zgodzić z nim w każdym zdaniu, ale warto przypomnieć, że przy obecnym intensywnym sezonie, w którym liczby meczów ligowych już zredukować się nie da, bardzo ważne będą decyzje trenerów. Zaksa w ostatnich pełnych sukcesów latach słynęła z tego, że grała głównie jedną szóstką, mało korzystając ze zmienników. Istotne będzie na pewno to, by szkoleniowcy topowych zespołów, które mają w składzie kadrowiczów, w meczach z ekipami z dołu tabeli dawali jak najwięcej odpocząć liderom.
Trzej zmiennicy odegrali bardzo ważną rolę w Zaksie w piątek i znacząco przyczynili się do sukcesu. Do sukcesu, na który w połowie trzeciego seta liczyli już chyba tylko najwierniejsi fani ekipy z Kędzierzyna-Koźla. Przegrywała ona wówczas 0:2 i 13:19.
- Dość często zdarza się taka sytuacja, że odwracamy losy w beznadziejnej sytuacji. Ta chyba była najgorsza z tych wszystkich, które mieliśmy w przeszłości. Bardzo to cieszy, bo mieliśmy ogromne problemy w tym meczu - nie tylko zdrowotne, ale i ze swoją grą. Trochę nie mogę uwierzyć w to, co się zadziało. Wyszliśmy z takiego piekła, wszystko wydawało się stracone. Nikt się chyba tego nie spodziewał. Na pewno nas zbuduje na ten sezon, bo jeszcze wiele do wygrania - podkreśla Janusz.
I chwali trójkę, która mocno pomogła zmienić oblicze tego meczu - Stępnia, Daniela Chitigoi i Andreasa Takvama. Całą Zaksę chwali zaś Gladyr, który przyznaje, że ta porażka była dla jastrzębian lekcją nie tylko sportową, ale i życiową.
- Bo także w życiu są takie sytuacje, że jak nie weźmiesz tego, co twoje, nie domkniesz sprawy, to się mści. Ktoś chyba przyszedł i wyłączył nam ten przycisk, który był wciśnięty. Był u nas luz. Patrząc na tablicę wyników, gdzie wyświetlało się 19:13 w trzecim secie, wydawało się, że już jesteśmy w domu, a tak się nie stało. Sport dlatego jest taki piękny i okrutny, dlatego go kochamy. Bo nie zdarza się to codziennie. Możemy tylko sobie pluć w brodę - przyznaje 39-letni środkowy.