Siatkarskich fajerwerków w tym meczu nadmiernie nie było, ale też trudno się ich spodziewać na początku sezonu, kiedy część zawodników wciąż jeszcze czuje zmęczenie letnimi występami w kadrze. Ale emocji, zwrotów akcji, walki z własnymi słabościami i tzw. gryzienia parkietu już w spotkaniu o Superpuchar Polski nie brakowało. I to właśnie to sprawiło, że kibice w katowickim Spodku zamiast nudnego i jednostronnego widowiska obejrzeli dreszczowiec. Z wielkim rozczarowaniem będą go wspominać zawodnicy Jastrzębskiego Węgla, którzy byli o krok od historycznego trzeciego triumfu z rzędu. W euforii są zaś gracze Grupy Azoty Zaksy Kędzierzyn-Koźle.
Jastrzębianie i kędzierzynianie na dobre zdominowali w ostatnich latach rywalizację klubową w kraju. Finał ligi, finał Pucharu Polski czy Superpucharu Polski - stale miały w minionych kilku latach tę samą obsadę. W maju do tego jeszcze doszedł finał Ligi Mistrzów. Tamto historyczne spotkanie było naszpikowaną emocjami pięciosetową batalią (Zaksa wygrała 3:2), a w połowie piątkowego meczu wydawało się, że tym razem skończy się na jednostronnym widowisku. Tyle że potem gracze Zaksy zrobili to, co nieraz w poprzednim sezonie - kiedy wielu już skazywało ich na porażkę, a oni przechodzili wielką metamorfozę. Tym razem z udziałem trzech rezerwowych.
Obie drużyny mają w składzie zawodników, którzy latem pięć miesięcy spędzili na długim i wyczerpującym sezonie kadrowym. Do tego jeszcze trzeba dodać szalone tempo PlusLigi, która ruszyła pod koniec października. Oba kluby po trzech kolejkach mają na koncie komplet zwycięstw w ligowej tabeli, ale nie grały jeszcze meczów z topowymi zespołami.
To akurat była szczególnie dobra wiadomość dla Zaksy. Bo choć co prawda to u jastrzębian latem mocniej została przebudowana wyjściowa szóstka, to jednak w ekipie z Kędzierzyna-Koźla zdecydowanie mocniej było widać ostatnio zmęczenie. Dały w niej też o sobie znać konkretne problemy zdrowotne - w lidze od gry przymusowo odpoczywał np. rozgrywający Marcin Janusz.
Wobec napiętego kalendarza lokalizacja piątkowego spotkania była idealna - obie ekipy uniknęły dalekiej podróży. Ucieszyło to również ich kibiców. Do tego trzeba dołożyć sam Spodek, który nazywany jest mekką polskiej siatkówki. Dotychczas znany był głównie ze świetnej atmosfery podczas meczów kadrowych. Teraz po raz pierwszy trybuny były pełne dzięki rywalizacji klubowej. Wcześniej miejscowy GKS rozegrał tu kilka spotkań w PlusLidze, ale wówczas kompletu publiczności nie było. Teraz zasiadło na nich nieco ponad 10 tysięcy widzów. To rekord frekwencji na meczu o Superpuchar Polski.
Na piątkowym spotkaniu, razem z jednym z synów, pojawił się trener reprezentacji Nikola Grbić. Podczas ceremonii poprzedzającej mecz popracował, pozując do zdjęć z kibicami. W Spodku pojawił się również Wojciech Żaliński, z którego trener Tuomas Sammelvuo nie będzie mógł korzystać jeszcze przez kilka dobrych miesięcy. Doświadczony przyjmujący kilka dni temu przeszedł operację kolana i zza band obserwował poczynania kolegów. Początkowo nie miał powodów do zadowolenia, a na koniec podskakiwał z radości na krzesełku.
W pierwszym secie jego klubowi koledzy przez długi czas byli kompletnie bezradni. Dość powiedzieć, że zaczął się on od wyniku 0:6. Zaksa cierpiała katusze - w tej partii miała zaledwie 32 procent pozytywnego przyjęcia i 38 proc. skuteczności ataku. Momentami odpowiedzialność za zdobywanie punktów przejął Aleksander Śliwka, ale potem rywale szli do niego w ciemno z blokiem. Drużyna Marcelo Mendeza wykorzystywała wszystkie słabości przeciwników (egzekutorem nieraz był pozyskany latem Jean Patry). Ci w końcówce nieco złapali kontakt, ale nie spowodowało to wtedy większej zmiany. Po serii zepsutych zagrywek z obu stron i ataku Ryana Scaltera mistrzowie Polski objęli prowadzenie.
Od drugiej partii kędzierzynianie wyraźnie się obudzili, co miało przełożenie na dużo głośniejszy doping ich fanów. Momentami prowadzili nieznacznie, ale głównie trwała walka "punkt za punkt". Po długiej przerwie związanej z wideoweryfikacją to Zaksa zdobyła punkt, ale początkowo wydawało się, że to tylko wywołało sportową złość w jastrzębianach. Co prawda wprowadzony w końcówce Rafał Szymura wówczas zawiódł, ale za to Mendez popisał się nosem trenerskim, wprowadzając Edvinsa Skrudersa i ponownie Scaltera.
Na długo w pamięci jastrzębian powinien pozostać zaś trzeci set. Prowadzili w nim już 19:13, by przegrać na przewagi 29:31. Bohaterami Zaksy byli wówczas m.in. dwaj rezerwowi - Przemysław Stępień, który zastąpił na rozegraniu mającego kłopoty zdrowotne Janusza oraz Daniel Chitigoi - nominalny przyjmujący wszedł na atak za Łukasza Kaczmarka. Swoje dołożył też inny zmiennik - środkowy Andreas Takvam. Największe wrażenie zrobił jednak 18-letni Chitigoi, który błyszczał nie tylko w ataku, ale i na zagrywce. W końcówce tej partii popisał się dwoma asami.
To nie był koniec kłopotów zdrowotnych w tym meczu. W czwartej odsłonie chwilowe problemy miał Aleksander Śliwka, z boiska zszedł też występujący po drugiej stronie siatki Norbert Huber, który wcześniej bardzo dobrze sobie radził, a który poprzednie dwa sezony występował w Zaksie. Jego była drużyna wyraźnie złapała wiatr w żagle i nie tylko popisowo wygrała tę odsłonę, ale i tie-breaka. Po drugiej stronie robił co mógł m.in. Tomasz Fornal, który zdobył 24 punkty, posyłając m.in. aż sześć asów. Ale jego popis nie miał przełożenia na finalny wynik.
MVP meczu został Bartosz Bednorz, który zgromadził 25 "oczek". Miał 60 proc. skuteczności w ataku, dołożył do tego dwie punktowe zagrywki i dwa bloki. Jedynym "ale" w jego przypadku tego dnia było zaledwie 17 proc. pozytywnego przyjęcia.
Drużyna z Kędzierzyna-Koźla po raz trzeci w historii sięgnęła po Superpuchar Polski. Poprzednio dokonała tego w latach 2019-20.