Reprezentacja Polski siatkarzy ma za sobą udany sezon. Biało-Czerwoni okazali się najlepszym zespołem w Lidze Narodów i na mistrzostwach Europy. Ponadto, podopieczni Nikoli Grbicia zakwalifikowali się do przyszłorocznych Igrzysk Olimpijskich w Paryżu. Jedną z gwiazd polskiej kadry był Wilfredo Leon.
Przyjmujący reprezentacji Polski wrócił już do Włoch, gdzie jego zespół Sir Safety Perugia kilka dni temu rozpoczął nowy sezon, wygrywając 3:0 (25:15, 25:18, 25:22) z Saturnią Acicastello. Niedawno kubański siatkarz z polskim paszportem udzielił obszernego wywiadu portalowi sport.interia.pl, w którym opowiedział o początkach w siatkówce i życiu na Kubie.
- Na Kubie jest coś takiego, że wszyscy - i chyba mamy to we krwi - walczymy o swoje. Cały czas ma miejsce rywalizacja o każdą, nawet najmniejszą rzecz. Na przykład idziesz na zakupy i chcesz kupić chleb, ustawiasz się w kolejce, ale okazuje się, że ktoś odsprzedał swoje miejsce i nagle, choć stoisz na przykład już piąty, spadasz na dziesiąte miejsce, bo ktoś się przed tobą ustawia. Wtedy idziesz do tej osoby i mówisz: "ej, ale to nie fair, ja przyjechałem tu wcześnie rano i cały czas czekam, a ty teraz wciskasz się przede mnie". Inaczej przepadniesz - zdradził.
Siatkarz odniósł się również do warunków, w jakich musiał trenować na Kubie. Przyznał, że były one zdecydowanie trudniejsze niż te w Polsce. - Na Kubie pracowałem o wiele bardziej ciężko niż tutaj, co brało się z tego, że warunki są zupełnie inne. Tam po prostu nie ma innej możliwości, żeby na przykład dostać całą halę dla siebie i siłownię, a także przyrządy oraz aparaturę. Na Kubie tego w ogóle nie ma, dlatego pracuje się całkiem inaczej i dużo więcej godzin. Do tego mentalność sięga jeszcze lat 70. i 80. jeśli chodzi o obciążenia dla organizmu, przez co było znacznie ciężej niż mam teraz - podkreślił.
W wieku 13 lat Wilfredo Leon wyjechał z Santiago de Cuba do Hawany i zamieszkał w internacie, gdzie przyszło mu żyć w trudnych warunkach. Dziennikarz zasugerował, że były one spartańskie. - Nie powiem, że nie, ale przyznam ci szczerze, że i tak byłem bardzo zadowolony. Po prostu do tamtej pory nie znałem innego świata. Jakby to powiedzieć... Jeśli dziecko nie wie, jak smakuje czekolada, to nie może powiedzieć, że ją lubi. O telefonie nie było mowy, na dwadzieścia rodzin może trzy miały telewizor, ale każdy był zadowolony. Zewsząd cały czas grała muzyka i świeciło słońce, a to coś, co bardzo mocno pomaga złapać energię, która napędza cię do działania w trakcie dnia, nawet gdy jesteś niedojedzony. Jeśli nawet nie zjadło się śniadania, tylko dopiero obiad i kolację, to człowiek i tak się cieszył i był pozytywnie nastrojony - dodał.