Podczas oglądania meczu polskich siatkarzy z Kanadyjczykami można było mocno doświadczyć deja vu, bo trzy dni wcześniej właściwie identycznie wyglądało ich spotkanie z Belgami. Znów mocno falująca gra, znów świetna gra w obronie i wielka waleczność rywali, znów wymęczona wygrana 3:2 i 17:15 w tie-breaku. Tylko twarze głównych bohaterów się zmieniły, bo o ile w sobotę na pierwszym planie był Łukasz Kaczmarek, to teraz po prostu brakowało mu już sił. I nie tylko jemu. Przez cztery sety wiodącą postacią był tym razem Bartosz Bednorz, który harował za trzech, a w decydującym secie killerem okazał się Kamil Semeniuk. Obaj przypomnieli tym samym o błogim kłopocie, jaki ma trener Nikola Grbić.
Choć Kanadyjczycy nie należą do ścisłej światowej czołówki, to wiadomo było, że środowy mecz z nimi będzie bardzo trudny. Nie tylko dlatego, że od pierwszego spotkania w Xi'an widać, że Polacy w tym długim i udanym sezonie oddychają już rękawami. I nie tylko dlatego, że ekipa Tuomasa Sammelvuo prezentuje się po prostu w tym turnieju bardzo dobrze. Ale właśnie za sprawą samego szkoleniowca rywali. W polskiej kadrze ważne role odgrywa kilku zawodników Grupy Azoty Zaksy Kędzierzyn-Koźle, a Fin pracował z nimi w minionym sezonie w klubie i to z powodzeniem - razem triumfowali m.in. w Lidze Mistrzów.
Znajomość Marcina Janusza, Łukasza Kaczmarka, Bednorza i Norberta Hubera z pewnością pomogła trenerowi Kanadyjczyków w przygotowaniu taktyki, ale Bednorz i tak przez większość czasu grał pierwsze skrzypce wśród Biało-Czerwonych. Przypomniał trochę swoją grę sprzed pięciu miesięcy, gdy brylował w Zaksie i był jej główny motorem napędowym.
Do klubowych kolegów dołączył wtedy w trakcie sezonu, bo wcześniej grał w Chinach. W reprezentacji zaś dotychczas był rezerwowych i - biorąc pod uwagę częstotliwość jego pojawiania się na boisku w turnieju finałowym Ligi Narodów i mistrzostw Europy - można powiedzieć, że jest numerem pięć u Grbicia wśród przyjmujących. Zapewne pomaga mu to trochę teraz, bo po wielu jego kolegach, którzy grali więcej, widać duży spadek energii. 29-latek zaś dwoi się i troi momentami, choć w końcówce w środę już i on złapał zadyszkę.
Bednorz jest typowo ofensywnym zawodnikiem, więc początkowo Kanadyjczycy bardzo często serwowali na niego. Tyle że, o ile w meczu z Bułgarią przynosiło to korzystny efekt przeciwnikom (28 procent pozytywnego przyjęcia w trzysetowym spotkaniu), to teraz radził sobie dużo lepiej. Ostatecznie po pięciosetowym występie w środę miał 45 proc. Do tego znów dołożył sporo cennych punktów w ataku, skuteczną grę blokiem i asa. Łączny dorobek - 24 "oczka". Najlepiej punktującym graczem był także we wspomnianym spotkaniu z Bułgarią (16 pkt). We wtorek w wielu akcjach próbował udzielać się w każdym elemencie. Jak np. pod koniec trzeciego seta, gdy w jednej długiej wymianie zaliczył udaną obronę, zaatakował, dołączył do bloku, po czym jeszcze raz zaatakował i zdobył punkt.
Skoro tak świetnie gra numer pięć w kadrze Grbicia, to tylko się cieszyć, prawda? Tylko problem polega na tym, że przez cztery sety brakowało mu wsparcia na skrzydłach. W pierwszej partii Kaczmarek skończył tylko jeden z ośmiu ataków, Semeniuk nie skończył obu piłek, które dostał. O ile później sytuacja obu nieco się poprawiła, to za chwilę znów było gorzej. Szczególnie ciężkie nogi były widoczne u pierwszego, który przy 19 próbach pięć razy nadział się na blok (32 procent skuteczności w ataku).
Trudno się jednak temu dziwić, jeśli pamięta się jak bardzo eksploatowany w ostatnich miesiącach Kaczmarek był w drużynie narodowej. Dotychczasowy żelazny rezerwowy z powodu kłopotów zdrowotnych Bartosza Kurka od półfinału LN grał niemal bez przerwy. I przez długi czas radził sobie świetnie. Jeszcze w meczu z Belgią w kwalifikacjach olimpijskich był - obok Jakuba Kochanowskiego - główną ostoją pod kątem skuteczności. Teraz jednak ciało przypomina mu wyraźnie, że maszyną nie jest. Skutku nie przynosiła też podwójna zmiana z Bartłomiejem Bołądziem, który dołączył do kadry tuż przed turniejem w Chinach.
We wtorek Grbić sięgnął nawet po awaryjny wariant, który testował kilka razy w tym sezonie - z Aleksandrem Śliwką na ataku. Wprowadził nominalnego przyjmującego, który miał też pomóc w odbiorze zagrywki, w czwartej partii, ale jej losów już Polacy nie odwrócili. W tie-breaku pałeczkę w ofensywie przejął zaś Semeniuk, który z kamienną twarzą kończył kolejne ataki, punktował też w bloku i zagrywką. Wcześniej był niezbyt widoczny, ale przebudził się w kluczowym momencie. A Grbić znów mógł podziękować za kłopot bogactwa, bo gracz Perugii obecnie wśród reprezentacyjnych przyjmujących też jest rezerwowym. Można go chyba obecnie uznać za numer trzy na liście Serba, choć ten zarzeka się, że nie ma stałej hierarchii.
Polaków należy pochwalić po meczu z Kanadą, że znów przetrwali kryzysowe momenty. Mieli taki choćby w drugim secie, gdy prowadząc 24:15 stracili pięć punktów z rzędu. W czwartym z kolei od stanu 15:14 przegrali trzy kolejne akcje, pomagając rywalom wrócić do gry. Ale po tym spotkaniu znany z surowości Grbić na pewno wytknie im mocno słabą postawę w jednym elemencie. Zepsuli aż 30 serwisów, oddali więc w ten sposób przeciwnikom więcej niż seta. I niekoniecznie były to ryzykowne próby. Szkoleniowiec Polaków pod koniec pierwszej odsłony apelował do nich o dokładność, m.in. w polu zagrywki. Posłuchali go chwilowo, ale potem znów wróciły częste błędy. To kolejny mecz w Chinach, kiedy mają problem z tym elementem. W spotkaniu z Bułgarią na 74 prób zepsuli 17. Lepiej by skończyli z takimi prezentami, którymi sami sobie utrudniają mocno życie.