Polskich siatkarzy (i jednego z ich rywali) po zwycięstwie 3:0 (26:24, 25:20, 25:21) z Bułgarami oceniamy w skali szkolnej (1-6).
Kolejny przekonujący, bardzo solidny występ Kaczmarka. Zdobył 13 punktów, w tym 11 atakiem z 58-procentową skutecznością. Tym razem siły w ataku Polaków rozłożyły się trochę lepiej i bardziej różnorodnie niż przeciwko Belgii, więc jego punkty nie były tymi decydującymi i tak przeważającymi nad resztą zespołu, jak dzień wcześniej, ale znów był kluczowym elementem wygranej polskiego zespołu. Dobrze odnajdywał się nawet przy tych najtrudniejszych wystawach i ustawieniach na lewym skrzydle. Dołożył też po punkcie blokiem i zagrywką. Obrywał tylko nieco po silnych atakach Bułgarów w obronie, niektóre piłki bardzo trudno było mu podbić.
Trudny mecz dla rozgrywającego Polaków - dużo biegania, ratowania piłek i dogrywania z trudnych pozycji. Poradził sobie i nie było momentu, w którym czuć było, że zablokował się na linii, z którymś zawodników - tak jak z Belgią trudno było mu odbudować Aleksandra Śliwkę i pojawiły się momenty, w których robił to niepotrzebnie. Z kiepskiej jakości przyjęcia - 36 procent skuteczności pozytywnego odbioru piłki - pomógł wejść na dobry poziom w ataku - 56 procent skuteczności kończenia piłek. Na plus także brak błędów na serwisie, choć czasem prosi się, żeby zagrał jeszcze agresywniej i dopisał dzięki niej punkt do swojego dorobku. Tym razem udało mu się to w ataku, gdy raz zaskoczył Bułgarów tym, jak zebrał się do piłki pozostawionej bez adresata blisko siatki.
Statystyki przekonują, że ma za sobą kolejny dobry mecz: skończył sześć z ośmiu piłek w ataku, do których dołożył jeden blok. Był rzadziej wykorzystywany niż przeciwko Belgom, ale to także ze względu na specyfikę tego spotkania i jak często Polacy byli odrzuceni od siatki. Miał mały przestój, który trwał przez większość drugiego seta, który dobrze było widać po błędach na zagrywce - tych uzbierał łącznie pięć. Jednak na ostatnią partię wrócił już ten lepiej znany nam "Kochan", dobrze wykorzystujący swoje szanse w ataku i aktywny w bloku, nawet jeśli tym razem nie punktował nim tak często, jak wcześniej. Za ten powrót do solidnej gry po chwilowym kryzysie należy się "plusik".
Zdobył dwa punkty: jeden w ataku, jeden w bloku. Rzadko wykorzystywany, bo Marcin Janusz miał w niedzielę do dyspozycji dość słabą jakość przyjęcia, ale sam też nie był zbyt aktywny w bloku. Miewał gorsze mecze w reprezentacji, ale tym razem brakowało błysku, z jakim grał choćby pod koniec mistrzostw Europy.
Najwięcej punktów po polskiej stronie - 16, z czego 13 zdobytych atakiem, w którym zachował skuteczność powyżej 50 procent przez całe spotkanie i skończył na 62 procentach kończonych piłek. Do tego dołożył trzy punkty blokiem, którym świetnie spisywał się w kluczowych momentach spotkania. Bardzo pewny występ i znakomita gra, choć Nikola Grbić wstawił go do składu po dłuższej przerwie. Wydawało się, że to może być niemrawy występ, a Bednorz pokazał Grbiciowi, że warto na niego stawiać. Gdyby dołożył jeszcze nieco lepsze przyjęcie - choć Bułgarzy naciskali zagrywką i trudno było oczekiwać, że będzie inaczej, a także nieco agresywniejszy serwis (trzy błędy, bez asa), to miałby pełną "szóstkę".
Bardzo dobry mecz. Tak, jak Bednorz wrócił do wyjściowego składu po dłuższej przerwie i grze jako zmiennik, zazwyczaj na zagrywce. Dziś był dla Polaków silną bronią w tym elemencie - zaserwował dwa asy, ale grał także dość równo w ataku (choć przez brak kończonych piłek w końcówce ostatniego seta skuteczność spadła mu do poziomu 42 procent, a wcześniej utrzymywał ją około 50), czasem nieźle pokazywał się w bloku, którym też raz zapunktował. Do wyniku Bednorza zabrakło mu tylko trzech punktów. Takiego Semeniuka chcemy oglądać częściej. Nikola Grbić ze spokojem mógłby go widzieć w składzie na kolejne spotkania.
Nie przyjmował wielu piłek, ale jeśli już rywale uderzali w niego zagrywką, to odpowiadał przyjęciem na dobrym poziomie - 75 procent w pierwszym, czy 50 procent w drugim secie i łącznie w całym meczu. W obronie aktywny, nie zawsze idealnie ustawiony, ale grający dobrze i pomagający zespołowi. Dał odpocząć Pawłowi Zatorskiemu, godnie go zastąpił.
"Ananasow" - tak nazwał go w studiu TVP Sport Piotr Nowakowski. W pierwszej partii przy piłce setowej dostał do skończenia przechodzącą piłkę na siatce, ale postanowił, że nie skorzysta z tego prezentu i wyśle Polakom swój. Uderzył piłkę w aut, czym oddał punkt rywalom. Polacy chwilę później wygrali tego seta i okazało się, że piłka Atanasowa była w zasadzie najważniejszą dla Bułgarów w tej partii, a być może i całym meczu - to była ich jedyna okazja, żeby coś w nim ugrać.
Pozwoliliśmy sobie zakwalifikować go jako zawodnika reprezentacji Polski, bo przyjmujący grał na tak słabym poziomie, jakby faktycznie chciał założyć biało-czerwoną, a nie zieloną koszulkę: miał 33 procent w ataku, 30 procent skuteczności pozytywnego przyjęcia i popełnił cztery błędy na zagrywce. Polacy powinni mu podziękować za ten piękny gest z drugiego seta, ale i za całokształt, bo nie dość, że nie tworzył im zagrożenia, to chwilami nawet bardziej pomagał, niż przeszkadzał.
Grał za krótko. Wchodził na podwójne zmiany w każdym z setów, nie skończył jedynej otrzymanej piłki.
Grał za krótko. Wchodził na podwójne zmiany w każdym z setów.
Grał za krótko. Zmienił Norberta Hubera w trzecim secie, nie dostał nawet jednej piłki w ataku.
Grał za krótko. Wszedł na jedną zagrywkę w drugim secie, trafił w siatkę i wrócił do kwadratu.