Polscy siatkarze rozbrajają tykającą bombę. "Nawet rodzina potrafi się pożreć"

Agnieszka Niedziałek
- Wiemy, że jak coś się wygrywa, to każdy klepie po plecach, dziennikarze zadają miłe pytania, podpisujemy miliony piłek, zdjęć i rozdajemy autografy. Znamy też realia drugiej strony - jak ponosi się spektakularną porażkę. Siłą tej grupy jest to, że znamy obie te strony - mówi Sport.pl Paweł Zatorski, najbardziej utytułowany z obecnych kadrowiczów. Na ostatnim etapie długiego i bogatego w sukcesy sezonu polscy siatkarze walczą z silną podświadomością i tykającą bombą.

Do bogatej, pilnie strzeżonej kolekcji medali wywalczonych z reprezentacją Polski Paweł Zatorski dwa tygodnie temu dołożył brakujące złoto mistrzostw Europy. Spiął tym samym dokonania kadrowe klamrą, bo jego pierwszym sukcesem w imprezie rangi mistrzowskiej był 12 lat temu brąz w czempionacie Starego Kontynentu. Potem wywalczył jeszcze dwa tytuły mistrza świata, srebro w tej imprezie oraz dwa kolejne brązy ME. Do tego tryumfy w Lidze Światowej i będącej jej następczynią Lidze Narodów oraz podia Pucharu Świata. 33-letniemu siatkarzowi wciąż brakuje jednego - medalu olimpijskiego. Ale w rozmowie ze Sport.pl (przeprowadzonej przed wylotem do Azji) zapewnił, że nie wziąłby go w ciemno. O trzeci w karierze występ w igrzyskach powalczy teraz razem z kolegami w turnieju kwalifikacyjnym. Przy okazji będzie chciał zapewnić sobie lepsze wspomnienia z Chin niż te dotychczasowe.

Zobacz wideo Kibice i dziennikarze tłumnie przywitali siatkarzy po powrocie do kraju z mistrzostw Europy

Agnieszka Niedziałek: Do dwóch złotych medali mistrzostw świata dołożyłeś wreszcie złoto mistrzostw Europy. Było ono dla ciebie takim brakującym elementem w pokaźnej kolekcji?

Paweł Zatorski: Tak naprawdę gdy jadę na każdą kolejną imprezę, podchodzę do niej tak samo. Tak było z ME, z których złota dotychczas nie miałem, ale i z MŚ, podczas których dwukrotnie stałem na najwyższym stopniu podium. Po to się przygotowuję i po to trenuję, żeby na turnieju walczyć o złoto. Nie zastanawiam się i nie przewartościowuję, czy zdobyłem już wcześniej dany medal, czy nie.

Pamiętasz emocje towarzyszące ci tuż po zakończeniu finału ME?

Pamiętam ogromną radość i chwilowe spełnienie...

Ale tylko chwilowe?

Tak. Czasu na świętowanie i radość nie było dużo. Praktycznie od razu po turnieju mieliśmy obowiązki marketingowo-sponsorskie, potem sekundę dla rodziny powrót do Spały. I oczywiście cel przed oczami w postaci kwalifikacji olimpijskich, które są dla nas bardzo ważne.

Wielu kadrowiczów nie było nigdy wcześniej w Chinach na turnieju. Ty tak.

Było to kilka lat temu, w ramach Ligi Narodów. Organizacyjnie może nie byliśmy wniebowzięci i troszkę się obawiamy tego wyjazdu, ale liczmy, że kilka lat różnicy zrobi swoje. Wtedy cierpieliśmy na dolegliwości żołądkowo-jelitowe, zaliczyliśmy nieprzespaną noc przed jednym z meczów. Ale jak mówiłem, nie skupiamy się na tym. Mamy nadzieję, że teraz wszystko będzie dopięte na ostatni guzik i nie będzie takich przeciwności losu.

Tym turniejem zamkniecie wyjątkowo długi sezon kadrowy...

To nasz piąty miesiąc, licząc od pierwszego zgrupowania.

Trochę trudno o entuzjazm na końcowym odcinku?

Myślę, że widać po nas, że jesteśmy uśmiechnięci, nie mamy z tym problemu. Jesteśmy grupą, która skupia się na celu, a nie szuka problemów dookoła. Uważam, że jest to naszą wielką siłą i dzięki temu - mimo że widzimy się już długo i naprawdę ciężko trenujemy od pierwszego spotkania w maju - utrzymujemy wysoki poziom treningu, co przekłada się na dobre wyniki.

Gdy obserwuje się was z boku, można odnieść wrażenie, że atmosfera w drużynie jest naprawdę dobra. Nie ma się z kim pokłócić?

Jesteśmy teraz na tyle długo razem, że oczywiście zdarzają się sytuacje, gdy ktoś z kimś się nie zgadza, że robimy sobie żarty w różnych sytuacjach i z różnych osób. Siłą i mądrością naszej grupy jest to, że znamy w tym wszystkim limit. Wiemy, kiedy powiedzieć "dość", by nie robić komuś przykrości. Przy tak długim pobycie ze sobą nawet rodzina potrafi się pożreć, a co dopiero 14-15 facetów żyjących pod dużą presją, na dużym zmęczeniu. Myślę, że to jest często tykająca bomba i grunt w tym, jak ta ekipa jest prowadzona i jak sama podchodzi do wielu spraw.

Kto najczęściej jest celem żartów? Najmłodsi stażem w kadrze?

Nie ma jednego obiektu żartów. Fajne jest to, że każdy potrafi sobie zażartować, ale nie boi się również usłyszeć żartu na swój temat.

Jakiego rodzaju docinki tobie robią koledzy?

Nie zagłębiałbym się już w ten temat (uśmiech).

Ten sezon kadrowy ma kolor złota, bo wcześniej wygraliście Ligę Narodów. Pamiętam też twoje wzruszenie po wywalczeniu z Asseco Resovią Rzeszów brązowego medalu mistrzostw Polski. Ostatnie miesiące to dla ciebie wyjątkowy czas?

Jestem szczęśliwy z powodu tego, jak wyglądały. Tak jak powiedziałem, wszyscy zostawiliśmy bardzo dużo zdrowia i wykonaliśmy dużo pracy jako cała grupa. Łącznie ze sztabem szkoleniowo-medycznym. Byśmy trzymali się w zdrowiu, razem, w dobrych nastrojach. Bardzo cieszy, że efekty przychodzą. Myślę jednak, że nasze postrzeganie rzeczywistości się nie zmieni. Bo znamy różne sytuacje. Wiemy, że jak coś się wygrywa, to każdy klepie po plecach, dziennikarze przyjeżdżają z uśmiechem i zadają miłe pytania, podpisujemy miliony piłek, zdjęć i rozdajemy autografy. Znamy też realia drugiej strony - jak ponosi się spektakularną porażkę. Siłą tej grupy - moim zdaniem - jest to, że znamy obie te strony i potrafimy wypośrodkować emocje, nie popadać w hurraoptymizm. Mam nadzieję, że to przyniesie efekt dobrej gry w kwalifikacjach, które są zaraz za rogiem.

Gdy mówisz o spektakularnej porażce, masz na myśli igrzyska w Tokio?

Kilka takich trudnych momentów mieliśmy już w życiu. Czy to Tokio, czy odpadnięcie z ME w ćwierćfinale lub 1/8 finału. Jesteśmy świadomi, co dzieje się w takich momentach, co dzieje się w innych dyscyplinach, gdy drużyny lub indywidualni zawodnicy przegrywają. Dlatego staramy się twardo stąpać po ziemi - czy to po sukcesie, czy po porażce. Nie popadać ze skrajności w skrajność, że jak się przegra, to jest się najgorszym na świecie, a jak wygra - to najlepszym. Bo nie o to chodzi.

Kiedyś trener Vital Heynen dbał o rozwieszanie w różnych miejscach w Spale kartek z liczbą dni pozostałych do igrzysk w Tokio. Pasuje ci takie podejście - codzienne myślenie o głównym celu na długo przed nim? Czy wolisz skupiać się jednak na bardziej bieżących zadaniach, by nie przesadzić teraz z myśleniem o Paryżu?

Myślę, że wszyscy mamy gdzieś z tyłu głowy te igrzyska. Nikola (Grbić, trener reprezentacji Polski - red.) tak naprawdę też od początku przygody z nami wspomniał, że to jest nasz cel. Mówił, że jeżeli chcemy myśleć w ogóle o medalu olimpijskim, o walce o najwyższe trofea w tym turnieju, to od pierwszego dnia współpracy musimy się zachowywać, jakbyśmy rzeczywiście zasługiwali na taki medal. Myślę, że to jest właściwa droga. Nie obudzić się na tydzień czy miesiąc przed turniejem, że nagle musimy się przygotować i mentalnie zachowywać jak prawdziwi zwycięzcy. Tylko tak naprawdę dawać z siebie od pierwszego dnia zgrupowania - które odbyło się trzy lata przed igrzyskami - wszystko, co możemy, być w pełni dyspozycyjni. Tego wymaga od nas trener i myślę, że każdy z nas, niezależnie od roli w zespole, tak do tego podchodzi.

Każdy, kto jest teraz w kadrze, zachowuje się jak zwycięzca?

Tak, myślę, że to jest wielką siłą tej grupy, że wszyscy mamy jeden cel. Widać to na każdym treningu, że każdemu bardzo zależy na wygraniu choćby pojedynczych akcji, na wykonaniu każdego elementu jak najlepiej potrafi. Wiemy, jak istotne jest to w tej grupie, która tak naprawdę na żadnej pozycji nie ma słabego punktu. I jeżeli tylko na chwilę wyłączyłoby się myślenie na treningu, choćby na sekundę, to od razu będzie to widoczne w postaci kilku błędów, które zostaną mocno wytknięte.

Nie ma zmiłuj?

Nie ma (uśmiech). To też jest nasza wielka siła. Nawet niedawno po treningu Nikola wspomniał, że często się frustrujemy, gdy nie potrafimy się dobić atakiem do boiska, ale musimy pamiętać, kto jest po drugiej stronie boiska. I tak naprawdę niezależnie od tego, w jakiej konfiguracji stoimy, kto jest w pierwszej, a kto w drugiej szóstce, to jest to drużyna, która mogłaby spokojnie walczyć o medale na największych imprezach. To jest naszą siłą, że nie podniecamy się biciem drugiej, dużo słabszej szóstki na treningu, tylko musimy w każdym momencie tego treningu walczyć o zwycięstwo.

Potwierdzasz, że Nikola Grbić po sukcesie powie miłe słowo, po którym następuje "ale"?

Bardzo twardo stąpa po ziemi. Stara się również takie podejście do życia, do siatkówki wpajać nam. Myślę, że wszyscy to popieramy. Jesteśmy na tyle doświadczoną drużyną, że wiemy, jak silna jest podświadomość człowieka. Dużo trudniej wraca się do ciężkiej pracy, do myślenia o kolejnym celu po zwycięstwie w wielkiej imprezie, po tak fajnym tryumfie, jak ostatnio w ME, niż po spektakularnej porażce, gdzie jest się podrażnionym i ambicja sportowca sama wyzwala wielkie emocje oraz chęć powrotu na boisku, choćby i dzień po przegranym meczu. Mam nadzieję, że ta mądrość naszego sztabu, mądrość naszego zespołu przełoży się na to, że jak najszybciej wrócimy z głową na odpowiednie miejsce i głodni kolejnych zwycięstw będziemy się prezentowali w Chinach jak najlepiej.

Nie jest chyba nakładaniem presji mówienie, że w Chinach macie prosty cel - wywalczyć awans na igrzyska? Z szacunkiem dla rywali, ale na tle całej stawki naturalne jest nastawienie na powrót z biletem do Paryża, by nie czekać na przyszłoroczny awans z rankingu.

Oczywiście, chcemy awansować teraz i mieć spokojną głowę, i - jak powiedziałaś - nie czekać na ranking w przyszłym roku. Zwłaszcza sztab szkoleniowy na pewno wolałby już planować przygotowania stricte do igrzysk, a my ze spokojną głową chcielibyśmy wrócić do klubu i skupiać się najpierw na zadaniach w nim. Ale żeby tego dokonać, musimy być teraz w stu procentach skupieni na każdym kolejnym treningu, później na każdym kolejnym meczu, który będziemy mieli, bo na pewno nikt się przed nami nie położy. Wiemy, że jednym z naszych największych rywali będziemy my sami. I to może być bardzo niebezpieczne. Jeśli tylko zdarzy nam się zlekceważyć któregokolwiek z przeciwników, to może być jak w meczu z Danią, gdzie nagle w pierwszym secie na tablicy pojawia się wynik 12:17.

Zapadło ci to w pamięć?

Myślę, że wszyscy pamiętamy takie nauczki. To jest wielkie niebezpieczeństwo, bo jeśli doprowadza się do gry na przewagi z jakimkolwiek rywalem, jest ryzyko, że ktoś od nich pójdzie na zagrywkę, zagra 120 km/h w linię i nic się z tym nie zrobi. Dlatego trzeba być bardzo czujnym i zwracać uwagę na wszystkie elementy od początku każdego seta.

Bycie samym dla siebie największym rywalem - to chyba najlepsza możliwa rekomendacja dla zespołu.

Mamy bardzo szeroki skład i jak wspomniałem wcześniej, na treningach ciężko jest nam rywalizować. To nasza wielka siła, a pewnie bolączka przeciwników, ich statystyków, trenerów. Ciężko im na pewno nam rozpisać, domyślić się, kto wyjdzie w danym spotkaniu na boisko. Ale nie będziemy nikomu pod tym względem współczuli, tylko staramy się wykorzystywać to w jak najlepszy sposób. Nasz sztab na pewno do tej pory to robił i liczymy, że nic się w tej kwestii nie zmieni.

Wróćmy na chwilę do twojej kolekcji medali. Czy któryś z nich ma dla ciebie szczególną wartość?

Tak naprawdę wszystkie medale z wielkich imprez są dla mnie bardzo istotne. Myślę, że złoto mistrzostw świata czy Europy dla każdego z nas, któremu udało się je zdobyć, jest bardzo, bardzo ważne i istotne. Super jest wygrać Ligę Narodów czy dawniej Ligę Światową, ale jest to jednak inna ranga imprezy.

Gdzie trzymasz wszystkie swoje krążki?

Nie będę zdradzał, by nie kusić losu (uśmiech). Mam je schowane. W tamtym roku zostałem poproszony przez jednego z kibiców, by pokazać całą kolekcję i po MŚ wrzuciłem zdjęcie medali, które miałem do tamtego momentu z aren międzynarodowych. Sam byłem mile zaskoczony tym, ile ich jest. Zaraz potem schowałem je w bezpiecznym miejscu. To miłe pamiątki, które pewnie kiedyś będą mi dawały więcej radości, będą częściej eksponowane. W tej chwili skupiam się tylko na tym, co przede mną.

 

Medale nie służą więc jako zabawki dla twoich dzieci?

Dzieciaki z chęcią wieszają je sobie na szyjach od razu po turnieju. Cieszą się, jak jest złoto i jak nie ma medalu z buraka, czyli czwartego miejsca. Ale potem - jak mówiłem - krążki trafiają do szczelnego i bezpiecznego miejsca.

A zdarza ci się uczcić czy wynagrodzić sobie sukces sportowy? Upamiętnić go w jakiś sposób?

(po chwili zastanowienia) Chyba nie. Nie mam raczej żadnego rytuału, pamiątek, rzeczy materialnych, którymi mógłbym się pochwalić, że kupiłem je sobie jako prezent po jakimś sukcesie. Raczej staram się dzielić tą radością i cieszyć z ludźmi, którzy mnie otaczają. Na pewno wielkim wynagrodzeniem jest dla mnie zobaczyć, ile radości wlewamy w serca kibiców po tak wielkich zwycięstwach, ile ludzi się tym cieszy, jak wielu oglądało to w telewizji. Dopiero po przylocie do Polski to dociera do nas. To jest dla mnie największą nagrodą.

Mówiłeś na początku rozmowy, że na każdą imprezę jedziesz z myślą o złotym medalu. W przypadku igrzysk zrobiłbyś wyjątek i wziął w ciemno inny krążek?

Nie brałbym w ciemno żadnego medalu. Wolę go wywalczyć na boisku, żeby smakował tak, jak na niego zapracujemy.

Więcej o: