W niedzielę w Łodzi na koniec turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk olimpijskich Paryż 2024 polskie siatkarki wygrały mecz o awans z Włoszkami 3:1. Wcześniej m.in. pokonały też 3:1 aktualne mistrzynie olimpijskie, Amerykanki. To pierwszy olimpijski awans Polek od czasu igrzysk w Pekinie w 2008 roku i kolejny sukces reprezentacji pod wodzą Stefano Lavariniego.
Włoch, który na ostatnich igrzyskach - Tokio 2021 - poprowadził do sensacyjnego, czwartego miejsca Koreę Południową, z Polską chce osiągnąć jeszcze więcej. Pokazał to już w styczniu 2022 roku, negocjując warunki swojego kontraktu z Polskim Związkiem Piłki Siatkowej.
- Nie uczestniczyłam w części dotyczącej ustalania spraw finansowych. Ale wiem, że to prawda - Stefano mocno negocjował premię za złoto igrzysk olimpijskich - mówi w rozmowie ze Sport.pl Aleksandra Jagieło. Była kapitan kadry kierowała zespołem, który na przełomie 2021 i 202 roku z polecenia prezesa PZPS-u Sebastiana Świderskiego, wybierał nowego trenera dla reprezentacji Polski.
Aleksandra Jagieło: Rzeczywiście odbieram dużo gratulacji i trochę się dziwię, bo przecież to dziewczyny z kadry i trener wywalczyli awans na igrzyska, a nie ja. Ale oczywiście miło znów widzieć, że nasz wybór był słuszny.
- Nie uczestniczyłam w części dotyczącej ustalania spraw finansowych. Ale wiem, że to prawda - Stefano mocno negocjował premię za złoto igrzysk olimpijskich.
- Oczywiście, że sytuacja naszej reprezentacji była wtedy trudna i może niewiele osób myślało o wygrywaniu igrzysk. Ale wszyscy jednogłośnie mówili, że trzeba coś zmienić, że trzeba kogoś kto uwierzy w tę reprezentację. Dostaliśmy ponad 20 CV, wybieraliśmy z mocnych kandydatów. To świadczyło o potencjale naszej kadry, ci trenerzy go widzieli. Stefano był od początku moim faworytem i powiem, że po ostatniej piłce meczu z Włoszkami miałam w sobie błogi spokój. Jest wielka radość, że wybraliśmy odpowiedniego człowieka. Dziewczyny powtarzają w wywiadach, że stworzyły zespół, że trener wlał w nie wiarę w to, że mogą wygrać z każdym. To widać. W wynikach, w przebiegu meczów, we wszystkim.
- Dokładnie tak było, a teraz jest dokładnie odwrotnie. Proszę przypomnieć sobie ubiegłoroczne mistrzostwa świata. To był pierwszy sezon z Lavarinim, a my już doszliśmy do ćwierćfinału mistrzostw świata i z Serbią, mistrzem świata, przegraliśmy dopiero na przewagi w tie-breaku. Teraz, w kolejnym sezonie, zdobyliśmy brązowy medal Ligi Narodów. Pierwszy medal od lat. I w ciągu roku trzy razy wygraliśmy z Amerykankami, mistrzyniami olimpijskimi. Przecież z takimi zespołami to nawet za naszych czasów, za ekipy Andrzeja Niemczyka, zwycięstwa były sporadyczne. Mental tych dziewczyn się bardzo zmienił. One są pewne, że nie ma rywala, z którym nie mogłyby wygrać.
- Ależ oczywiście, że wolno nam marzyć i że trzeba marzyć! Ja się śmieję, że jako siatkarka na igrzyskach nie byłam, to teraz pojadę z wielkimi nadziejami jako kibic. Z nadziejami na medal dziewczyn. Mówienie o nim na pewno jest dla tej reprezentacji komplementem, to docenienie jej. Kadra ma za sobą świetny, długi sezon, oczywiście teraz dziewczyny się pocieszą, wrócą do klubów na sezon ligowy i później będzie trzeba iść małymi kroczkami. Ale spojrzenie dziś na wielki cel w niczym nie przeszkadza tej metodzie małych kroczków.
- Najważniejszy to jest prezes, ha, ha. A mówiąc poważnie, cieszę się, że Sebastian Świderski mocno postawił też na siatkówkę kobiet. Efekt jest taki, że teraz to nasze panie dały panom sygnał do walki o igrzyska.
- Pekin kojarzy mi się z dużym rozczarowaniem. Wiedziałam, że jeśli trener Bonitta zostanie do igrzysk, to ja na nie nie pojadę. On mnie zupełnie nie widział w swojej koncepcji. Mam tylko negatywne odczucia związane z tym trenerem i z tamtym czasem. Wiadomo, że każdy trener ma swoją wizję zespołu, ale myślę, że nie tylko względy sportowe decydowały o tym, że mnie nie było w tamtej reprezentacji.
- Nie, nie było żadnej rozmowy.
- Wie pan, jak się przebywa w małym gronie przez pięć miesięcy bez przerwy, to zawsze w końcu przychodzi jakiś kryzys. I wtedy ważne jest, jak reaguje zarządzający wszystkim, czyli trener. Oczywiście sukces w dużej mierze jest zasługą tego, że zespół dobrze funkcjonuje, bo się lubi, szanuje i dobrze pracuje. Wtedy potrafi sobie poradzić z problemami. Powiedzmy sobie szczerze: w dopiero co zakończonym turnieju w Łodzi były trudne momenty. Było mnóstwo komentarzy, że dziewczyny nie grają tak dobrze, jak mogłyby grać, że nie widać ognia, że czegoś tam brakuje, że gra Asia nie Kasia i jednocześnie, że gra Kasia, a nie Asia.
- Tak, uaktywniały się dwa obozy. Ja też miałam pytanie, które do mnie ciągle wracało: czy harmonogram turnieju jest dla nas dobry. Okazało się, że niepotrzebnie się nad tym zastanawiałam. Trener Lavarini tak to wszystko zaplanował i miał rację. Mieliśmy dobry start, później dół, fizyczny, a przez to też mentalny, ale kto wie czy gdyby nie było porażki z Tajlandią, czy byłby ten ogień, jaki widzieliśmy w trzech ostatnich meczach. Z Niemkami nasz zespół wskoczył mentalnie na tory, którymi dojechał do medalu Ligi Narodów, a teraz z tym nastawieniem pokonaliśmy Amerykanki i Włoszki. W decydującym meczu z Włoszkami zespół się znakomicie przebudził, podniósł z bardzo trudnej sytuacji. To my miałyśmy na nie naskoczyć zagrywką, a jednak to one na nas naskoczyły, atakowały, blokowały, pewnie wygrały pierwszego seta, w drugim długo prowadziły trzema punktami, a jednak my dałyśmy radę je złamać.
- Często problemem trenerów jest to, że mają długą ławkę, a z tego nie korzystają. Trener Lavarini i korzystał z bogatego składu, i faktycznie umiał dotrzeć do dziewczyn. Przecież w nerwowych, trudnych chwilach, on się do nich uśmiechał i mówił, że wszystko idzie zgodnie z planem, zapewniał je, że jest dobrze, zdejmował z nich presję, Dziewczyny dzięki niemu czuły, że mogą to wygrać i wygrały. Pamiętam, że takie rzeczy potrafił robić trener Niemczyk. Bardzo nam to pomagało. Niewielu trenerów to potrafi. Większość w takich sytuacjach wytwarza jeszcze większą presję, pokazując swoje nerwy.
- Tak, to zdecydowanie było cenne doświadczenie. Z Tajlandią przegraliśmy i wszyscy się skupiliśmy na straconych punktach. Ale jednak w tym meczu nie wszystko było złe. Jednego z setów potrafiliśmy wygrać aż 25:7. A Tajki zawsze są trudnymi rywalkami. Wiele głów po tamtym meczu zostało zwieszonych. Ale na szczęście nie były to głowy naszych siatkarek i naszego sztabu. W tym trudnym, długim turnieju byłam troszkę bliżej z ekipą i widziałam, jak świetnie oni wszyscy to wytrzymali. Ogromnie się cieszę, że mają zapłatę za poświęcenie, za oddane serducho. Ta zapłata jest bardzo ważna, bo naprawdę wykonana została świetna praca. I na pewno byłoby tak, że bez awansu na igrzyska tę pracę niewielu by doceniło, natomiast wielu by krytykowało, a nie wszyscy potrafią sobie z krytyką poradzić.
- Aha, to nie wiedziałam, że była taka rezygnacja. Powiem tak: presja jest ogromna. Są sportowcy, którzy tego wszystkiego nie czytają i nie zwracają na to uwagi, ale bardzo wielu sportowców się tym przejmuje. Tak bardzo, jak na przykład Dorota Świeniewicz, która w 2009 roku powiedziała, że właśnie przez hejt w internecie rezygnuje z gry w reprezentacji. Proszę uwierzyć, że w reprezentacji gra się z ogromnym poświęceniem. To się robi kosztem prywatnego życia, to oznacza rozłąkę z rodziną, ryzykowanie zdrowiem. Daje się wszystko. Ja wiem, o czym Asia mówiła. I uważam, że dobrze, że to z siebie wyrzuciła. Zrobiła to w dobrym momencie, po sukcesie. Ona zrobiła coś, dzięki czemu lepiej się poczuje, a może też dzięki temu ktoś się następnym razem zastanowi. Ona powiedziała, że wraca tam, gdzie ją szanują, gdzie nikomu niczego nie musi udowadniać i to jest prawda. Jadąc do innego kraju człowiek staje się bardziej anonimowy. Tam nie jest cały czas analizowane a czy zagrała, a jak zagrała, a czy dzięki niej się wygrało, a czy przez nią się przegrało. Tam się po prostu pracuje i jak ktoś naszą pracę docenia, to przedłuża kontrakt, a jak nie, to nie przedłuża. Uważam, że Asia Wołosz zrobiła dobrze, robiąc to, co czuła, że powinna zrobić. Widocznie już tego wszystkiego było dla niej za dużo. I dlatego jej się ulało.
Przypomnę jeszcze, że w zeszłym roku wszyscy się cieszyliśmy, że Wołosz wróciła do reprezentacji. Bo to jedna z najlepszych rozgrywających na świecie. A teraz wróciła w trakcie sezonu po kontuzji. Mogła znaleźć sobie pretekst, żeby nie wracać. Wiele razy się zdarzało, że ktoś przez kontuzję rezygnował z całego sezonu. Ale ja wiem, bo mam takie informacje, że jak w zeszłym roku Asia wróciła do kadry, to dawała jej energię. To ona powtarzała dziewczynom, że dadzą radę, że coś się zmieniło, że ten zespół na dużo stać. Teraz wróciła z tą energią, dała wszystko, żeby pomóc temu zespołowi, a wylewał się na nią hejt.
- Oczywiście. Dobrze powiedział Łukasz Kruk, że tak naprawdę to też troszkę wina Stefano Lavariniego. Przecież sama siebie Wołosz na boisko nie wysyła. Ona nie pójdzie i nie powie "Trenerze, niech mnie trener zmieni, bo to nie mój moment, nie mój czas". Ale też ciekawie powiedziała Asia Mirek, że może tamte minuty zaważyły, że Asia Wołosz wyszła na Włoszki tak nastawiona i zagrała tak dobrze. Zawsze trzeba patrzeć z różnych stron. Wiele lat byłam kapitanem, do wszystkich tematów starałam się podchodzić spokojnie i rozmawiać. Nie zawsze to pomagało, ale na pewno lepiej powiedzieć to, co w nas siedzi, niż dusić w sobie. Te osoby, które komentują, hejtują, mogą wyrażać swoje opinie publicznie. Dlaczego sportowcy nie mogą wyrazić także swojego zdania? Szczególnie jeśli jest to robione w kulturalny sposób i zgodnie ze swoimi przekonaniami.