Kulisy historycznego awansu Polek. Asystent Lavariniego bohaterem. "Mieliśmy żal do sędziów"

Jakub Balcerski
"Nie daj się, ludzie niech swoje myślą!" - śpiewały, przechodząc z szatni do autokaru polskie siatkarki. Symbolicznie, bo hit Dody mówi o nieprzejmowaniu się opinią innych, a w kadrę trenera Stefano Lavariniego wielu zdążyło zwątpić. Ta wywalczyła jednak historyczny awans na igrzyska olimpijskie w Paryżu. Ten sukces miał wiele bohaterek i bohaterów, także tych zupełnie niespodziewanych.

Było 1:0 dla Włoszek i 25:24 dla Polek w drugim secie. Ostatni akcent walki o igrzyska zaczął się dla polskiej drużyny fatalnie, ale powoli odzyskiwały pewność siebie w ataku i właśnie wywalczyły sobie dwie szanse na doprowadzenie do wyrównania w całym spotkaniu. Trwała długa wymiana, ale po jednym z ataków Magdaleny Stysiak podbitym przez Włoszki gra została przerwana. Polski sztab poprosił o sprawdzenie, czy rywalki nie wpadły w siatkę, która wyraźnie się poruszyła.

Zobacz wideo Co z premiami dla siatkarzy? "Nie ma co liczyć na to, co w piłce"

Ryzykowny challenge dał Polkom niespodziewanego bohatera. Sztab aż miał żal do sędziów

O challenge'u decydował asystent Stefano Lavariniego, Krystian Pachliński. Był przekonany i choć w powietrzu była piłka na wagę wygrania seta, to z zimną krwią zgłosił poprzez tablet, że sędziowie powinni zobaczyć tę akcję jeszcze raz. Lavarini przez chwilę nie wiedział, co się dzieje i podskoczył, machając ręką w stronę swojego asystenta. Zobaczył jednak, jak przekonany jest cały sztab i mu zaufał. A po chwili mógł razem z zawodniczkami cieszyć się z wygranej w secie.

Anna Danesi, środkowa Włoszek, zdecydowanie dotknęła ramieniem siatki, opadając na boisko po wyskoku do bloku. Pachliński został niespodziewanym bohaterem Polek - tym razem to on, a nie żadna z zawodniczek, wywalczył kluczowy punkt do wygrania drugiej partii. To był początek wszystkich pozytywnych rzeczy po stronie Polek, które kolejnego seta też wygrały, gdy złamały rywalki w końcówce. Tak przejęły kontrolę nad spotkaniem i już do jego końcówki przeważały, miały kontrolę nad przebiegiem meczu wygranego 3:1 (15:25, 26:24, 25:23, 25:21).

- To dotknięcie siatki było bardzo wyraźne - tłumaczy drugi z asystentów Lavariniego, Nicola Vettori. - Skoro to mogła być ostatnia akcja tego seta, to martwiliśmy się, że jednak czegoś się nie dopatrzeliśmy, przegramy punkt, a potem wszystko może pójść w złą stronę. Było jednak tak, jak zauważyliśmy i mieliśmy nawet żal do sędziów, że w takim momencie nie zobaczyli czegoś tak oczywistego. To mogło przepaść, a przy wyniku 0:2 dla Włoszek ten mecz byłoby już bardzo trudno wyciągnąć - wskazuje Włoch.

To nie pierwsza sytuacja, kiedy polski sztab próbował sprawdzać sytuacje z kluczowych momentów spotkania. Było tak także w starciu z Tajkami, gdy w tie-breaku Polacy też zyskali punkt w ten sposób, ale ani seta, ani całego meczu nie udało się już uratować. - Sporo challenge'ów też nie trafiliśmy. Trzeba próbować, skoro jest taka możliwość. Byliśmy w tym odważni, czasem chyba nawet za bardzo - przyznaje Vettori.

"Najważniejsze, że zawodniczki poszły za naszą myślą"

Jaka była pierwsza myśl Nicoli Vettoriego po ostatniej piłce? - "Zrobiliśmy to!" - śmieje się szkoleniowiec. - Nie było łatwo, ale wiedzieliśmy, że na pewno damy radę, bo gdy gra się nawet z takimi potęgami jak USA, czy Włochy, to nigdy nie wiadomo, jak skończy się mecz i można go wygrać. Fakt, że walczymy do końca w każdym secie, świadczył o tym, że mamy szansę. I tego dokonaliśmy. Po dwóch latach pracy. To był zresztą pierwszy cel, który przekazywał nam prezes Sebastian Świderski. Osiągnęliśmy go i teraz możemy stawiać kolejne, a potem o nie walczyć - opisuje.

Polki wrócą na igrzyska po 16 latach. Do Londynu, Rio, czy Tokio nie udało się pojechać, choć walka zwłaszcza o ten ostatni olimpijski turniej była bardzo zacięta, a porażki z Serbkami i Turczynkami z 2019 i 2020 roku bardzo bolały kibiców i zawodniczki. - To, że ciągle czegoś brakuje, nie oznacza, że nie można nad tym pracować. Inne reprezentacje mają łatwiej: liga włoska, czy turecka pomagają podnosić taki średni poziom gry zawodniczek w tamtych krajach. W Polsce z Tauron Ligą jeszcze tak nie jest i przez to zadanie jest trudniejsze. Ale nie można się przez to poddawać, wszystko jest do zrobienia. Nie patrzyliśmy na to, co było wcześniej i czy wtedy zawodniczki potrafiły już wtedy myśleć o grze na równi z najlepszymi, czy ich pokonywaniu. Najważniejsze, że poszły za naszą myślą. Trener Stefano dawał wszystkiemu odpowiedniej wizji i motywacji do tego, żeby ograć nie tylko tych słabszych, czy w teorii na naszym poziomie, tylko wspiąć się wyżej: do tych, które na papierze wyglądają lepiej - ocenia Nicola Vettori.

Nagroda? Czapki i maskotka na szczęście. Polki wyglądały jak hip-hopowcy

Tuż po wygranej Polki zostały nagrodzone: nie medalami, bo na turnieju kwalifikacyjnym takich się jeszcze nie rozdaje, ale specjalnymi czapkami z logo kwalifikacji olimpijskich przygotowanym przez Międzynarodową Federację Siatkówki (FIVB), a prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej, Sebastian Świderski wręczył im maskotkę, którą daje się na szczęście przy awansie na igrzyska. Czapki to nowy pomysł spółki Volleyball World, pomagający jej jako ruch marketingowy, promować branding walki o igrzyska i pewnie także samego turnieju olimpijskiego, który może mieć to samo logo i przewodni motyw. Jednocześnie to wyróżnia w ciekawy sposób zespoły, które awansują - wszystkie, na trzech różnych turniejach, dostały te same czapki z charakterystycznym złotym symbolem.

Gdy Polki założyły te otrzymane czarne czapki, wyglądały nieco jak hip-hopowcy. - Znajdzie się dla niej jakieś wyjątkowe miejsce w domu - zapewnia Martyna Łukasik. - To był dla nas najważniejszy mecz sezonu. To on decydował, czy dostaniemy te czapeczki, które mają wszystkie drużyny awansujące na igrzyska - wskazuje, poprawiając swoją czapkę, Martyna Czyrniańska. - Choć nie zawsze, zwłaszcza na początku, potrafiłyśmy grać swoją siatkówkę, to ciągle wracałyśmy, walczyłyśmy i wyrwałyśmy to zwycięstwo, a także awans. Nie wszystkie musimy się lubić poza boiskiem, nie ze wszystkimi piszemy ze sobą, czy często rozmawiamy, ale na boisku wskoczymy za sobą w ogień. Jestem dumna z tego, że stworzyłyśmy taki zespół - mówi przyjmująca.

Polki świętowały w swoim stylu. Pociągiem w rytmie hitu Dody

Polki nie świętowały długo w hali. Gdy pożegnały się już z kibicami, a wśród nich z najbliższymi, z którymi dzieliły pierwsze chwile po wielkim sukcesie, a także porozmawiały z dziennikarzami, to dość szybko zebrały się do opuszczenia szatni i całej hali. A to wszystko tanecznym rytmem.

Zawodniczki uformowały pociąg, a prowadząca grupę Maria Stenzel trzymała głośnik, z którego słychać było melodię utworu "Nie daj się" Dody. Polki głośno śpiewały piosenkę, z którą już wcześniej mocno się utożsamiały i w taki sposób zapakowały się do autokaru, a potem ruszyły do hotelu.

Dobór muzyki? Raczej nieprzypadkowy. Nie dość, że dobrze podsumowujący, w jaki sposób Polki przeszły przez ten turniej - nie zważając na głosy z ich otoczenia, czy ostrą krytykę, a koncentrując się na swoim celu i ostatecznie osiągając go w wielkim stylu. Słowa piosenki brzmią też wymownie w kontekście tego, jak o hejcie i nadmiernej krytyce w swoją stronę mówiła Joanna Wołosz w wywiadach dla TVP i Polsatu.

Kadra Stefano Lavariniego ruszyła świętować swoje wielkie osiągnięcie w swoim stylu. Zawodniczki nie będą miały dużo wolnego, bo niedługo początek sezonu ligowego w klubach, ale i tak chyba właśnie odetchnęły. Nie tylko dlatego, że udało się spełnić ich wielkie marzenie i zrealizować cel, o którym mówiły przez wiele miesięcy. Także dlatego, że wreszcie zakończyły maraton czterech miesięcy grania dla reprezentacji na trzech wielkich imprezach: Lidze Narodów, mistrzostwach Europy i kwalifikacjach olimpijskich. Niech teraz nabiorą siły i zaczną kolejny sezon, już ten olimpijski, z dawką nowej energii. Wywalczony bilet do Paryża gwarantuje, że taką w sobie odnajdą.

Więcej o: