Można dyskutować, która z siatkarek zasłużyła na miano MVP turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk w Łodzi. Sebastian Świderski jednak wskazał kogoś spoza 14-osobowego składu, który wywalczył pierwszy od 2008 r. awans na igrzyska. - Dla mnie to Stefano Lavarini - podkreślił szef PZPS, który niespełna dwa lata temu zatrudnił Włocha. A teraz życzy mu tego samego kłopotu, który ma trener męskiej kadry Nikola Grbić.
W niedzielę późnym wieczorem Świderski pozował razem z Lavarinim i resztą kadry w specjalnych czarnych czapkach baseballowych, które wręczano drużynom z przepustką na igrzyska. Działacz zamienił wtedy kilka zdań z trenerem i uściskał go. O ile męska reprezentacja regularnie od 2004 r. melduje się w obsadzie igrzysk, to polskie siatkarki po raz ostatni były w niej cztery lata później.
- Z trenerem Lavarinim rozmawialiśmy ostatnio kilka wieczorów. Nie będę mówić, o czym, ale pierwsze, co mu powiedziałem po awansie, to "Allora?", w znaczeniu, a więc "co dalej?". Bo teraz walka o medale. Co odpowiedział? Zostawię to dla siebie - zaznaczył z uśmiechem działacz.
Turniej kwalifikacyjny był pierwszą z dwóch szans na wywalczenie biletu do Paryża. Drugą byłaby przyszłoroczna kwalifikacja na podstawie światowego rankingu. W tym wypadku o cenne punkty walka potrwa jeszcze na początku przyszłorocznego sezonu kadrowego. Gdy Polki poznały rywalki, z którymi powalczą o awans w Łodzi, optymizm zmalał - trafiły m.in. na silne Włoszki i Amerykanki oraz niewygodne Niemki. Tymczasem wygrały wszystkie trzy spotkania, zaliczając wcześniej wpadkę z Tajlandią.
- Po meczu z Tajlandią chyba nikt nie był pewny awansu - uśmiechał się gorzki Świderski. - Po sobotnim zwycięstwie nad USA wróciła stuprocentowa nadzieja, że można tutaj rzeczywiście zrobić wielką rzecz. I ta wielka rzecz się stała. Wielkie brawa dla dziewczyn, dla sztabu, a przede wszystkim dla tych wspaniałych kibiców, którzy przyszli i dołożyli nie ciegiełkę, a cegłę do tego zwycięstwa. To, co robili w niedzielę - ta atmosfera - to było fantastyczne - chwalił kibiców.
Przyznał, że gra Biało-Czerwonych mocno falowała w tym turnieju. Decydująca o awansie niedzielna wygrana z Włoszkami tym bardziej zaskakuje, gdy spojrzy się na statystykę pozytywnego przyjęcia zespołu gospodarzy. W pierwszym secie wynosiło 41 procent, w drugim 21, a kolejnym jedynie 18. Dopiero w czwartym przekroczyło 50 procent.
- Pamiętajmy, że to było siódme spotkanie w ciągu dziewięciu dni, więc trudno oczekiwać, że ta forma będzie nagle równa przez pryzmat całego meczu. Było widać falowanie, było widać walkę. Najważniejsze, że dziewczyny - przegrywając dwoma, trzema czy czterema punktami - walczyły. Przyznam szczerze, że tak je grające, z takim zaangażowaniem, z takim sercem, to ostatnio chyba widziałem w meczu z Serbią i w meczu o trzecie miejsce Ligi Narodów. To jest coś wspaniałego - wspominał podekscytowany prezes krajowej federacji.
Polki sezon zaczęły bardzo udanym występem w Lidze Narodów, po raz pierwszy w historii wskakując na podium tych rozgrywek. Później w mistrzostwach Europy odpadły w ćwierćfinale, a na koniec z powodzeniem przeszły wspomniane olimpijskie kwalifikacje.
- To był sezon długi i bardzo udany. Ale ważniejsze, że dziewczyny stworzyły fantastyczną atmosferę, cieszą się grą i przebywaniem ze sobą. Dla nas to było najważniejsze i to zostało spełnione. A wyniki, jak widać, przy tej atmosferze przychodzą. Jak ktoś kiedyś mówił, że nasza żeńska siatkówka się kończy i trudno będzie o sukcesy, to ma najlepszą odpowiedź - dodał z satysfakcją Świderski.
A po chwili zaznaczył, że dzięki systemowi szkolenia obu kadrom nie powinno zabraknąć zawodników. Obecnie już nieraz o kłopocie bogactwa - przede wszystkim wśród przyjmujących - wspominał prowadzący męską kadrę Nikola Grbić.
- Tak jak on może sięgać po siatkarzy jak z kapelusza, by wskazać, kto będzie grał danego dnia, tak wierzę, że za chwilę również trener Lavarini będzie miał taki sam zgryz, jeśli chodzi o możliwości - podkreślił wicemistrz świata z 2006 roku.
Choć wszystkie kadrowiczki pochwalił za świetną grę i wielkie serce, to właśnie 44-letniego Włocha uznał za swojego MVP turnieju kwalifikacyjnego w Łodzi.
- Na początku nie robił zmian i były wobec niego zarzuty. Potem zaczął rotować. Mecz z Amerykankami zaczął inaczej, w niedzielę też szukał optymalnego składu w pierwszym secie. I znalazł. Wydaje mi się, że jego należy wyróżnić. Praca na treningu to jest jedno, ale przede wszystkim chodzi o pracę mentalną z tymi dziewczynami. Wiarę w nie. To jest najważniejsze. Trener Lavarini taki jest - opisywał.
Długo wyczekiwany awans na igrzyska był głównym celem, jaki PZPS postawił przed tym szkoleniowcem, gdy zatrudnił go w styczniu 2022 roku. Dzięki zrealizowaniu go już teraz w przyszłym roku Biało-Czerwone będą mogły w spokoju szykować się do igrzysk.
- Trener Lavarini rok przed tą imprezą zrealizował to, co było założone i teraz na pewno będą ciężkie rozmowy na temat przyszłości - śmieje się Świderski. - Każdy trener ma wpisaną premię za wyniki, każdy medal jest oceniany i wyceniany premią finansową. To samo jest zresztą u siatkarek i siatkarzy. W tym roku wyrównaliśmy stawki u mężczyzn i kobiet - zaznaczył.
Od razu jednak też dodał, że Biało-Czerwone i ich szkoleniowiec nie zamierzają się zadowolić samym awansem na igrzyska i dopiero się rozkręcają.
- Trener Lavarini zawsze powtarzał, że chce, by w końcu spadło na niego konfetti. W niedzielę w Łodzi nie było takiego zakończenia. Nie było to przewidziane przez Volleyball World. Ale myślę, że jeszcze trener Lavarini doczeka się tego konfetti, najlepiej w złotym kolorze. Wierzę, że teraz będziemy stałymi bywalcami na salonach w walce o medale - podsumował.