Rywalki Polek miały ogromny problem. Wszyscy mówili tylko o tym konflikcie. "Stworzyliśmy bańkę"

Jakub Balcerski
- Polki wyglądają na drużynę, z którą trudno się gra - śmieje się Jekaterina Antropowa. Liderka Włoszek, ostatniego rywala polskich siatkarek w turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk olimpijskich, dołączyła do zespołu dopiero miesiąc temu i z drużyną Stefano Lavariniego jeszcze nie grała, ale jest jej bardzo ciekawa. W rozmowie ze Sport.pl siatkarka urodzona na Islandii i wychowana w Rosji opowiada o swojej drodze do zostania kluczową postacią czołowej siły światowej siatkówki kobiet.

Mecz z Włoszkami to ostatnie spotkanie Polek na turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk w Paryżu, które da odpowiedź na to, czy zawodniczki Stefano Lavariniego zapewnią sobie bezpośredni awans do przyszłorocznej walki o olimpijskie medale. Ich rywalki do tej pory przegrały tylko jedno spotkanie - 1:3 z Amerykankami w piątek.

Liderka Włoszek, Jekaterina Antropowa mówi Sport.pl o tym, jak dobrze zna polski zespół, ale także o swoim wejściu do kadry Davide Mazzantiego po otrzymaniu włoskiego obywatelstwa tuż przed początkiem mistrzostw Europy w sierpniu, czy jak zespół poradził sobie z zamknięciem się przed środowiskiem ciągle spekulującym o chaosie i konflikcie wewnątrz drużyny, która w Łodzi gra bez swojej największej gwiazdy - jednej z najlepszych atakujących na świecie, Paoli Egonu.

Zobacz wideo Co z premiami dla siatkarzy? "Nie ma co liczyć na to, co w piłce"

Jakub Balcerski: To twój drugi wielki turniej w barwach Włoszek po mistrzostwach Europy. Zdążyłaś się do nich przyzwyczaić?

Jekaterina Antropowa: Ten pierwszy turniej był dla mnie bardzo ważny. Zdobyłam trochę doświadczenia i zagrałam z zespołami, które wcześniej oglądałam tylko w telewizji. Jestem szczęśliwa, że mogę tu być, współtworzyć ten zespół. Chcemy zrobić razem coś fajnego. Jesteśmy bardzo zjednoczone. Myślę, że można to dostrzec na boisku: jak staramy się sobie nawzajem pomagać i zebrać się tą grupą. Musimy być gotowe na to, co przyniesie końcówka tego turnieju.

Rok temu mówiłaś włoskim mediom o grze w reprezentacji Włoch jeszcze życzeniowo - że "chce się tam dostać". Minęło kilka miesięcy i udało się załatwić obywatelstwo i jesteś w kadrze. Myślałaś, że to się wydarzy tak szybko?

- To w sumie był długi proces, wszystko zajęło prawie dwa lata. Już zeszłego lata miałam nadzieję, że będę mogła trenować z kadrą. Nie mogliśmy jednak załatwić spraw związanych z obywatelstwem odpowiednio szybko. Dopiero teraz wszystko zgrało się w czasie i mogę grać z tymi wszystkimi świetnymi zespołami.

W sprawie obywatelstwa pojawiły się jakieś komplikacje? Chyba do końca nie było wiadomo, czy zagrasz w mistrzostwach Europy, prawda?

- Tak. Było trochę trudności, ale ja skupiałem się na tym, co mam robić na boisku i jak przygotować się do gry dla kadry. Miałam kontrolować to, nad czym mogłam panować, a na tym, czy się uda pozyskać obywatelstwo, czy nie, nie skupiałam aż tak bardzo swojej energii. To był dobry wybór, bo i tak je otrzymałam, a zaoszczędziłam sobie nerwów.

Urodziłaś się na Islandii, potem wychowałaś i dorastałaś w Rosji, a teraz żyjesz i grasz we Włoszech. Dokąd ci dziś najbliżej?

- Wszędzie. Dla mnie to perfekcyjna mieszanka. Uważam, że to, jak wszystko potoczyło się w moim życiu wyszło idealnie.

Na Islandii spędziłaś niecały rok, bo przeniosłaś się do Rosji, gdy miałaś trzy miesiące. Kiedykolwiek później tam wróciłaś?

- Gdy miałam dziesięć lat, pojechaliśmy tam na zwykłą wycieczkę i przy okazji odwiedzić rodzinne strony. Moja mama nadal ma tam przyjaciół, mieszka tam też moja babka cioteczna. Islandia to piękne miejsce i chciałabym jeszcze tam pojechać, żeby bardziej go doświadczyć.

Siatkówką zainteresowałaś się jeszcze w Rosji?

- Tak, trenowałam ją tam. Mieszkałam w Rosji przez czternaście lat, zaczęłam grać, gdy miałam siedem. Tam się wszystkiego uczyłam. Nie weszłam jeszcze na wyższy poziom, bo dopiero starałam się odpowiednio ułożyć ramiona, gdy uderzała we mnie piłka. Przeskok we Włoszech był spory, to zupełnie inne miejsce do grania w siatkówkę. Widać to choćby po tym, ilu włoskich trenerów wyjeżdża i jest teraz rozsianych po całym świecie, rozwijając ten sport w wielu miejscach. Wiedzieliśmy, że przeniesienie się do Włoch pozwoli mi postawić na siatkówkę w jeszcze większym stopniu.

Najbardziej pomagała mi moja mama, z którą dalej żyję we Włoszech i mój ojczym, którego pomysłem były te przenosiny. Najpierw pojawiłam się w Kalabrii, gdzie zobaczyło mnie i obserwowało kilku trenerów, a stamtąd trafiłam do akademii w Sassuolo. Spędziłam w niej trzy lata, zaczynając od niższych lig i stopniowo przechodząc kolejne szczeble. Kiedy byłam gotowa fizycznie i mentalnie, widzieli, że mogą mnie dołączyć do składu drużyny w lidze A2, na drugim poziomie rozgrywek. Grałam coraz lepiej i w końcu zostałam dostrzeżona przez Savino Del Bene Scandicci.

To był punkt zwrotny twojej kariery?

- Tak, to przejście na poziom ligi A1, najwyższej we Włoszech, było kluczowe. Kiedy widzisz, że nie jesteś na poziomie innych dziewczyn, zdajesz sobie sprawę ile ci brakuje, to od razu starasz się poprawić pewne elementy i im dorównać. To było bardzo ważne doświadczenie w mojej karierze.

Musiałaś popracować stricte nad poziomem siatkarskim, czy np. nad swoją psychiką, żeby wejść na wyższy poziom także mentalnie i przebić pewne bariery?

- Raczej siatkarsko. Dla mnie najważniejsze było to, że znalazłam się wokół lepszych zawodniczek. W miejscu, gdzie liczy się walka o najwyższe cele, więc przy sobie miałam Louisę Lippmann, czy Natalię Pereirę. Podglądałam, jak wykonują pewne elementy, czy sposób, w jaki uderzają piłkę, jaką mają taktykę na konkretne sytuacje. I nie bałam się zadawać pytań. Natalia była taką "mamą" całego zespołu, starała się mnie chyba nawet trochę trenować. Przez wiele lat miałam także wielu zróżnicowanych trenerów, w inny sposób podchodzących do wielu rzeczy, więc sporo nauczyłam się także dzięki nim i mogłam to wykorzystać w tamtym momencie.

Kiedy pierwszy raz usłyszałaś o sobie: "To przyszłość włoskiej kadry, trzeba coś z nią zrobić"?

- W sumie nie pamiętam. Ale to prawda, że wiele się o mnie mówiło w kontekście reprezentacji. Choć to była taka moda, bo takie określenia padały o wielu zawodniczkach. "Musisz się przy niej zatrzymać, spojrzeć na nią z bliska" - wiem, że kilka osób dostało takie polecenie, ale wtedy nie podchodziłam do tego tak, że mnie to interesowało. Nie potrzebowałam o tym słuchać. Miło, że ludzie cię doceniają, ale pojawią się i tacy, którzy zaraz cię skrytykują. Dlatego nie trzeba przykładać do takich słów wielkiej wagi. Lepiej mieć jasne cele i dążyć do tego, żeby je osiągnąć.

A były osoby, które nie były zadowolone z tego, że idziesz do Włoch, czy potem, że wybrałaś grę dla tej reprezentacji? Wilfredo Leon, choć jest wielką gwiazdą, w Polsce też nie ma tylko zwolenników i jest sporo osób, które piszą, że nie chcą go w polskiej kadrze nawet pomimo jakości, jaką do niej wnosi.

- Kluczem w moim podejściu jest to, że dużo o sobie nie czytam. Dlatego nie jestem świadoma, jak dużo takich komentarzy się pojawia. Gdy trwa turniej, wyłączam się, nie wchodzę na profile w mediach społecznościowych i nie patrzę, co piszą ludzie. To chyba w tym najważniejsze. Jeśli chcesz być coraz lepszy w tym, co robisz, to starasz się, żeby nikt zzewnątrz nie miał na ciebie wpływu. Pozostajesz we własnej bańce, tak jest lepiej.

Jak pracuje ci się z trenerem włoskiej kadry, Davide Mazzantim?

- Jest bardzo otwarty i o wielu rzeczach po prostu z nami rozmawia. Gdy podejdę i poproszę o wideo z konkrentym atakiem jego, czy kogokolwiek ze sztabu, to zawsze mnie wysłuchają i spełnią to, czego będę od nich oczekiwała. Poświęcają sporo uwagi detalom. Powiedzą: "Przy tym ataku mogłaś utrzymać nieco wyżej łokieć". Taka dbałość o szczegóły jest później bardzo użyteczna dla zawodniczek.

Ostatni okres dla waszej kadry był trudny. Wiele mówiło się o atmosferze w drużynie, że jest w niej sporo chaosu, który burzy siatkarską jakość. Ten turniej rozgrywacie zresztą po sporych zmianach w składzie. Jak trudne było stworzenie takiego zamkniętego środowiska, przez które zbyt wiele wątpliwości wobec tego, co dzieje się wewnątrz zespołu, nie będzie się przebijało?

- Stworzyliśmy taką bańkę, nad którą poświęciliśmy trochę czasu i uważam, że dobrze nam to wyszło. Osobiście nie szukałam informacji na ten temat, nie czytałam żadnych artykułów, więc mam nadzieję, że żadna z dziewczyn tego nie robiła. Czujemy się dobrze ze sobą. Zrobiłyśmy dobrą robotę, uznając, że choć dużo się o nas mówi, to musimy się skupić na sobie, a nie tych, którzy o czymś spekulują. Mamy tylko grać w siatkówkę.

Kiedy zobaczyłaś wylosowaną grupę tych kwalifikacji, a w niej USA i Włochy w roli faworytów, a do tego tylko Polskę, czy Niemcy w roli potencjalnych drużyn, które mogą wam zagrozić, to poczułaś pewność siebie? Widziałaś wasz zespół i Amerykanki przed innymi zespołami walczącymi w Łodzi?

- Nie. To dla mnie pierwsze doświadczenie w grze o awans na igrzyska, ale także z tymi konkretnymi zespołami. Dla tego ekscytowało mnie, że dostałyśmy np. Tajki i będę miała okazję zmierzyć się z ich podejściem do siatkówki, tym, jak dostosowują swoją taktykę i jak mieszają w grze. Staramy się doceniać wszystkich rywali, nie podchodzić do każdego z wyższością. Nie dostosowujemy jednak swojej gry do przeciwnika, chcemy grać tak, jak to sobie wymyślimy. I to działa. Nie miałam w głowie myśli: "To łatwa grupa, pewnie, że awansujemy". Widzieliśmy, jak wiele się już w niej wydarzyło, więc uważam, że to odpowiednie podejście.

To interesujące, że ciekawi cię gra przeciwko Tajkom. Że podchodzisz do nich z myślą o zebraniu doświadczenia, a nie tym, jak mogą wam nie leżeć, bo grają inną siatkówkę. Chyba lubisz stawiać sobie coś w roli wyzwania i się nim ekscytować, a nie narzekać, że to trudne, a to mimo wszystko nie tak częste wśród zawodniczek.

- Dokładnie. Bo nie mam wielu okazji grać w takich okolicznościach, przeciwko zespołom, które tak dobrze bronią i szukają wielu szans, grają cierpliwie. Tak jest jeszcze choćby z Japonkami, ale nie miałam okazji się z nimi zmierzyć. Mam nadzieję, że niedługo się to zmieni. Jestem ciekawa, jak zareaguję na różne okoliczności, jak zagram w danej sytuacji. Dlatego cieszyłam się szansą gry z Tajkami i tym bardziej faktem, że wygrałyśmy w czterech setach, nie pozwalając im doprowadzić do tie-breaka. Trochę się tego bałam.

Do Scandicci przyszłaś już, gdy nie było w nim Magdaleny Stysiak, czy Agnieszki Korneluk, ale może znasz się dobrze z którąś z Polek?

- Mam koleżanki z klubu i kadry, które się z nimi kojarzą, w kilku przypadkach bardzo dobrze. Marina Lubian i Elena Pietrini na pewno znają Magdę i dużo o niej wiedzą. Sama nie znam dobrze jej ani innych zawodniczek.

Jak patrzysz na polską kadrę?

- Polki to kolejna drużyna, z którą nie grałam, ale wygląda na taką, z którą trudno się gra, ha, ha. Grałam przeciwko Imoco Volley Conegliano z Joanną Wołosz i wiem, jak kieruje zespołem, jak trudno się z nią mierzy. Jest niesamowitą rozgrywającą. Do tego macie bardzo wysokie zawodniczki. Sama mam 202 centymetry wzrostu, a już wiem, że grać przeciwko Magdzie Stysiak, czy środkowym, to będzie spore wyzwanie. Jestem ciekawa tego meczu, może w trochę inny sposób niż byłam zainteresowana graniem przeciwko Tajkom, ale tu też chcę się sprawdzić przeciwko zespołowi o jeszcze innej charakterystyce.

Marzysz o igrzyskach? Czy weszłaś do kadry tak szybko, że nie było jeszcze czasu na takie myśli?

- Zanim wejdziemy na boisko, mijamy wiele banerów i obrandowania z napisami "Droga do Paryża" i wspominającymi o igrzyskach. Dla mnie to takie przypomnienie, o co walczę. Jeden z nich jest pod siatką i gdy coś nie wychodzi, nie mogę się skupić, to patrzę na ten "Paryż" i wszystko wraca do normy. Mówię sobie: "No dalej!" i czuję, że zaraz pójdziemy w dobrym kierunku.

To największy turniej dla wielu zawodniczek. Ja wolę się nie zapędzać, podchodzić do wszystkiego bardziej "krok po kroku". Pewnie, że myślę o turnieju olimpijskim i to jeden z moich celów, ale wiem, że najpierw muszę zapewnić sobie awans, a potem myśleć o tym, co będzie na samych igrzyskach. Inaczej sama sobie będę przeszkadzać.

Ale musiało to dla ciebie być normalne także w dzieciństwie, patrząc na twoją sportową rodzinę: mamę piłkarkę ręczną i tatę koszykarza.

- Tak. A ja miałam być gimnastyczką artystyczną. Lubiłam to, a gdy z tym skończyłam moje pierwsze myśli kierowałam w stronę zostania trenerką gimnastyczek.

To miałaś parę opcji, żeby myśleć o zostaniu olimpijką.

- Jasne. Cóż, z pewnością byłabym pierwszą gimnastyczką na igrzyskach powyżej dwóch metrów wzrostu, ha, ha.

Więcej o: